UE chce sprywatyzować wolność słowa w sieci. I to w złym znaczeniu słowa „sprywatyzować”

Technologie Dołącz do dyskusji (813)
UE chce sprywatyzować wolność słowa w sieci. I to w złym znaczeniu słowa „sprywatyzować”

Jak można sprywatyzować wolność słowa? Wystarczy oddać prywatnym firmom kontrolę nad tym, co w sieci można publikować, dodatkowo zmuszając te firmy do reakcji szybkich i radykalnych (niekoniecznie przemyślanych). Właśnie taka wydaje się wizja Komisji Europejskiej, która wczoraj zaprezentowała komunikat ws. zwalczania nielegalnych treści online. 

W lipcu tego roku pisałem o tym, że Unia Europejska szykuje się do wprowadzenia antypirackiego filtrowania internetu. Chodzi dokładnie o to, co tak bardzo oburzało ludzi w roku 2012 przy okazji podpisywania ACTA. Teraz to nie oburza. Filtry mogą być wprowadzone w ramach unijnej reformy praw autorskich, ale Komisja Europejska nie chce na tym poprzestawać. Zdaniem polityków z Brukseli powinny istnieć skuteczniejsze sposoby usuwania wszelkich nielegalnych treści w internecie – piractwa, sprzedaży podróbek, ale także materiałów pedofilskich, nawoływania do nienawiści i terroryzmu.

„To jest nielegalne online jest nielegalne offline”

Wczoraj Komisja Europejska wydała dość istotny dokument w tej sprawie – Komunikat ws. zwalczania nielegalnych treści online. Już na początku dokumentu pogrubioną czcionką napisano, że „to co jest nielegalne online jest także nielegalne offline„. To zdanie pojawiało się w retoryce niektórych polityków już wcześniej, ale moim zdaniem zawsze było obciążone pewnym uproszczeniem. Takie zdanie sugeruje, że internet jest przestrzenią bezprawia, gdzie wolno bezkarnie robić rzeczy nielegalne. Tak wcale nie jest, bo przestępstwa dokonywane za pośrednictwem internetu są ścigane, a przestępcy są skazywani. Oczywiście niektórzy przestępcy pozostają bezkarni, ale poza internetem też nie udaje się złapać wszystkich przestępców.

Zaufane podmioty oraz „takedown and stay down”

Zajrzyjmy do wspomnianego dokumentu. Propozycje Komisji Europejskiej da się streścić w trzech punktach.

  • Platformy internetowe mają ściślej współpracować z władzami oraz z zaufanymi podmiotami zgłaszającymi nielegalne treści (tzw.  flaggers). Platformy powinny mieć łatwo dostępne mechanizmy pozwalające użytkownikom na zgłaszanie nielegalnych treści, ale powinny również inwestować w technologie automatycznego wykrywania bezprawnych treści.
  • Obecnie stosowany mechanizm „notice and takedown” powinien być zamieniony na „takedown and stay down”. Oznacza to, że platformy internetowe powinny nie tylko usuwać treści zgłoszone jako nielegalne, ale powinny również zapobiegać ich ponownemu umieszczeniu na platformie. Załóżmy więc, że wgrałeś na Chomikuj.pl czy YouTube film chroniony prawem autorskim. Obecnie Chomikuj.pl ma tylko obowiązek go usunąć, ale w przyszłości serwis może usuwać również wszelkie inne kopie tego filmu, raz zgłoszonego jako umieszczonego bezprawnie.
  • Komisja chce, by bezprawne treści były usuwane jak najszybciej, co oznacza konieczność wprowadzenia określonych ram czasowych na reakcję. Obecnie nie jest określone w jakim czasie treść ma być usunięta. Zdaniem Komisji Europejskiej platformy internetowe powinny publikować sprawozdania w zakresie przejrzystości, zawierające informacje o liczbie i rodzajach zgłoszeń i powinny wprowadzić zabezpieczenia przed omyłkowym uznawaniem treści legalnych za nielegalne.

Na pierwszy rzut oka te propozycje wyglądają bardzo rozsądnie. Powiem więcej – one są częściowo rozsądne, ale mają też poważne wady.

Automaty się mylą

Przede wszystkim politycy pokładają zbyt wielkie nadzieje w systemach automatycznego wykrywania treści bezprawnych. Takie systemy są już stosowane dobrowolnie np. YouTube ma system o nazwie Content ID. Ten system niejednokrotnie usuwał treści legalne, przykładowo uznawał kolędę „Cicha noc” za dzieło, do którego prawa ma wyłącznie jedna wielka wytwórnia. Content ID czepiał się także do nagrań z prelekcji, którym towarzyszyły prezentację zawierające jakiś cytat filmowy. Takich absurdów była cała masa i niektórzy twórcy legalnych treści mieli naprawdę duży problem z pokonaniem tego rodzaju cenzury. A może pamiętacie historię filmu z wysadzeniem swastyki, który został zablokowany jako wzywający do nienawiści?

Do tej pory dochodziło do omyłkowych blokad. W przyszłości platformy mogą utrudniać ponowne uploadowanie treści, a więc historie takie jak ta ze swastyką mogą mieć jeszcze bardziej opłakane skutki.

Wolność słowa też jest ważna

Wrócę tutaj do myśli, która pojawiła się wyżej. Komisja europejska ma rację mówiąc, że „to co jest nielegalne online jest także nielegalne offline„, ale powinna dodać, że realizowanie przepisów prawa nie może naruszać praw podstawowych takich jak choćby wolność słowa. Praworządność nie ma sensu jeśli ma funkcjonować bez szacunku do praw człowieka.

Dodajmy w tym miejscu, że opublikowany wczoraj komunikat wyciekał we wcześniejszych wersjach. Wygląda na to, że z dokumentu usunięto odwołania do wytycznych w zakresie wolności wypowiedzi online i offline. Jeśli Komisja Europejska bierze się za „czystość internetu” nie myśląc w ogóle o jego wolności to powinno nas to niepokoić.

Czy można ufać podmiotom zaufanym?

Ten problem odnotowała m.in. organizacja European Digital Rights. Zwróciła ona uwagę również na to, że Komisja Europejska zdaje się oceniać efektywność działań po ilości i szybkości usuwania treści. Tymczasem należy ciągle zadawać pytanie, czy usuwane treści były usunięte słusznie? W jakim stopniu możemy poświęcić dokładność na rzecz szybkości?

Komisja chce pokładać zaufanie w „zaufanych podmiotach”, ale dotychczasowe przypadki nieuzasadnionych blokad sugerują potrzebę ograniczonego zaufania do organizacji zgłaszających nielegalne treści (zwłaszcza w przypadku naruszeń praw autorskich). Swojego czasu firma Google uruchomiła program uproszczonego usuwania treści dla „zaufanych podmiotów” (Trusted Copyright Removal). Okazało się, że wiele linków zgłoszonych do usunięcia w ogóle nie znajdowało się w indeksie Google. Prawdopodobnie linki były sztucznie generowane tzn. podmioty praw autorskich nie znajdowały naruszeń, tylko na chybił trafił tworzyły adresy, gdzie ich zdaniem mogły się one znajdować. Takim podmiotom mamy ufać?

Wspomniana organizacja European Digital Rights uważa, że Komisja Europejska dąży do „sprywatyzowania wolności wypowiedzi w internecie”. Dlaczego? Ponieważ egzekwowaniem naruszeń prawa mają się zająć prywatne firmy, które w dodatku będą działać w oparciu o „zaufane informacje” od innych prywatnych podmiotów. Jeśli umieścimy to zjawisko w szerszym kontekście wydarzeń ostatnich 10 lat to zauważymy ciekawą rzecz. Przed laty politycy wielu państw chcieli podporządkować sobie internet w imię jego „ucywilizowania”. Zobaczyli, że jest to trudne bo państwowa cenzura wzbudza obawy. Znaleziono inną drogę. Wystarczy politycznie nacisnąć na „pośredników internetowych”, którzy staną się „prywatną policją” rozliczaną z szybkości i liczby usunięć nielegalnych treści (bo zasadność usunięć ma drugorzędne znaczenie). Duże platformy internetowe jakoś to przetrwają. Wolność słowa niekoniecznie.