Koncert białoruskiego rapera Maxa Korża na warszawskim Stadionie Narodowym zakończył się nie tylko muzycznym show, ale też interwencjami policji i konsekwencjami, które dla wielu uczestników mogą okazać się wyjątkowo dotkliwe. Premier Donald Tusk poinformował, że wobec 63 osób - 57 obywateli Ukrainy i 6 Białorusi - wszczęto postępowania o opuszczenie Polski. Powód? Udział w zamieszkach i aktach agresji podczas wydarzenia.
Jak donoszą ukraińskie media, spora część tych osób po powrocie do ojczyzny może od razu zostać wcielona do wojska i wysłana na front. Paradoksalnie, w Ukrainie wiadomość o deportacjach wzbudziła niemały entuzjazm – opinia publiczna traktuje to jako okazję, by “przypomnieć rodakom, gdzie ich miejsce” i uzupełnić szeregi armii.
Zamieszki, narkotyki i pirotechnika
Według relacji służb, w czasie koncertu doszło do serii incydentów: przeskakiwania przez barierki, ataków na ochronę, wnoszenia środków pirotechnicznych, a także posiadania narkotyków. Policja zatrzymała w sumie 109 osób - część odpowie przed sądem, inni zapłacili mandaty na łączną kwotę prawie kilkunastu tys. zł.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Premier Tusk podkreślił, że prawo w Polsce musi być przestrzegane bez względu na obywatelstwo sprawcy. Zastrzegł jednak, że nie wolno dopuścić do wzrostu nastrojów antyukraińskich, a incydent nie może być pretekstem do podsycania niechęci między narodami.
Z bezpiecznego azylu prosto w okopy
Patrząc jednak na całą sytuację, trudno oprzeć się wrażeniu, że niektórzy z deportowanych strzelili sobie w stopę - i to z bardzo bliskiej odległości. Przez ostatnie dwa lata Polska była dla nich azylem: bezpiecznym miejscem, gdzie nie trzeba było spać w piwnicy podczas alarmów przeciwlotniczych, gdzie można było legalnie pracować, studiować, bawić się na koncertach.
Zamiast docenić ten komfort, część postanowiła “zabłysnąć” przed znajomymi na stadionie - czy to rozrabiając, czy lekceważąc zasady bezpieczeństwa. Teraz, po odesłaniu do kraju, mogą w najlepszym wypadku trafić pod sąd wojskowy, a w najgorszym - na pierwszą linię frontu. I nagle skakanie przez barierki nie będzie już tak ekscytujące.
Ukraińskie media: “dobrze, że wracają”
O ile w Polsce mówi się o konieczności zachowania spokoju i unikania generalizacji, o tyle w ukraińskim internecie dominują komentarze w rodzaju: “Niech się wykażą w Bachmucie”. Ten chłodny entuzjazm wynika z prostego faktu - Ukraina potrzebuje ludzi na froncie, a każdy powracający mężczyzna w wieku poborowym to potencjalne wzmocnienie armii.
Można było żyć w kraju, który nie jest celem rakiet, z dostępem do zachodnich standardów, opieki medycznej i stabilnej pracy. Zamiast tego, w imię stadionowej fantazji, ktoś wpakował się w kłopoty, które teraz rozwiąże nie prokurator w Warszawie, ale dowódca batalionu w Donbasie.
Niektórzy powiedzą, że to tylko koncert, młodzieńcza brawura, “nic się wielkiego nie stało”. Problem w tym, że w realiach wojny i kryzysu migracyjnego każdy taki incydent ma swoje konsekwencje. 57 osób z Ukrainy mogłoby pisać podręcznik, jak głupim i bandyckim zachowaniem w kilka minut zepsuć sobie życie.