Rynek kryptowalut w Polsce potrzebuje regulacji. Problem w tym, że nie powinny oznaczać zatopienia rodzimych firm działających w tej branży za pomocą jakichś absurdalnie wysokich opłat. Tymczasem właśnie z takiego założenia wychodzi projektowana ustawa o kryptowalutach. Jej pomysłodawcy chcą pobierać aż 0,5 proc. przychodów firmy.
Uderzanie wyłącznie w krajowych przedsiębiorców to naprawdę kiepski pomysł niezależnie od branży
Nie jest żadną tajemnicą, że nie jestem specjalnym entuzjastą kryptowalut jako takich. Ot, kolejne dobro czysto spekulacyjne bez większej wartości dla ogółu społeczeństwa i perspektyw na jej uzyskanie. Nie zmienia to faktu, że przygotowywana ustawa o kryptowalutach zawiera pewne niepokojące mechanizmy o charakterze czysto fiskalnym. Jak bowiem inaczej nazwać pomysł pobierania od krajowych dostawców usług w zakresie kryptoaktywów opłaty sięgającej aż 0,5 proc. przychodów?
O tym kłopotliwym elemencie projektu wspomnianej ustawy poinformował za pomocą swojego profilu w serwisie LinedIn Artur Bilski z Binance.
Czy polski sektor krypto może całkiem zniknąć przez nową ustawę? Zazwyczaj jeśli nagłówek zaczyna się pytaniem, to odpowiedź brzmi „nie”, otóż nie tym razem…
O co chodzi:
– jest sobie nowy projekt ustawy o kryptoaktywach;
– art. 41 ust. 1 nakłada na podmioty świadczące usługi w zakresie krypto roczną „opłatę za nadzór” w wysokości 0,5% przychodów (kopiuj-wklej art. 163 ust. 7 ustawy o obrocie);
– niby nie wydaje się to dużo, ale jest to opłata od PRZYCHODÓW, co robi tutaj różnicę – to są potężne kwoty (idące w wiele milionów);
– teraz uwaga – opłatą tą chce się obciążyć jedynie podmioty polskie, a te zagraniczne (działające transgranicznie) nie zapłacą nic – czyli dyskryminujemy nasz własny rynek kosztem zagranicy;
– z mojej analizy wspartej opiniami kolegów z zagranicy wynika, że ŻADEN kraj UE nie planuje wprowadzenia podobnej opłaty (tj. rocznej opłaty % zależnej od przychodu, szczegóły w komentarzu do posta);
Przypomnijmy: przychód to łączną wartość ze sprzedaży towarów oraz usług jeszcze przed uwzględnieniem kosztów
Czy rzeczywiście jest aż tak źle? Odpowiedź na to pytanie znajdziemy bezpośrednio w treści przywołanego przepisu.
Dostawcy usług w zakresie kryptoaktywów wnoszą roczną wpłatę na pokrycie kosztów nadzoru nad rynkiem kryptoaktywów ustalaną na podstawie średniej wartości przychodów z tytułu świadczenia usług w zakresie kryptoaktywów w okresie ostatnich trzech lat obrotowych poprzedzających rok, za który wpłata jest należna, w wysokości nie większej niż 0,5% tej średniej, jednak nie mniejszej niż równowartość w złotych kwoty 750 euro.
Jak należy rozumieć tak skonstruowany przepis? Rzeczywiście krajowe firmy zajmujące się usługami związanymi z kryptowalutami będą musieli co roku płacić specjalną daninę. Wyniesie ona 0,5 proc. ich przychodów z tytułu tej konkretnej działalności. Podstawą do ich ustalenia będzie średnia z trzech ostatnich lat obrotowych, oczywiście pomijając rok, w którym trzeba ją zapłacić. Pomysłodawcy projektu stosują także minimalną wysokość daniny w wysokości 750 euro, na wypadek uzyskiwania przez daną firmę bardzo niskich przychodów.
Nie sposób nie zadać sobie pytania o to, czemu właściwie taka danina miałaby służyć. Odpowiedzi na nie próżno szukać w uzasadnieniu do projektu. Długi akapit poświęcony art. 41 skupia się wyłącznie na technicznych aspektach tego, jak taka danina miałaby działać. Pozostaje nam więc sama treść kłopotliwego przepisu. Chodzić ma o „pokrycie kosztów nadzoru nad rynkiem kryptoaktywów”. Odpłatność tej wpłaty śmiało możemy zakwestionować. Mamy więc do czynienia z de facto podatkiem obrotowym.
Ustawa o kryptowalutach w proponowanym kształcie praktycznie wypycha krajowe firmy z Polski
Projektowana ustawa o kryptowalutach rzeczywiście zawiera rozwiązanie bliźniacze względem tego, które znajdziemy w ustawie o obrocie instrumentami finansowymi, które dotyczy domów maklerskich. Artur Bilski zwraca jednak uwagę na istotne różnice w sytuacji pomiędzy maklerami a branżą krypto. Akcentuje także spodziewane skutki przyjęcia takich przepisów.
– jak już wspomniałem podobne opłaty pobiera się od domów maklerskich – tylko, że:
1) większość zagranicznych firm inwestycyjnych nie może sobie pozwolić na działalność transgraniczną, bo mają w PL stacjonarne oddziały itp., a sektor krypto to działalność głównie internetowa,
2) historyczne regulacje rynku kapitałowego nie przewidywały takich opłat – wprowadzono je dopiero po wielu latach, kiedy rynek zdążył urosnąć i dojrzeć;
– takie postawienie sprawy powoduje, że klienci polscy będą o wiele słabiej chronieni przez prawo, bo wszystkie usługi będą świadczone z zagranicy, podlegając nadzorowi obcych państw.
Czemu wszystkie usługi miałby być świadczone z zagranicy? To bardzo proste. Mówimy o branży wyjątkowo mobilnej i z definicji wykorzystującej nowoczesne technologie. Absolutnie nic nie stoi na przeszkodzie, by przenieść działalność w niemalże dowolne miejsce na planecie. Tym samym, jeśli polska ustawa o kryptowalutach wprowadziłaby drakońską daninę nieobowiązującą nigdzie indziej, to branża się po prostu przeniesie. W najgorszym wypadku zaś rolę polskich firm przejmie ich zagraniczna konkurencja.
Warto się przy tym zastanowić, po co właściwie branża ma pokrywać koszty nadzoru nad rynkiem kryptowalut. O wiele lepszym rozwiązaniem byłoby dofinansowanie bezpośrednio z budżetu państwa, adekwatne do rzeczywistych potrzeb instytucji kontrolnych.
Nie ma się co oszukiwać: ustawa o kryptowalutach w takiej formie zakrawa niemalże na sabotaż. Trudno byłoby się doszukać potrzeby stosowania tak surowej regulacji oraz jakichkolwiek korzyści z niej płynących. Pozostaje mieć nadzieje, że Ministerstwo Finansów albo zrezygnuje wprowadzenia danin w całości, albo przynajmniej zastąpi przychód dochodem.