Uderzanie wyłącznie w krajowych przedsiębiorców to naprawdę kiepski pomysł niezależnie od branży
Nie jest żadną tajemnicą, że nie jestem specjalnym entuzjastą kryptowalut jako takich. Ot, kolejne dobro czysto spekulacyjne bez większej wartości dla ogółu społeczeństwa i perspektyw na jej uzyskanie. Nie zmienia to faktu, że przygotowywana ustawa o kryptowalutach zawiera pewne niepokojące mechanizmy o charakterze czysto fiskalnym. Jak bowiem inaczej nazwać pomysł pobierania od krajowych dostawców usług w zakresie kryptoaktywów opłaty sięgającej aż 0,5 proc. przychodów?
O tym kłopotliwym elemencie projektu wspomnianej ustawy poinformował za pomocą swojego profilu w serwisie LinedIn Artur Bilski z Binance.
Przypomnijmy: przychód to łączną wartość ze sprzedaży towarów oraz usług jeszcze przed uwzględnieniem kosztów
Czy rzeczywiście jest aż tak źle? Odpowiedź na to pytanie znajdziemy bezpośrednio w treści przywołanego przepisu.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 20,77%
Jak należy rozumieć tak skonstruowany przepis? Rzeczywiście krajowe firmy zajmujące się usługami związanymi z kryptowalutami będą musieli co roku płacić specjalną daninę. Wyniesie ona 0,5 proc. ich przychodów z tytułu tej konkretnej działalności. Podstawą do ich ustalenia będzie średnia z trzech ostatnich lat obrotowych, oczywiście pomijając rok, w którym trzeba ją zapłacić. Pomysłodawcy projektu stosują także minimalną wysokość daniny w wysokości 750 euro, na wypadek uzyskiwania przez daną firmę bardzo niskich przychodów.
Nie sposób nie zadać sobie pytania o to, czemu właściwie taka danina miałaby służyć. Odpowiedzi na nie próżno szukać w uzasadnieniu do projektu. Długi akapit poświęcony art. 41 skupia się wyłącznie na technicznych aspektach tego, jak taka danina miałaby działać. Pozostaje nam więc sama treść kłopotliwego przepisu. Chodzić ma o "pokrycie kosztów nadzoru nad rynkiem kryptoaktywów". Odpłatność tej wpłaty śmiało możemy zakwestionować. Mamy więc do czynienia z de facto podatkiem obrotowym.
Ustawa o kryptowalutach w proponowanym kształcie praktycznie wypycha krajowe firmy z Polski
Projektowana ustawa o kryptowalutach rzeczywiście zawiera rozwiązanie bliźniacze względem tego, które znajdziemy w ustawie o obrocie instrumentami finansowymi, które dotyczy domów maklerskich. Artur Bilski zwraca jednak uwagę na istotne różnice w sytuacji pomiędzy maklerami a branżą krypto. Akcentuje także spodziewane skutki przyjęcia takich przepisów.
Czemu wszystkie usługi miałby być świadczone z zagranicy? To bardzo proste. Mówimy o branży wyjątkowo mobilnej i z definicji wykorzystującej nowoczesne technologie. Absolutnie nic nie stoi na przeszkodzie, by przenieść działalność w niemalże dowolne miejsce na planecie. Tym samym, jeśli polska ustawa o kryptowalutach wprowadziłaby drakońską daninę nieobowiązującą nigdzie indziej, to branża się po prostu przeniesie. W najgorszym wypadku zaś rolę polskich firm przejmie ich zagraniczna konkurencja.
Warto się przy tym zastanowić, po co właściwie branża ma pokrywać koszty nadzoru nad rynkiem kryptowalut. O wiele lepszym rozwiązaniem byłoby dofinansowanie bezpośrednio z budżetu państwa, adekwatne do rzeczywistych potrzeb instytucji kontrolnych.
Nie ma się co oszukiwać: ustawa o kryptowalutach w takiej formie zakrawa niemalże na sabotaż. Trudno byłoby się doszukać potrzeby stosowania tak surowej regulacji oraz jakichkolwiek korzyści z niej płynących. Pozostaje mieć nadzieje, że Ministerstwo Finansów albo zrezygnuje wprowadzenia danin w całości, albo przynajmniej zastąpi przychód dochodem.