Z punktu widzenia przecićętnego Polaka podatki i opłaty właściwie niczym się od siebie nie różnią. Przepisy już dość wyraźnie rozróżniają od siebie obydwa te pojęcia. Problem w tym, że prawnicy i politycy nie mogą się ze sobą zgodzić co do cistoty tej różnicy. Być może rację ma jednak zwykły Kowalski?
Przepisy zawierają jasną definicję podatku, tylko co z tego?
Za każdym razem, jak ustawodawca wprowadza nową opłatę, złośliwe media zaraz zaczynają nazywać tę daninę „podatkiem”. Przykładem może być moment wprowadzenia opłaty cukrowej. Niektórzy prześmiewcy, jak choćby piszący te slowa, mianem podatków określają także opłatę za posiadania psa albo nawet abonament RTV. Czy dziennikarze nie dostrzegają tej jakże wyraźnej różnicy pomiędzy podatkami i opłatami? Na pewno trudno ją dostrzec przeciętnemu Kowalskiemu. Nie bez powodu: podatek i opłata to w polskiej rzeczywistości praktycznie jedno i to samo.
Przede wszystkim, pomimo istnienia w przepisach definicji legalnej podatku, praktycznie każda zainteresowana strona wskazuje na zupełnie inny jej aspekt, który miałby być w tej kwestii decydujący. Wspomnianą definicję znajdziemy w art. 6 ordynacji podatkowej.
Podatkiem jest publicznoprawne, nieodpłatne, przymusowe oraz bezzwrotne świadczenie pieniężne na rzecz Skarbu Państwa, województwa, powiatu lub gminy, wynikające z ustawy podatkowej
Brzmi stosunkowo prosto. Podatki to pieniądze, które zgodnie z musimy pod groźbą kary płacić państwu, nie otrzymując nic w zamian. Zgromadzone w ten sposób środki trafiają do Skarbu Państwa lub do budżetów samorządów. Podatki ustanawia się ustawą. Polska nauka prawna wskazuje na jeszcze jedną cechę podatku, której próżno szukać w ordynacji podatkowej. Mowa o ich powszechności. To znaczy: podatki płaci każdy, kto spełnia warunki określone w przepisach.
Czym w takim razie jest opłata? Tutaj zaczynają się schody. Nie można nawet stwierdzić, że to „cała reszta”, bo mamy jeszcze jedną odmianę danin publicznoprawnych w postaci składek. Wszystko tak naprawdę zależy od tego, kogo się o tę nieszczęsną opłatę zapytamy.
Polityk powie ci, że podatki i opłaty odróżnia to, dokąd trafiają pieniądze
Nie da się ukryć, że Polacy nie lubią płacić podatków i niespecjalnie ufają władzy i jej gospodarności. Nic więc dziwnego, że każdorazowe wprowadzanie nad Wisłą nowej daniny publicznoprawnej wymaga odpowiedniego przygotowania. Czy raczej: wciskania wyborcom kitu przez ustawodawcę. Chodzi o to, żeby przekonać obywateli, że tak naprawdę nic się nie stało. Jednym z elementów całej operacji jest oburzanie się za każdym razem, że nowowprowadzona danina wcale nie jest podatkiem, co najwyżej opłatą.
Nie bez powodu przytaczałem wyżej przykład podatku, przepraszam najmocniej: opłaty cukrowej. Wówczas argumentem ustawodawcy przeciwko zaklasyfikowaniem daniny jako „nowy podatek” było to, że pieniądze trafiają do Narodowego Funduszu Zdrowia. Wiemy już, że definicja z ordynacji podatkowej wymaga, by zasiliły Skarb Państwa lub budżety samorządów.
Podobnie jest z abonamentem RTV, który trafiają za pośrednictwem Poczty Polskiej do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Dopiero później ta instytucja rozdziela ją poszczególnym mediom publicznym. Wszystko odbywa się bez udziału centralnego budżetu.
Prawnicy zwracają uwagę raczej na kwestię odpłatności
Co ciekawe, polscy prawnicy rozróżniają podatki i opłaty w zupełnie inny sposób. Z punktu widzenia naukowców kluczowym elementem będzie nieodpłatność. Zapłata podatku nie wiąże się z żadnym ekwiwalentnym świadczeniem ze strony państwa, natomiast za uiszczenie opłaty powinniśmy coś uzyskać.
Problem w tym, że całe mnóstwo istniejących opłat tego kryterium nijak nie spełnia. Abonament RTV to po prostu podatek od posiadania radia lub telewizora. Opłata cukrowa, klimatyczna czy reprograficzna funkcjonują w bardzo podobny sposób. „Opłata za posiadanie psa” nie broni się nawet sprytnym kruczkiem wskazanym wcześniej. Pieniądze z tego tytułu otrzymują w końcu gminy.
Nie sposób w tym miejscu nie uwzględnić punktu widzenia osób niezaznajomionych z prawniczymi niuansami i semantycznymi wygibasami legislatorów. Co przeciętnego Kowalskiego obchodzi to, która macka państwowej ośmiornicy wyciąga pieniądze z jego portfela? Równocześnie obowiązujące prawo powinno przynajmniej starać się przystawać do rzeczywistości. Ta jest bezlitosna: podatki i opłaty w Polsce praktycznie stały się dzięki krętactwom polityków jednym i tym samym.
Być może powinniśmy w ogóle zrezygnować z prób rozróżniania jednego od drugiego? Byłoby to dużo bardziej uczciwe podejście do danin publicznoprawnych, które ułatwiłoby życie podatnikom i równocześnie utrudniłoby ustawodawcy nakładanie kolejnych ciężarów na obywateli.