Dla rodzimych przedsiębiorców nowa ustawa o rynku kryptoaktywów byłaby katastrofą
Inwestujący w kryptowaluty nie mają szczęścia, bo za ich źródło zarobku zabrał się w końcu polski ustawodawca. Musiał bowiem zaimplementować unijne rozporządzenie MiCA, które zdążyło wejść w życie 30 grudnia zeszłego roku. Zwyczajowe spóźnienie to niejedyny problem. Nowa ustawa o rynku kryptoaktywów już na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie legislacyjnego koszmaru.
W tym momencie warto wspomnieć o zarzutach czysto merytorycznych podnoszonych przez branżę. Chodzi nie tylko o narzucenie polskim podmiotom zajmujących się emisją i zinstytucjonalizowanym obrotem kryptoaktywami przesadnej ilości regulacji. Sama intencja ustawodawcy wydaje się jasna: maksymalnie utrudnić życie drobnym inwestorom w taki sposób, by wypchnąć problem poza granice naszego kraju.
Podstawowym narzędziem służącym osiągnięciu tego celu są represje: wysokie kary za najmniejsze możliwe naruszenia. Do tego kością niezgody pomiędzy rządem a branżą okazały się narzędzia, które otrzyma wyznaczony ustawowo regulator w postaci Komisji Nadzoru Finansowego. W grę wchodzi na przykład możliwość zamrożenia rachunku na 96 godzin w drodze jednostronnej decyzji oraz rejestr domen zakazanych. Trafienie do niego praktycznie eliminuje dostawcę z polskiego rynku. Nie byłoby to może samo w sobie czymś złym, gdyby nie brak możliwości odwołania się od decyzji o umieszczeniu w rejestrze.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Poza ustawą znajdzie się to, czego krajowy ustawodawca nie jest w stanie kontrolować: giełdy zdecentralizowane obsługujące prywatną wymianę kryptowalut dzięki technologii blockchain oraz podmioty działające w innych państwach i podlegające tamtejszym przepisom.
Jakby tego było mało, sama KNF od dawna prezentuje stanowisko daleko posuniętej ostrożności względem kryptowalut i od dawna aktywnie zniechęca inwestorów przed lokowaniem w nie swoich pieniędzy. Prawdę mówiąc, przy niezwykle zachowawczym podejściu KNF nawet ja wychodzę na entuzjastę wirtualnego pieniądza, a przecież mam do niego stosunek w najlepszym wypadku ambiwalentny.
W stanowisku Fundacji FinTech do projektu znajdziemy także inne zarzuty: wygórowane opłaty na pokrycie kosztów nadzoru pobierane od przedsiębiorców, de facto podwójne opodatkowanie tokenów EMT oraz ogólnie nieadekwatny i restrykcyjny reżim podatkowy.
Zamiast kazuistycznego bełkotu do Sejmu powinno trafić góra 30 stron przepisów zrozumiałych dla zwykłego obywatela
Wszystkie wymienione wyżej problemy stanowią powód, dla którego możemy się spodziewać weta ze strony prezydenta Karola Nawrockiego. Przedstawiciele branży otwarcie przyznają, że właśnie na to liczą. Sam Nawrocki dość jasno deklarował swoje stanowisko w tej sprawie:
Zauważam, że coraz więcej osób i firm inwestuje w kryptowaluty. Jaki jest mój stosunek do tego? W Polsce muszą powstawać innowacje, a nie regulacje. Jako prezydent RP będę gwarantem, że nie wejdą w życie zamordystyczne przepisy, które ograniczą waszą wolność.
Jest jednak jeszcze jeden powód, dla którego ustawa o kryptoaktywach zasługuje na weto. Chodzi o jej długość. Jeżeli ktoś pomyślał teraz, że mamy do czynienia z pisanym na kolanie świstkiem papieru, to nie zna najwyraźniej fantazji polskich legislatorów. Projekt ustawy o kryptoaktywach jest upiornie wręcz długi. W całości zawiera się w aż 1228 stron formatu A4.
Tak naprawdę nie jest aż tak dramatycznie. Same przepisy nowej ustawy zajmują "jedynie" 104 strony. Z wyliczeń portalu Bankier.pl wynika, że razem z projektowanymi rozporządzeniami wykonawczymi wychodzi 334 strony. Większość projektu to uzasadnienie, ocena skutków regulacji, lista uwag wniesionych przez różnego rodzaju podmioty, zgłoszenia lobbingowe oraz tabele zgodności z prawem unijnym. Dla porównania: ustawy o VAT i PIT mają obecnie ponad 400 stron, prawo wodne 435 stron, ordynacja podatkowa 365 stron, a prawo budowlane 167 stron. Mogło być gorzej.
Nie ma się jednak co oszukiwać. Cały czas mamy do czynienia z długimi "ścianami tekstu". Próba ich przeczytania ze zrozumieniem najprawdopodobniej należy do ostatnich rzeczy, na które miałby ochotę biznesmen chcący działać w branży kryptowalut. Już sama konieczność zapoznania się z tak stworzonym prawem mógłby się odbić na poczytalności czytelnika.
Czy można było to zrobić inaczej? W końcu mamy do czynienia z trudnym przedmiotem regulacji znajdującym się na styku prawa, finansów i świata cyfrowych nowinek. Okazuje się jednak, że jak najbardziej można stworzyć regulacje, które byłyby proste i zrozumiałe. W rozmowie z przywołanym już portalem Bankier.pl zwrócił na to uwagę mec. Artur Bilski:
Przykładowo, w Rumunii jest to 16 stron, w Austrii 23, w Irlandii 24. Polskie prawo regulujące rynek kryptowalut jest dłuższe niż tak kompleksowe regulacje jak Kodeks cywilny czy Kodeks spółek handlowych. Cały druk projektu ustawy, wraz z uzasadnieniami, liczy 1228 stron, dorównując niemal długością Biblii. Współczuję parlamentarzystom i pracownikom Sejmu, którzy musieli przez to przebrnąć. Ironii dodaje tu jeszcze zgłoszenie tego projektu jako “deregulacyjnego”.
Jeżeli rzeczywiście autorzy uważają swój legislacyjny koszmarek jako element deregulacji, to najwyraźniej mają bardzo zwichrowane poczucie humoru. Tak naprawdę mamy do czynienia z przeregulowaniem. Z jednej strony w grę wchodzi intencja pozbycia się rodzimej branży kryptowalutowej, z drugiej zaś z typową dla naszych prawodawców tendencją do niepochamowanego kazuizmu. Urzędnicy coraz częściej zapominają, że prawo powinno być zrozumiałe dla obywateli.