Sprawa Pani Agnieszki i jej córki pokazuje, jak w praktyce wyglądają realia życia w mieszkaniach komunalnych i jak trudno jest przebić się przez mur urzędniczej obojętności.
Rodzina od kwietnia czeka na podpisanie umowy najmu z ZGN Mokotów, chociaż mieszkanie zostało im przydzielone. Brak dokumentu oznacza brak formalnych praw lokatora – i równocześnie naliczanie czynszu za lokal, do którego boją się wprowadzić.
Powód?
Podejrzenie, że pod podłogą znajduje się subit – toksyczna, rakotwórcza substancja używana w PRL do klejenia parkietów. Na to wskazują zarówno zapachy unoszące się w mieszkaniu, jak i wygląd klepki: ciemnej, przebarwionej, przesiąkniętej czymś, co firmy zajmujące się usuwaniem subitu rozpoznały jako charakterystyczne ślady tej substancji.
Rodzina wielokrotnie domagała się profesjonalnych badań. Urzędnicy zgodzili się jedynie na pobranie próbek powietrza – i to po miesiącach starań. Do dziś, na początku sierpnia 2025 roku, wyniki nie zostały wykonane ani udostępnione. W piśmie od ZGN Mokotów czytamy za to, że subitu na pewno nie ma, bo… w dwóch innych mieszkaniach na tej samej ulicy go nie stwierdzono. Trudno to nawet skomentować – jakby obecność rakotwórczego kleju w jednym lokalu automatycznie zależała od stanu podłogi w sąsiednich.
Problemów jest więcej
W mieszkaniu nie ma liczników energii, a przedstawicielka ZGN miała powiedzieć rodzinie, że „mogą siedzieć przy świeczkach, ona mieszkanie wydała”. Podłoga jest zniszczona, śmierdzi, a w pomieszczeniach widać liczne usterki. Podczas dwóch wizyt komisji urzędników odnotowano jedynie, że parkiet był „zasikany przez zwierzęta poprzedniej lokatorki”, jakby to był najpoważniejszy problem.
W tle wisi groźba eksmisji z dotychczasowego mieszkania, które formalnie należało do ojca pani Agnieszki, byłego policjanta. Po jego śmierci policja chce je odzyskać. Córka Pani Agnieszki, przewlekle chora nastolatka, która w wieku 13 lat przeszła udar, coraz gorzej znosi niepewność i stres. Rodzina żyje w zawieszeniu – bo wprowadzenie się do przyznanego mieszkania może oznaczać ryzyko dla zdrowia, a brak przeprowadzki grozi utratą dachu nad głową.
Z dokumentacji, którą dysponuje rodzina, wyłania się obraz urzędniczej arogancji: pisma z ZGN są oschłe, niekiedy wręcz obraźliwe, a odpowiedzialność przerzucana jest między instytucjami. Sprawa trafiła nawet do Rzecznika Praw Obywatelskich, ale na razie bez efektu. Media, do których zwracano się o pomoc, milczą. No to Bezprawnik postanowił sprawę nagłośnić.
Historia ta jest przykra nie tylko dlatego, że pokazuje dramat konkretnej rodziny
Jest też symbolem systemu, w którym człowiek staje się petentem drugiej kategorii – a jego bezpieczeństwo, zdrowie i godność przegrywają z urzędniczym komfortem i biurokratyczną logiką. Oczekiwanie na podpisanie umowy, badania subitu i decyzję, czy mieszkanie nadaje się do życia, trwa miesiącami. W tym czasie realne życie tych ludzi zamieniło się w koszmar.
Trudno zrozumieć, dlaczego w 2025 roku w stolicy kraju europejskiego ktoś musi wybierać między ryzykiem zamieszkania w lokalu mogącym zawierać rakotwórczą substancję a groźbą eksmisji na bruk. A jeszcze trudniej – dlaczego nikt w urzędach nie czuje się zobowiązany, by tę sytuację rozwiązać natychmiast.
Bardzo uprzejmie prosimy ZGN Mokotów o niezwłoczne zajęcie się sprawą w sposób odpowiadający godności mieszkańców, ale też urzędników tej instytucji. W przeciwnym wypadku dowiemy się dlaczego tak się nie stało i kto konkretnie za to odpowiada.