Wizyta Nancy Pelosi na Tajwanie rozwścieczyła Chiny. Grożą ukierunkowanymi operacjami wojskowymi

Zagranica Dołącz do dyskusji
Wizyta Nancy Pelosi na Tajwanie rozwścieczyła Chiny. Grożą ukierunkowanymi operacjami wojskowymi

Władze w Pekinie są wściekłe. Powodem jest tym razem obecność szefowej amerykańskiej Izby Reprezentantów na Tajwanie. Chiny odgrażają się „rozpoczęciem serii operacji wojskowych”, które mają między innymi „zdecydowanie bronić suwerenności narodowej i integralności terytorialnej”. Czy wizyta Nancy Pelosi w Tajpej uzasadnia taką reakcję ze strony Pekinu?

Wizyta Nancy Pelosi to dla Pekinu naruszenie najważniejszego paradygmatu tamtejszej polityki

Nancy Pelosi, spikerka Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych, rozgniewała władze w Pekinie do żywego. Stała się powodem, dla którego Chińczycy przeprowadzili kolejne manewry marynarki wojennej z użyciem ostrej amunicji. Tamtejsze ministerstwo obrony narodowej zadeklarowało, że będzie zdecydowanie „bronić suwerenności narodowej i integralności terytorialnej” Chin i rozpocznie „serię operacji wojskowych”. Wszystkiemu winna jest wizyta Nancy Pelosi na Tajwanie, która zresztą doszła do skutku.

Skąd to całe zamieszanie? To pierwsza wizyta tak wysokiej rangi amerykańskiego urzędnika państwowego od 25 lat. Równocześnie Chiny i Stany Zjednoczone od kilku lat zażarcie rywalizują o pozycję hegemona na arenie międzynarodowej. Na nic więc zdały się zapewnienia, że to tylko jedna z wielu wizyt przedstawicieli amerykańskiego Kongresu i że Pekin naprawdę nie ma się czym martwić. Te wiedzą swoje i uważają, że wizyta Nancy Pelosi sama w sobie stanowi pogwałcenie tzw. polityki jednych Chin.

Jednym z naczelnych paradygmatów polityki Chińskiej Republiki Ludowej jest założenie, że istnieje tylko jedno państwo chińskie. Oczywiście, reprezentują je komunistyczne władze w Pekinie. Tym samym kontynentalne Chiny uznają wszelkie chińskie terytoria poza swoją kontrolą za swoje. Udało im się ją uzyskać nad dwoma takimi przypadkami: Hongkongiem i Makau. Polityka ta to także powód, dla którego komuniści napadli i podbili Tybet, uznawanego za wasala ostatniej chińskiej dynastii Qing. Wymyka im się z rąk jedynie Tajwan.

Kto kontroluje Tajwan i tamtejszą produkcję półprzewodników, ten kontroluje współczesny świat

Przypadek Tajwanu jest jednak dość wyjątkowy. Kontrolę nad nim sprawuje Republika Chińska, będąca swego rodzaju chińskim rządem na uchodźctwie. Po przegranej w 1949 r. wojnie domowej przedstawiciele rządu nacjonalistycznej partii Kuomintang uciekli na właśnie na Tajwan. Komuniści pod wodzą Mao Zedonga nie byli w stanie opanować wyspy, która dość szybko znalazła się pod amerykańską protekcją. Uważają więc ją za „zbuntowaną prowincję”, która prędzej czy później powróci do „macierzy”. Czy tego chce, czy nie.

W międzyczasie aż do lat 80. nacjonaliści sprawowali na Tajwanie praktycznie nieograniczoną władzę. Z czasem jednak tamtejszy ustrój zaczął się demokratyzować. Równocześnie na wyspie rozwinął się przemysł, w tym także nowoczesnych technologii. To tylko wzmacnia strategiczne znaczenie wyspy. Co ciekawe, Republika Chińska również wyznaje politykę jednych Chin. Różnica jest taka, że uważa siebie za jedyne legalne chińskie państwo, a komunistów za uzurpatorów.

Tajwan stanowi sól w oku władz komunistycznych z kilku powodów. Wspomniane nowe technologie to także półprzewodniki, od których współczesny świat jest niezwykle zależny. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że Tajwan jest dzisiaj trochę niczym planeta Arrakis z prozy Franka Herberta: kto kontroluje produkcję półprzewodników, ten kontroluje dzisiaj świat. Pekin zaś bardzo by chciał zrzucić Stany Zjednoczone z pozycji globalnego hegemona.

Nie bez znaczenia są także względy strategiczne. Duża wyspa położna niedaleko chińskiego wybrzeża stanowi swego rodzaju niezatapialny lotniskowiec, który Pekin uważa za ciągłe zagrożenie. Są wreszcie kwestie czysto ambicjonalne. Chiński przywódca Xi Jinping aspiruje do miana drugiego Mao Zedonga. Podobnie jak w przypadku Władimira Putina i Ukrainy, chińskiemu przywódcy bardzo przydałby się spektakularny sukces. Cóż mogłoby być bardziej spektakularnego niż dokończenie procesu zjednoczenia państwa?

Chcesz rozwścieczyć Chiny? Najlepszy sposób to uznanie państwowości Tajwanu

Stąd właśnie szczególne miejsce Tajwanu w chińskiej retoryce ostatnich lat. Władze w Pekinie co rusz sugerują, że zbliża się czas „zjednoczenia”. Równocześnie stale rozbudowują flotę wojenną, która pod względem liczebnym może już być większa, niż marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych. Nie oznacza to jednak, że Tajwan jest bezbronny. Tamtejsze siły zbrojne przygotowują się do odparcia ewentualnej chińskiej inwazji. Wizyta Nancy Pelosi i reakcja ze strony Pekinu sprawiła, że także Tajpej zdecydowało się podwyższyć poziom swojej gotowości bojowej.

Warto przy tym podkreślić, że Tajwan to żaden twór w rodzaju rosyjskich separatystycznych „republik ludowych” utworzonych na okupowanym ukraińskim terytorium. To pod praktycznie każdym względem zamożne, demokratyczne i suwerenne państwo. Pomijając jeden element: uznanie międzynarodowe. Chińska Republika Ludowa przez ostatnie dekady skutecznie zastraszyła albo przekupiła świat zachodni. Zmusiła pozostałe państwa do zaprzestania oficjalnego uznawania istnienia rządu w Tajpej w jakiejkolwiek formie.

Na jakiekolwiek występki przeciwko powyższej polityce Pekin reaguje wręcz histerycznie. Wystarczy najmniejszy gest wobec Tajwanu, by sprowokować nieproporcjonalną reakcję ze strony kontynentalnych Chin. Wizyta Nancy Pelosi to tylko najświeższy przykład.

Od 18 listopada zeszłego roku w Litwie działa oficjalne przedstawicielstwo Tajwanu. Samo użycie nazwy „Tajwan” wystarczyło, by Chiny zdecydowały się na zastosowanie wobec Litwy praktycznego embarga. Pekin całkowicie zablokował import tamtejszych towarów. Usunięto nawet ten kraj z chińskiego rejestru celnego. Władze w Wilnie zastraszyć się nie dały, a wsparcie Litwie okazała nie tylko Unia Europejska, ale także sam Tajwan.

Wizyta Nancy Pelosi wywołała histeryczną reakcję chińskich władz nie bez powodu

Warto także wspomnieć o specyfice współczesnej chińskiej dyplomacji. Pod rządami Xi Jinpinga Chiny stosują politykę „wolf warrior diplomacy”. Cóż to takiego? Nazwę można przetłumaczyć jako „dyplomację wilczego wojownika”. Pochodzi ona od propagandowego filmu o tym samym tytule. Sprowadza się do prowadzenia w relacjach z innymi państwami konfrontacyjnego podejścia. Opiera się także o założenie błyskawicznego i agresywnego wręcz reagowania na wszelkie działania, które władze w Pekinie uznają za „antychińskie”.

By uzmysłowić sobie, czym w praktyce jest „wolf warrior diplomacy” najłatwiej sobie wyobrazić aktualną politykę zagraniczną naszego kraju wobec Niemiec i Unii Europejskiej, z tym że z dużo większym budżetem i realną siłą zbrojną. Podstawowe mechanizmy i sposoby jej uprawiania są w zasadzie takie same. Różnica jest taka, że Chiny – drugą gospodarkę świata i mocarstwo atomowe – państwa zachodnie traktują poważne.

Wbrew pozorom, nie wydaje się jednak, by Chiny były gotowe do przejścia od słów do czynów. Pekin wciąż boryka się ze skutkami epidemii koronawirusa i polityki wyjątkowo ostrych lockdownów, które wciąż trwają. Tamtejsza gospodarka wcale nie ma się jakoś wybitnie dobrze. W końcu jednym z jej filarów jest rynek nieruchomości, który ma niemalże charakter piramidy finansowej. Powrót do komunistycznego źródła w sferze gospodarczej, obserwowany za czasów Xi Jinpinga, stanowi dla Chin bardziej kulę u nogi niż realny pożytek.