Pandemia koronawirusa stanowi zagrożenie nie tylko dla zdrowia milionów ludzi na całej planecie, ale także dla światowej gospodarki. Dotychczasowe realia i sposób życia wywracają się do góry nogami. Jeśli ktoś odpowiada za całą sytuację, to przede wszystkim jedna osoba – Xi Jinping, przywódca Chińskiej Republiki Ludowej. Jakby tego było mało, Chiny teraz cynicznie rozgrywają kłopoty reszty planety.
Nie sposób byłoby zaprzeczać związkowi pomiędzy epidemią koronawirusa a Chinami
Epidemia z którą się borykamy nie wzięła się znikąd. Trudno byłoby zaprzeczać, że w nierozerwalny sposób nowy koronawirus wiąże się z Chinami. Pierwotnym ogniskiem choroby jest Wuhan, liczące sobie 11 milionów mieszkańców jedno z większych miast w Państwie Środka.
Jako źródło epidemii wskazuje się zwykle dwie możliwe przyczyny. Do tej pory najbardziej prawdopodobną są specyficzne przyzwyczajenia kulinarno-medyczne mieszkańców Chin. Mowa oczywiście o zwyczaju jedzenia, bądź przerabiania na tradycyjne medykamenty, dzikich zwierząt. Chiny stanowią głównego importera tego typu stworzeń, żywych lub martwych. Przy okazji stanowią katalizator plagi kłusownictwa na całym świecie.
W przypadku koronwawirusa SARS-CoV 2 wskazywano przede wszystkim na nietoperze oraz łuskowce. Te pierwsze stanowią lokalny przysmak, drugie są wykorzystywane w tradycyjnej chińskiej medycynie. Taki obrót sprawy był o tyle prawdopodobny, że poprzednia epidemia koronawirusa, wywoływanej przez wirus SARS-CoV, była wiązana z innymi konsumowanymi przez Chińczyków zwierzętami – cywetami.
Dlatego własne oczy całego świata były zwrócone przede wszystkim na tzw. „mokre targi” w Wuhan, gdzie zwierzęta są zabijane i porcjowane na oczach klientów. Warto dodać: w fatalnych warunkach higienicznych. Łatwo wówczas o kontakt człowieka z patogenem przenoszonym drogą kropelkową. Nawet jeśli pierwotnie wirus nie przenosi się na człowieka, to za którymś razem może się zaadaptować do nowego środowiska.
Sposób traktowania przez Chińczyków dzikich zwierząt do niedawna był najbardziej prawdopodobną praprzyczyną pandemii
Mokre targi to właściwie pierwszy grzech chińskiego przywódcy, jaki można wskazać. Xi Jinping jest w końcu wielkim propagatorem tradycyjnej chińskiej medycyny. Alternatywne sposoby leczenia pochodzące z Chin miałyby budować prestiż Państwa Środka oraz stanowić kolejny sposób oddziaływania kulturowego na resztę świata. Zwłaszcza biorąc pod uwagę niesłabnące, niestety, zainteresowanie zachodnich społeczeństw rozmaitą pseudonauką. Nawet Światowa Organizacja Zdrowia – ponownie: niestety – uznała chińską medycynę za „formę leczenia”.
Nie da się również nie zauważyć, że handel dzikimi zwierzętami, w celach zarówno kulinarnych jak i leczniczych, stanowi dość istotny składnik gospodarki. Rządowe dane szacują jego roczną wartość na ok. 74 miliardów dolarów. W trakcie epidemii wprowadzono co prawda zakaz jedzenia dzikich zwierząt i obrotu nimi, jednak w miarę poprawy sytuacji w Chinach restrykcje są stopniowo znoszone.
Trudno byłoby zakładać, że Xi Jinping i reszta chińskich władz nie zdają sobie sprawy z zagrożenia i szkodliwych skutków tolerowania i wręcz afirmowania tego typu procederu. To przecież, jak już wyżej wspomniano, nie pierwsza tego typu epidemia łączona z takim a nie innym postępowaniem z dzikimi zwierzętami. W ostatnim czasie jednak coraz głośniej słychać o alternatywnym wyjaśnieniu wybuchu epidemii.
W ostatnich dniach Amerykanie coraz głośniej wskazują na Instytut Wirusologii w Wuhan
Coraz większa liczba naukowców zaczęła w ciągu mniej-więcej ostatniego tygodnia wiązać epidemię z Instytutem Wirusologii w Wuhan. Okazało się bowiem, że kilkunastu pierwszych pacjentów, u których zdiagnozowano koronawirusa nie miało nic wspólnego z mokrym targiem. Za to na początku 2019 r. profesor Zhengli Shi, pracująca właśnie na instytucie w Wuhan, opublikowała artykuł o koronawirusach roznoszonych przez nietoperze.
Teoria spiskowa nasuwa się właściwie sama. Zamiast celowego działania bardziej prawdopodobne jest jednak przypadkowe wyniesienie patogenu poza instytut. Ktoś mógłby stwierdzić, że przecież placówki tego typu z pewnością stosują wyśrubowane normy bezpieczeństwa, żeby do tego typu katastrofy nie doszło.
Nie jest jednak tajemnicą, że Instytut Wirusologii w Wuhan jest znany z, delikatnie mówiąc, luźnego stosunku do tego typu zabezpieczeń. Amerykańskie dane wywiadowcze sugerują przy tym, że „pacjent zero” pracował w instytucie i to tam zaraził się koronawirusem. Takie zarzuty wystosował nie byle kto, bo amerykański sekretarz stanu, Mike Pompeo.
Chińczycy oczywiście kategorycznie zaprzeczają. Są jednak mocne przesłanki, by nie wierzyć w nawet jedno słowo chińskich władz. To w końcu nie pierwszy raz, gdy Xi Jinping i jego podwładni zatajają dość istotne fakty.
Xi Jinping musiał wiedzieć o zagrożeniu na długi czas zanim zdecydował się poinformować o sytuacji własnych obywateli
Dokładne omówienie potencjalnych przyczyn epidemii jest dość istotne, by móc wyjaśnić to, co działo się dalej. Chińskie władze o tym, że coś w Wuhan dzieje się niedobrego mogły wiedzieć mniej-więcej od 1 stycznia 2020 r. Być może nawet wcześniej – 31 grudnia 2019 r. WHO o nowym wirusie przenoszącym się z człowieka na człowieka informowali Tajwańczycy.
Tymczasem sam burmistrz Wuhan, Zhou Xianwang, przyznał, że partia zabroniła mu informować społeczeństwo o sytuacji do 20 stycznia. Warto zauważyć, że w międzyczasie 18 stycznia w Wuhan odbywały się obchody nowego roku księżycowego. W którym momencie partyjni aparatczycy zebrali się na odwagę, by poinformować samego przywódcę i resztę najwyższych władz Chińskiej Republiki Ludowej? Mamy pewność, że stało się to najpóźniej 13 stycznia.
Xi Jinping o wybuchu epidemii mieszkańców Chin poinformował właśnie 20 stycznia. Dzień wcześniej nakazał przerwanie obchodów chińskiego nowego roku i odcięcie miasta Wuhan od reszty państwa. W tym czasie zarażonych były już tysiące. Chińskie służby zaś były na tym etapie skupione przede wszystkim na uciszaniu lekarzy, którzy starali się alarmować i ostrzegać zanim zrobiły to władze.
Zdaniem amerykanów sam instytut w Wuhan zajmował się wówczas niszczeniem próbek i likwidowaniem dokumentów mogących sugerować jakąkolwiek winę po stronie chińskich władz.Tuszowanie rozmiarów katastrofy przed własnym społeczeństwem i światem jest właściwie integralnie wpisane w autorytarny reżim. Zwłaszcza taki, którego polityczna historia na którymś etapie otarła się o wzorce ze Związku Radzieckiego.
Chiny od samego początku zatajały informacje nie tylko przed własnymi obywatelami, ale także przed resztą świata
W przypadku Chin mamy do czynienia fałszowaniem chociażby statystyk zachorowań. Dopiero niedawno władze tego kraju przyznały się, że w Wuhan zmarło o połowę więcej osób, niż pierwotnie podawano. Zamiast 1290 zmarłych okazało się, że było ich 3869. Władze rozbieżności tłumaczą „problemami z rejestracją przy przeciążonej służbie zdrowia”.
Podczas pierwszych etapów epidemii informacje z Chin dotyczyły przede wszystkim nadzwyczajnych środków stosowanych przez tamtejsze władze. System miał być może i niezwykle surowy, ale równie skuteczny. Odizolowano miasto Wuhan i całą prowincję Hubei. Doraźnie budowano specjalistyczne szpitale, w rekordowym skądinąd tempie.
Już wtedy na zachód przebijały się sporadycznie obrazki ludzi umierających na ulicach. Niektóre szacunki z początku kwietnia, tym razem brytyjskie sugerują, że chorych na COVID-19 w Chinach mogło być nawet 40 razy więcej, niż podają to rządzący Państwem Środka.
Trzeba przyznać, że w tamtym okresie także na Bezprawniku raczej bagatelizowaliśmy zagrożenie płynące z koronawirusa. Wydawało się, że nie ma powodów do obaw, sama choroba nie jest przecież aż taka groźna, nie rozprzestrzenia się tak szybko. Oczywiście, nikt rozsądny nie wierzyłby na słowo dygnitarzom Chińskiej Partii Komunistycznej. Skuteczna dezinformacja nie byłaby możliwa bez jednego ważnego czynnika – Światowej Organizacji Zdrowia.
Bez służalczego WHO nie byłoby możliwe ukrycie skali zagrożenia jakie stanowi epidemia koronawirusa
To właśnie WHO jeszcze w lutym bardzo wylewnie chwaliła reakcję chińskiego rządu. Xi Jinping i jego administracja mieli kupić czas reszcie świata. Warto przy tym zauważyć, że 14 stycznia oficjalne stanowisko tej organizacji wyglądało następująco:
Wstępne dochodzenie przeprowadzone pod przewodnictwem chińskich władz wykazało brak jednoznacznych dowodów na przenoszenie się nowego koronawirusa (2019-nCoV) zidentyfikowanego w Wuhan pomiędzy ludźmi
WHO właściwie przez długi czas bezkrytycznie przejmowało wszystko to, co przekażą im władze Chińskiej Republiki Ludowej. Jednocześnie organizacja ignorowała wszelkie informacje sprzeczne z narracją kreowaną przez Pekin. Warto po raz kolejny wspomnieć o Tajwanie. Żadne ostrzeżenie płynące z Republiki Chińskiej – nieuznawanej przez Chiny kontynentalne – nie zostało uwzględnione przez Światową Organizację Zdrowia. Skądinąd w styczniu o zagrożeniu nasz rząd informować miał także polski wywiad. To nie tak, że Tajwan był jedynym źródłem informacji.
Do historii najpewniej przejdzie kompromitujący wywiad udzielony przez wicedyrektora WHO Burce’a Aylwarda. Temu odpowiedzialnemu za walkę z koronawirusem urzędnikowi słowo „Tajwan” nie przeszło przez gardło, pomimo pytania ze strony dziennikarki Yvonne Tong o możliwość ponownego przyznania Tajwanowi statusu obserwatora przy WHO. Aylward najpierw udawał, że nie usłyszał pytania, później nagabywany rozłączył się. Po ponownym nawiązaniu rozmowy bąknął jedynie, że „No cóż, już mówiłem o Chinach”.
Nie sposób nie zauważyć, że wspomniany status obserwatora Tajwan utracił na wyraźne żądanie ze strony Pekinu. Tymczasem obecny dyrektor generalny WHO, dr Tedros Adhanom, stanowisko zawdzięcza właśnie Chinom. Skądinąd Adhanom w swoim ojczystym kraju pełnił funkcję ministra zdrowia. Rządzącą partią był wówczas Tigrajski Ludowy Front Wyzwolenia. Partia, jakże by inaczej, wprost odwołująca się swego czasu do ideologii komunistycznej.
Chiny każą płacić Europie za środki ochronne, które… Europa wysłała wcześniej jako pomoc Chinom
Nie powinno dziwić, że kompromitacja WHO przełożyła się na deklarację rezygnacji z finansowania organizacji ze strony Donalda Trumpa. Być może jest to środek przesadny, jednak nie sposób w tym przypadku Trumpowi odmówić podstaw do podjęcia takiej decyzji. Jak się łatwo domyślić, to Stany Zjednoczone do tej pory przekazywały najwięcej pieniędzy do budżetu WHO.
Służalcza względem Pekinu postawa WHO z pewnością przyczyniła się do tempa podejmowania kroków przez poszczególne państwa. To, jak się okazało, nie było dostatecznie szybkie, by udało się uniknąć rozprzestrzenienia koronawirusa po świecie.
Teraz, gdy sytuacja w Chinach znajduje się – przynajmniej oficjalnie – pod jaką taką kontrolą a z epidemią boryka się reszta świata, Państwo Środka ma w ręku znakomite karty. Świat zaczął zabiegać nie tylko o chińskie doświadczenia w walce z wirusem, ale także o chińskie środki ochrony i sprzęt medyczny. Nie sposób bowiem nie zauważyć, że głównym producentem chociażby maseczek ochronnych są… Chiny.
Xi Jinping znakomicie wykorzystał okazję do zdobycia nowych wpływów w polityce międzynarodowej, jaką dał mu koronawirus. Przykładem mogą być chociażby dary rozsyłane do borykających się z epidemią państw Europejskich. Taki transport chińskiego sprzętu trafił chociażby do Polski. Jest tylko jeden, mały problem. W przypadku Włoch okazało się, że za „dary” trzeba jednak będzie zapłacić. Jakby tego było mało, to były te same produkty, które wcześniej… Włosi przekazali Chińczykom.
Na domiar złego, wiele produktów przekazanych przez Chiny innym państwom okazało się być wadliwymi. Przykładem mogą być chociażby zestawy do szybkiego testowania z Hiszpanii. Ok. 50 tysięcy sztuk Hiszpanie musieli odesłać do Chin, bo po prostu nie działały. Podobnie wyglądała sytuacja chociażby w Czechach, czy na Słowacji. Nawet 80% testów miało dawać błędne wyniki.
Konstytucyjne limity kadencji przywódców miały chronić ChRL przed kultem jednostek takich jak Mao Zedong czy Xi Jinping
Postępowanie władz Chin w związku z epidemią koronawirusa budzi wiele pytań. Jednoznaczną ocenę, oczywiście, utrudnia kontekst geopolityczny. Wiele informacji bardzo krytycznych względem Pekinu pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, które toczą z Państwem Środka wojnę handlową. Liczba przesłanek, które obciążają chińskie władze jest jednak na tyle duża, że z czystym sumieniem można domniemywać nieczyste intencje ze strony Pekinu.
Dlaczego jednak twarzą epidemii miałby być akurat Xi Jinping? Warto w tym momencie wspomnieć parę słów o historii ustroju Chińskiej Republiki Ludowej. Otóż po śmierdzi Mao Zedonga do władzy doszli ci przedstawiciele chińskich elit, którzy za rządów Mao częstokroć byli poddawani szykanom. Takie a nie inne doświadczenia pozwoliły im dojść do wniosku, że rewolucja kulturalna i kult jednostki to może niekoniecznie najlepsze pomysły.
To właśnie tym komunistycznym dygnitarzom Chiny zawdzięczają reformy w stronę aspirującego supermocarstwa, które znamy dzisiaj. Jednym z elementów ustroju mającym zabezpieczyć Chiny przed powrotem do okresu wszechwładnego przywódcy tracącego kontakt z rzeczywistością były konstytucyjne ograniczenia kadencji.
Przywódca Chin od 1993 r. łączy trzy stanowiska: przewodniczącego ChRL, sekretarza generalnego partii komunistycznej oraz przewodniczącego Centralnej Komisji Wojskowej. Formalnie najważniejsze jest to pierwsze. Do niedawna istniał limit jednej reelekcji po pięcioletniej kadencji. Xi Jinping sprawił jednak, że limit ten zniesiono. Swoją funkcję teoretycznie może więc sprawować dożywotnio.
Xi Jinping stał się symbolem Chin ostatniej dekady i niemalże nowym Mao – jest dzięki temu także symbolem epidemii COVID-19
Po pierwszych pięciu latach sprawowania władzy przez Xi Jinpinga pojawiły się pierwsze symptomy nowego kultu jednostki. Sam przewodniczący zapisał się w popkulturze walką ze wszelkimi przejawami przyrównywania go do Kubusia Puchatka.
Byłoby to całkiem zabawne, gdybyśmy nie mówili o potężnym autorytarnym reżimie kontrolującym obywateli w sposób nigdzie indziej niespotykany. Tymczasem usłużność chociażby zachodnich mediów i korporacji, swoisty wyścig o to kto przeprosi Chiny jako pierwszy, czyni całą sprawę wręcz przerażającą.
To Xi Jinping stanowi dzisiaj twarz Chińskiej Republiki Ludowej – tak samo jak chociażby Władimir Putin stał się symbolem współczesnego państwa rosyjskiego. Dotyczy to także wszystkiego, co w chińskim systemie złe. Niewątpliwie sposób postępowania Chin przy epidemii koronawirusa śmiało możemy określić jako coś złego. Za typowo komunistyczną awersję do informowania obywateli i świata o swoich błędach i zaniechaniach zapłaciły już najwyższą cenę tysiące ludzi na całym świecie.
Xi Jinping odpowiada także pośrednio za erozję autorytetu Światowej Organizacji Zdrowia. Podporządkowane sobie WHO z pewnością było posunięciem opłacalnym dla Chin. Niestety, to jak bardzo ważna jest apolityczność tego typu organizacji stało się oczywiste akurat w trakcie pandemii koronawirusa.
Także cynizm z jakim Chiny rozgrywają całą epidemię dla własnych długofalowych korzyści, i jak odciągają gniew światowej opinii publicznej od siebie, zasługuje z jednej strony na krytykę. Z drugiej jednak nie sposób odmówić przewodniczącemu ChRL skuteczności. Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłości zachodni przywódcy będą traktować Chiny z należytą ostrożnością.