Za chwilę wybieram się zagłosować w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Oddam głos ważny, na kogoś o anonimowym dla mnie nazwisku, ze środka preferowanej listy.
Wybory do Parlamentu Europejskiego są dla mnie symbolem upadku demokracji. O ile w wyborach krajowych działa ona kiepsko, to jednak pozwala mieć poczucie, że wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi w jakiś sposób popieramy pewną wizję kraju, a w wyborach samorządowych – pewną wizję okolicy.
Nawet jeśli nie wizję, bo często jej w polskiej polityce po prostu brakuje, to przynajmniej naiwne przekonanie o jakości i uczciwości egzekwujących. „Niech oni tam sobie głosują co chcą, byle przynajmniej nie kradli”. Nawet jeśli to uproszczenie, to wcale nie takie mocne. Posłuchajcie czasem jak na to wszystko patrzą mniej zorientowani w polityce ludzie.
Albo przypomnijcie sobie jak patrzyliście na te sprawy jako dzieci. Wielu Polaków w zakresie swojej świadomości politycznej tkwi w tej dziecięcej naiwności i niewiedzy. Trochę im zazdroszczę, a trochę nie.
Wybory do Parlamentu Europejskiego po polsku
Wybory do Parlamentu Europejskiego to wyborcza fikcja. W tym roku partie nie zadały sobie nawet trudu przesadnego nakreślenia swoich programów politycznych. Trudno się dziwić, skoro jedna z wiodących partii to zbieranina poglądów społecznych i gospodarczych zlepionych chyba z wszystkich możliwych kombinacji. Inna partia jeszcze kilkanaście tygodni temu w ogóle nie istniała. Wszystkie partie kochają Unię Europejską, najbardziej jej budżety, oprócz jednej, która chce ją zniszczyć od środka.
To jest mój mniej więcej stan wiedzy na temat politycznych koncepcji na kształtowanie Unii Europejskiej. Otóż nie ma tych pomysłów. Politycy zajmują się kampanią krajową i budowaniem poparcia pod jesienne wybory do krajowego parlamentu, a Parlament Europejski i kształt naszej Wspólnoty jest najmniejszym problemem.
Święto porażki demokracji
Dziś wysyłamy do Parlamentu Europejskiego w zasadzie nie wiadomo kogo, jak również nie wiadomo po co. Ludzi bez twarzy, poglądów i pomysłów, którzy za polityczną wierność albo dostaną nagrodę w postaci znakomitych europoselskich uposażeń, albo po prostu walczą o głosy w najważniejszym sondażu wyborczym przed wyborami do Sejmu na jesieni tego roku.
ACTA 2? Wspólna europejska armia? Co zrobimy w obliczu trwającej wojny handlowej? Jak zmieni się Unia Europejska po Brexicie? Jaki mamy pomysł na Polskę, niebawem piątą siłę UE? Jak reagować na kwestię rozwoju waluty euro? Choć nie wszystkie te kwestie da się uregulować bezpośrednio z poziomu Parlamentu Europejskiego, przy okazji takich wyborów powinny być ode przedmiotem ożywionej dyskusji. Tymczasem słyszymy w ustach polityków – jeżeli w ogóle wzniosą się powyżej poziomu klasycznej wojny polsko-polskiej – tylko jakieś brednie o wyciąganiu pieniędzy dla danego województwa.
Co więcej, debata ta oczywiście pozbawiona jest większego sensu, skoro polscy europosłowie na szczeblu unijnym i tak łączą się w paneuropejskie partie i realizują ich własny program, tudzież ich własny brak programu. Może pewnym rozwiązaniem byłoby oddanie wyborcom prawa głosowania bezpośrednio na europejskie ugrupowania o z góry zadeklarowanej wizji Europy?
Unia Europejska robi co może, by zwiększyć doniosłość tego święta. Politycy próbują nam wmawiać jak wiele od tego zależy… Media podkreślają nam jaki ten dzień jest ważny i jak wiele znaczy dla demokracji.
Ale co dokładnie? Co się zmieni? Jakie będą konsekwencje dla polityki europejskiej mojego głosu na tych albo na tamtych?
Ja dzisiejsze wybory uważam za kompletnie nieważne. 5 lat temu głosowałem w nich dla żartu, żart się udał, absolutnie nic się z tego powodu nie stało, ale w tych niestety nawet już poszczególne żarty nie są zabawne. To plebiscyt, festyn, w którym wysyłamy politycznych celebrytów do Brukseli. Dziwię się, że nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, by na listach wystawiać Sexmasterkę, Martę Linkiewicz czy Esmeraldę Godlewską. Z punktu widzenia polskiej racji stanu, wiele by się nie zmieniło.