Przed laty Komisja Europejska odmówiła rejestracji inicjatywy obywatelskiej przeciwko TTIP. Wczoraj Sąd UE potwierdził, że ta decyzja była nieważna. Wyrok może jeszcze mieć znaczenie, bo TTIP nie jest umową tak martwą jak powszechnie się sądzi.
Temat międzynarodowej umowy TTIP trochę przycichł z powodu Donalda Trumpa. Ogłoszono nawet upadek umowy, ale przedwcześnie. Unia Europejska będzie o nią zabiegać, a Stany Zjednoczone nie porzuciły całkiem pomysłu zawierania dwustronnych umów handlowych, które miałyby sprzyjać ich interesom. TTIP może wrócić lada dzień. Komisji Europejskiej może nawet zależeć na tym, aby TTIP była uważana za sprawę „uśpioną”, bo takie sprawy nie wzbudzają protestów.
Nie jest tajemnicą, że Europejczycy ostro sprzeciwili się TTIP. Protesty odbyły się także w Polsce i zwolennicy bardzo różnych opcji politycznych szli ulicami ramię w ramię. Poza tym w UE zebrano 3 miliony podpisów przeciwko TTIP w ramach akcji oddolnej, która powinna być oficjalnie uznaną inicjatywą obywatelską. Komisja Europejska zignorowała tę inicjatywę i niestety zrobiła to bezpodstawnie. Tego właśnie dotyczy wydany wczoraj wyrok.
„Stop TTIP” – o co chodziło?
Przypomnijmy. Już w roku 2014 koalicja o nazwie „Stop TTIP” rozpoczęła zbieranie podpisów pod petycją przeciwko umowom TTIP i CETA. Akcję wsparło 320 organizacji. Organizatorzy „Stop TTIP” złożyli też wniosek o rejestrację tzw. tzw. Europejskiej Inicjatywy Obywatelskiej. Taka inicjatywa może zmusić Komisję Europejską do przedstawienia oficjalnej odpowiedzi na obawy obywateli. Inicjatywę obywatelską musi poprzeć co najmniej milion obywateli UE pochodzących z przynajmniej 7 spośród 28 państw członkowskich. W przypadku każdego z tych 7 państw wymagane jest osiągnięcie minimalnej liczby deklaracji poparcia.
Niestety wniosek o rejestrację inicjatywy w sprawie TTIP został odrzucony przez Komisję Europejską. Komisja tłumaczyła, że inicjatywa… wykracza poza kompetencje Komisji. Trudno było kupić ten argument, skoro ta sama Komisja miała czelność zabiegać o TTIP. Jednak Komisja przekonywała, że decyzja o cofnięciu upoważnienia do wszczęcia negocjacji nie jest objęta pojęciem „aktu prawnego” i to miało być wystarczające do zignorowania akcji obywatelskiej.
Organizatorzy inicjatywy Stop TTIP nadal zbierali podpisy, ale wystąpili też na drogę prawną przeciwko Komisji Europejskiej. Chcieli pokazać, że Komisja zbyt daleko się zapędziła w ignorowaniu głosu obywateli.
Sąd przypomniał Komisji czym jest demokracja
Sprawa trafiła do Sądu Unii Europejskiej (T-754/14 – Michael Efler vs Komisja Europejska).
Sąd przyznał rację obywatelom. Uznał, że odrzucona przez Komisję inicjatywa nie stanowiła niedopuszczalnej ingerencji w przebieg procesu ustawodawczego. Przeciwnie. Była uzasadnionym wszczęciem demokratycznej debaty.
Sąd przypomniał Komisji, że TTIP może wpłynąć na europejskie prawo, a zatem obywatele powinni mieć możliwość wypowiedzenia się na ten temat. Zdaniem sądu nic nie uzasadnia wykluczenia z demokratycznej debaty aktów prawnych dążących do cofnięcia decyzji zezwalającej na wszczęcie negocjacji w celu zawarcia umowy międzynarodowej, jak też aktów mających na celu uniemożliwienie podpisania i zawarcia takiej umowy.
Sąd odrzucił argument Komisji, że doszłoby do „niedopuszczalnej ingerencji w przebieg toczącego się procesu prawodawczego”. Przecież europejskie inicjatywy obywatelskie nie wpływają na proces ustawodawczy. Umożliwiają tylko zwrócenie się do tej instytucji o przedłożenie wniosku dotyczącego aktu prawnego Unii – stosownie do okoliczności, po uprzednim przedstawieniu inicjatywy w ramach publicznego wysłuchania w Parlamencie – i w rezultacie, wszczęcie demokratycznej debaty bez konieczności czekania na przyjęcie aktu prawnego, do którego zmiany lub wycofania dąży się ostatecznie.
Przyznanie takiej możliwości nie stanowi również naruszenia zasady równowagi instytucjonalnej. Przecież to Komisja podejmuje decyzję, czy pozytywie rozpatrzy wniosek dotyczący europejskiej inicjatywy obywatelskiej, która została zarejestrowana i uzyskała wymaganą liczbę podpisów, przedstawiając komunikat zawierający prawne i polityczne wnioski dotyczące inicjatywy, informacje na temat ewentualnych działań, jakie zamierza podjąć oraz uzasadnienie podjęcia lub niepodjęcia tych działań.
Smutne jest tylko to, że właśnie Sąd musiał to wszystko uświadamiać Komisji.
Skąd pani komisarz ma swój mandat
Na koniec pozwolę sobie na osobistą opinię. Zawsze byłem zwolennikiem obecności polski w UE i w ogóle integracji europejskiej. Niezależnie od tego dostrzegam, że czołowi politycy UE naprawdę zapominają czym demokracja jest, a Komisja Europejska sama uparcie podsuwa argumenty tym eurosceptykom, którzy mówią o niedemokratyczności UE.
Próby omijania demokracji właśnie przy pomocy umów międzynarodowych obserwowaliśmy w roku 2012 gdy finalizowano prace nad ACTA. Ta umowa upadła i Komisja Europejska obiecała poprawę, ale później powtórzyła ten sam schemat działania z umową CETA i tym razem się udało.
Najbardziej widocznym objawem tego problemu była wypowiedź unijnej komisarz Cecilii Malmström, która w roku 2015 skomentowała sprzeciw europejczyków wobec umowy TTIP. Komisarz stwierdziła: „Nie biorę swojego mandatu od Europejczyków”. W reakcji na to zdanie wiele osób zaczęło pytać o to, dla kogo pracuje Malmström. Dla biznesu? Dla Stanów Zjednoczonych? Skoro nie dla Europejczyków, to dla kogo?
Obawiam się, że Cecilia Malmström czuje się jak ktoś, do dostał mandat od… Unii Europejskiej. Praca dla Unii czasami wymaga wznoszenia się ponad podziały i interesy jednego państwa. Rzecz jednak w tym, że Unia nie jest jakąś jedną osobą, która otrzymała władzę od bóstw czy innych nadprzyrodzonych sił. Unię Europejską tworzą obywatele, w dodatku zjednoczeni wartościami demokratycznymi. Pani komisarz naprawdę zapomniała od kogo dostała swój mandat.