Znam kilka osób, które pracują w marketach. Zarobki są dość zróżnicowane (zależą głównie od branży i miasta), jednak wszyscy pracownicy mają jedno wspólne spostrzeżenie. Zachowanie klientów w marketach pokazuje, że mnóstwo osób wymaga szacunku do swojej pracy, ale jednocześnie odmawia go innym.
Klient nasz pan
Osoby pracujące w marketach (i zresztą nie tylko tam) muszą wyznawać zasadę „klient nasz pan”. Jest to oczywiste podejście, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że to klienci generują zyski dla firmy. To też zasada, która jest doskonale znana klientom – i widać to na każdym kroku. Wiele osób przychodzących do marketu czuje się władcami świata. I natychmiast to widać. Zwłaszcza, jeśli chodzi o markety z elektroniką, meblami czy akcesoriami budowlanymi.
Dla takich osób doradca klienta to nie pracownik, który ma im pomóc w zrobieniu przemyślanych zakupów. To ktoś, kto ma wysłuchać ich utyskiwania, narzekania, a czasem i wyzwisk pod adresem firmy. Nierzadko zdarzają się klienci, którzy w markecie budowlanym czy meblowym wcale nie przychodzą zrobić zakupów. Oni po prostu chcą odreagować zły dzień i sprawić, by czyjś był jeszcze gorszy. Doradca nie ma jednak zbyt wielkiego pola manewru – każdego klienta trzeba obsłużyć. Nieważne, jak arogancki i bezczelny by nie był.
Zachowanie klientów w marketach to nierzadko pokaz arogancji i bezmyślności
Z opowieści moich znajomych (ale też i moich własnych obserwacji) wynika, że zachowanie klientów w marketach to często pokaz arogancji, bezmyślności i braku szacunku. Przykłady? Chociażby klienci, którzy najpierw biorą towar z półki, a potem odkładają go w losowe miejsce. Teoretycznie jest to nieszkodliwe zachowanie, ot, pracownik będzie musiał tylko przełożyć towar z powrotem na miejsce.
Pomyślało kilkadziesiąt (co najmniej) osób dziennie.
Podobnie jest z bezmyślnym korzystaniem z przedmiotów wystawionych na ekspozycji w marketach z elektroniką czy meblami. Czasami niewiele brakuje, by towar został zniszczony. A doradcy nie mają wbrew pozorom oczu dookoła głowy i nie są w stanie upilnować każdego klienta.
Jeszcze inną sprawą jest stosunek klientów do obsługi. Bezczelne odzywki, marudzenie, wdawanie się w bezsensowne awantury, nagminne wzywanie kierownictwa w błahych sprawach – to tylko niektóre przykłady.
Polacy wymagają od innych szacunku do swojej pracy, ale nie szanują pracy innych
Problem polega zatem na tym, że Polacy wymagają, by inni szanowali ich pracę, ale jednocześnie gdy tylko to oni stają się klientami, to często wstępuje w nich diabeł. Zapominają zupełnie o tym, że często sami jeszcze przed chwilą irytowali się na wyjątkowo nieuprzejmego klienta. Powielają zachowania, z którymi się spotykają, mimo że doskonale wiedzą jak czuje się z tym pracownik. To już jednak przestaje być dla nich ważne. Chwilowo są panami sytuacji. Mogą odreagować złość i swoje frustracje – nie tylko zawodowe, ale i prywatne.
A następnego dnia w pracy są zaskoczeni, że ktoś traktuje ich tak samo.
Wyjątkowy pokaz hipokryzji.