Fundacja Serce Miasta nie jest winna temu, że nauczyciele z jednej ze szkół postradali rozum
Polska szkoła lubi rządzić się swoimi prawami. Dosłownie. Mam na myśli to, że poszczególne placówki miewają czasem tendencję do tworzenia wewnętrznych aktów, które ingerują w prawa i swobody uczniów w sposób daleko wykraczający poza jakiekolwiek ustawowe upoważnienie do ich tworzenia. Nie bez powodu szkolne statuty stały się w Polsce czymś w rodzaju prześmiewczego mema, w którym śmiejemy się raczej przez łzy. Problem urósł do takiej rangi, że nawet politycy nieśmiało zaczęli brać się za rozwiązanie problemu.
Jak to wygląda w praktyce? Najczęściej mamy do czynienia z uzurpowaniem sobie przez szkołę prawa do ingerowania w to, co uczeń robi po lekcjach, albo w jaki sposób się ubiera czy maluje. Zdarzają się jednak także przykłady bardziej drastyczne. Dobrym przykładem jest tutaj pewna warszawska szkoła, która nie tylko postanowiła zabierać uczniom telefony, ale także oddać te zarekwirowane na zbożny cel. Wybuchła z tego powodu ogólnopolska awantura, w której niesłusznie oberwało się obdarowanej Fundacji Serce Miasta.
Mowa o organizacji, która skupia się na pomocy warszawskim kobietom w kryzysie bezdomności albo innego rodzaju trudnej sytuacji życiowej. Telefony miały posłużyć jej podopiecznym. Żeby kobiety mogły ich w ogóle używać, urządzenia trzeba było najpierw przywrócić do ustawień fabrycznych. Jak poinformował na Facebooku profil Stowarzyszenia Umarłych Statutów, Fundacja przyznała w ogłoszeniu z prośbą o pomoc, że telefony otrzymała od wspomnianego liceum "za zgodą rady rodziców".
Siłą rzeczy, internauci dość szybko zauważyli, że coś tu nie gra. Nie można przecież tak po prostu przekazać cudzej własności organizacji pożytku publicznego. Dlaczego? Do tego jeszcze wrócimy. Fundacja tłumaczyła się, że uczniowie podpisywali regulamin korzystania z telefonów w szkole, w którym jako konsekwencję określono trwałą konfiskatę urządzenia. To właśnie rada rodziców miała zdecydować po spotkaniu z nauczycielami o przekazaniu sprzętu Wybuchła burza. Ostatecznie Fundacja Serce Miasta zadecydowała o zwrocie urządzeń właścicielom. Jak możemy przeczytać w jej ostatnim oświadczeniu w tej sprawie:
[...] Telefony zostały przekazane Fundacji jako dar przez osoby trzecie, a my działaliśmy w dobrej wierze, nie mając świadomości niejasnego statusu tych urządzeń. Naszą intencją nie było naruszenie jakichkolwiek zasad ani wywołanie kontrowersji. W momencie przyjęcia daru bardziej niż na samych przedmiotach, skupialiśmy się na refleksji nad trudnym i ważnym tematem nadużywania internetu oraz telefonów komórkowych przez młodych ludzi – problemie, z którym coraz częściej spotykamy się również w naszej codziennej pracy pomocowej.
Chcemy jednocześnie jasno podkreślić, że przez cały czas telefony pozostawały zamknięte, wyłączone i nieużywane. Fundacja podejmie niezbędne kroki w celu ich zwrotu. [...]
Szkolnym organom wolno jedynie tyle, ile pozwalają im ustawy. Jak każdej innej składowej administracji
Jak już wspomniałem, Fundacja Serce Miasta nie jest tutaj niczemu winna. Przyjęła w dobrej wierze dar, co do którego myślała, że jest zgodny z prawem. Niestety nie był, a to dlatego, że zapisy szkolnego regulaminu korzystania z telefonów komórkowych zezwalające na przeniesienie ich własności z ucznia lub jego rodzica na szkołę są najzwyczajniej w świecie bezprawne. Opinia szkolnej rady rodziców nie ma w tym wypadku znaczenia.
Tak się składa, że o ile istota działalności szkół ma charakter edukacyjny, o tyle wewnątrzszkolna biurokracja stanowi jeden z niszowych aspektów prawa administracyjnego. Szkoła nie jest może urzędem, ale przy wydawaniu różnego rodzaju władczych decyzji musi stosować przepisy kodeksu postępowania administracyjnego i podlega kontroli sądów administracyjnych. Wspominam o tym dlatego, że szkoły – podobnie jak urzędy – nie mogą działać bez podstawy prawnej. Jeżeli chodzi o telefony komórkowe, powinniśmy jej poszukać w przepisach ustawy prawo oświatowe. Rzeczywiście, istnieje art. 99 pkt 4):
Obowiązki ucznia określa się w statucie szkoły z uwzględnieniem obowiązków w zakresie:
[...]
4) przestrzegania warunków wnoszenia i korzystania z telefonów komórkowych i innych urządzeń elektronicznych na terenie szkoły;
[...]
Nie sposób nie zauważyć, że obowiązki przestrzegania warunków korzystania z telefonów mogą w szkole obowiązywać, o ile zostały określone w statucie. Już choćby z tego powodu zewnętrzny regulamin nie jest wart papieru, na którym go zapisano.
Czego w prawie oświatowym nie znajdziemy, to nadania szkołom kompetencji do zabrania uczniowi telefonu, nie wspominając nawet o przejęciu jego własności. Konsultacje z radą rodziców niewiele pomagają, bo funkcja tego organu również została określona, tym razem w art. 84 ust. 1 i 2:
Owszem, rada rodziców może składać wnioski i opiniować. Ma również kilka specyficznych kompetencji związanych na przykład z obsadzaniem stanowiska dyrektora szkoły. Nie stanowi jednak organu władczego. Tym samym wina za całe zamieszanie z konfiskatą telefonów spoczywa z przytłaczającej większości na dyrekcji liceum oraz ewentualnie nauczycielom, którzy przyłożyli rękę do podjęcia tej fatalnej w skutkach decyzji.
Prawdę mówiąc, nie powinienem w ogóle używać słowa "konfiskata". Mamy bowiem do czynienia po prostu z kradzieżą. Tym właśnie jest zabór mienia w celu jego przywłaszczenia. Przywłaszczenie zaś należy interpretować jako bezprawne rozporządzanie cudzą rzeczą ruchomą tak, jakby była własna. Jeżeli urządzenie jest warte poniżej 800 zł, to mamy do czynienia z wykroczeniem. Można się jednak spodziewać, że wszystkie telefony razem były warte zauważalnie więcej.
Zarekwirowanie telefonu ucznia na stałe to najzwyklejsza w świecie kradzież
Podpisanie przez uczniów i rodziców szkolnego regulaminu nie rozwiązuje tutaj sprawy nawet wtedy, gdy pominiemy jego oczywistą bezprawność. Telefon oddany do codziennego użytkowania nastolatkowi mającemu powyżej 13 lat jest jego własnością, jeśli nie zostało wcześniej wyraźnie zaznaczone, że to jedynie pożyczenie sprzętu. Tym samym zgoda rodzica niewiele tutaj zmienia. Jeżeli zaś trzymamy się zgody samego ucznia, to przekazanie szkole mienia o niepomijalnej wartości to moment, w którym rodzice mają prawo wkroczyć i powiedzieć "mowy nie ma".
To jednak nie koniec błędów popełnionych przez szkołę. Jeśli już koniecznie chciano przekazać skonfiskowane (czytaj: ukradzione) telefony fundacji, to pedagodzy powinni konsultować się nie tyle z radą rodziców, ile indywidualnie w przypadku każdego urządzenia z jego właścicielem oraz jego rodzicami. Jedynie wtedy można by nadać całemu przedsięwzięciu jakieś pozory legalności.
Warto w tym momencie wspomnieć, że problem rekwirowania uczniom telefonów komórkowych przez nauczycieli nie jest wcale nowy. Zajmowała się nim nie tylko prasa, czy organizacje pozarządowe w rodzaju Stowarzyszenia Umarłych Statutów, ale także Rzecznik Praw Obywatelskich. Jego biuro już dawno temu ostrzegało:
Statut szkoły może zabraniać korzystania z telefonów komórkowych i innych urządzeń elektronicznych w trakcie trwania zajęć. Nauczyciel może nakazać wyłączenie urządzenia lub umieszczenie go w widocznym miejscu na czas trwania lekcji. Szkoła nie ma jednak uprawnień do rekwirowania przedmiotów należących do uczniów. Osoby pełnoletnie lub rodzice osób niepełnoletnich mogą w każdej chwili zażądać zwrotu należących do nich, a przetrzymywanych przez szkołę, rzeczy.
Pozbawienie prawa korzystania z telefonu po zakończeniu zajęć może być stosowane jako środek wychowawczy w stosunku do niepełnoletnich uczniów, powinno się to jednak odbywać za wiedzą i zgodą ich prawnych opiekunów, zgodnie z postanowieniami statutu.
Jeżeli szkoła wprowadzi obowiązek pozostawienia telefonów komórkowych na czas trwania zajęć w depozycie, ponosi odpowiedzialność za wynikłe z tego szkody (np. kradzież czy uszkodzenie sprzętu), a uczeń pełnoletni musi mieć zapewnioną możliwość dostępu do urządzenia kiedy tylko uzna to za konieczne.
Nie sposób także odmówić racji stwierdzeniu, że szkolne zasady korzystania z telefonów w szkole muszą być jasno sprecyzowane i nie mogą naruszać prawa powszechnego. Wewnętrzne szkolne akty pełnią funkcję służebną wobec ustaw, a nie na odwrót.