W pierwszych dniach września kurs przebił kolejne rekordy – 5 września zbliżył się do 3600 dol., a 9 września poszedł wyżej, powyżej 3670 dol. za uncję. To nie jest kaprys wykresu. To reakcja na kumulację kilku sił: rozjeżdżający się rynek pracy w USA, rosnące oczekiwania na łagodzenie polityki Fed oraz konsekwentne zakupy banków centralnych. Niespokojnie jest też przecież na granicy NATO-Rosja. Do tego w tle przyspiesza srebro, które potrafi w takich momentach dolać oliwy do ognia.
Zacznijmy od Ameryki, bo to ona najczęściej dyktuje tempo
Michał Tekliński, ekspert rynku złota Goldenmark i Goldsaver wskazuje, że rewizja danych BLS miała pokazać ubytek aż 911 tys. miejsc pracy – liczba, która obraca optykę inwestorów.
Jeśli rynek pracy pęka w szwach, Fed musi myśleć o cięciach szybciej i może odważniej. Spadają wtedy realne rentowności i rośnie atrakcyjność aktywów, które nie płacą kuponu, ale chronią siłę nabywczą – złoto pasuje do tej krzyżówki idealnie. Nie chodzi więc tylko o „risk-on/risk-off”, lecz o zmianę warunków finansowych, która systemowo wspiera wycenę kruszcu.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 20,77%
Krokiem dalej idą domy maklerskie i banki, które śrubują prognozy. ANZ podniósł cel na koniec roku w okolice 3800 dol., a w połowie 2026 r. dopuszcza test 4000 dol. – za tą odwagą stoją trzy proste składowe: niższe rentowności obligacji, słabszy dolar i zakupy banków centralnych.
Ten ostatni element bywa niedoceniany, bo rzadko daje spektakularne nagłówki, ale właśnie on robi „robotę” w tle – miesiąc po miesiącu, kwartał po kwartale. W polskim kontekście padają sygnały, że NBP rozważałby docelowy udział złota w rezerwach rzędu 30% – z perspektywy globalnej to nie byłby ewenement, lecz potwierdzenie, że kruszec wraca do mainstreamu polityki rezerw.
Czytaj też: Nie będzie cła na złoto. Trump natychmiast gasi własny pożar
Srebro? Tu robi się ciekawie
Metal, który łączy funkcję inwestycyjną i przemysłową, wystrzelił na najwyższe poziomy od 14 lat. Wzrosty same w sobie nie są sensacją, natomiast realny temat to logistyka i zapasy. Tekliński przypomina, że w branży coraz częściej słychać, że magazyny LBMA – przy utrzymaniu obecnego popytu – mogą zostać mocno nadwyrężone w kilka miesięcy. W najostrzejszych scenariuszach rezerwy wyczerpałyby się w 4–7 miesięcy, co otwiera drzwi do „squeeze’u”. Wtedy dyskusje o 50–100 dol. za uncję przestają brzmieć jak fantastyka – nie jako nowa stała, ale jako skokowa, nerwowa faza rynku.
Obecny rynek metali szlachetnych staje się wrażliwszy na informacje. Kłopoty podażowe, zatory logistyczne, rozszerzone spready między spot a futures, miejscowe niedobory fizycznego kruszcu – to wszystko zwiększa amplitudę reakcji na każdy impuls: raport z USA, komunikat banku centralnego, pojedynczą rewizję prognoz. Jeżeli dekadę temu takie newsy przesuwały kurs o pół procenta, dziś potrafią robić dwa-trzy razy więcej. I to będzie chyba „nowa normalność”, dopóki system finansowy nie wróci do spójnej, przewidywalnej narracji.
Co dalej? Najbardziej trzeźwy scenariusz bazowy zakłada miękkie cięcia stóp w USA, spadek rentowności i powolny dryf złota ku 3800–4000 dol. za uncję. W tym czasie srebro dobije nawet do 50 dol., jeśli inwestorzy nie odpuszczą.
Na byczo-ekstremalnym końcu widzimy pogłębione spowolnienie, silne zakupy banków centralnych i ograniczoną dostępność fizycznego kruszcu – w takim układzie złoto może testować 4500–5000 dol., a srebro „przestrzelić” powyżej 100 dol. To scenariusz mniej prawdopodobny, ale nie z gatunku baśni. Po drugiej stronie jest korekta: mocniejszy dolar, przykręcone oczekiwania na cięcia, krótkie zejście nawet w okolice 3200–3300 dol. Tyle że – patrząc na fundamenty – taka zniżka prędzej byłaby pauzą niż zmianą trendu.
Z punktu widzenia polskiego inwestora najrozsądniejsze są proste, nudne wnioski
Po pierwsze – dywersyfikacja. Złoto nie jest panaceum, ale bywa znakomitym bezpiecznikiem na wypadek erozji realnych stóp i turbulencji geopolitycznych. Po drugie – horyzont. Jeśli narracja o cięciach i spowolnieniu się sprawdzi, uśrednianie zakupów (DCA) nadal ma sens; jeśli nie – też nie boli, bo ogranicza ryzyko „kupna na górce”. Po trzecie – pamiętamy o srebrze, ale z dopiskiem „zmienność”. Potencjał jest, lecz wahania i problemy z fizyczną dostępnością potrafią zjeść nerwy największym twardzielom.