Jakub Kralka: Nasi czytelnicy interesują się przede wszystkim finansami, fintechami, inwestowaniem. W ostatnich latach w krypto coraz odważniej wchodzą tradycyjne instytucje finansowe – choćby Revolut. Czy zondacrypto ma zamiar „zrewanżować się” i pójść w drugą stronę: wyjść poza czyste krypto?
Przemysław Kral: Tak, to dokładnie nasz kierunek. Chcemy być takim „Revolutem od drugiej strony”. Revolut stawia pierwsze kroki w krypto, a my – jako weterani krypto – chcemy dołożyć do tego neobank.
Naszym celem jest stworzenie kombajnu, który pozwoli klientom nie tylko handlować kryptowalutami, ale też płacić bieżące rachunki, mieć taki „prawie bank” w telefonie.
Wystąpiliśmy o licencję instytucji pieniądza elektronicznego (EMI) i jestem przekonany, że ją dostaniemy. Najpierw MiCA – tutaj jesteśmy na ostatniej prostej w Estonii i na Cyprze – a potem kolejne kroki.
Jesteśmy też bardzo dumni z licencji w Stanach Zjednoczonych: jako pierwszy podmiot z Europy Środkowej mamy licencję amerykańską na Florydzie i chcemy ją zupgrade’ować do licencji federalnej. Ten trend łączenia krypto z tradycyjnymi finansami jest nie do zatrzymania.
Śmiem twierdzić – wiem, że to brzmi trochę samochwalczo – że żadna tradycyjna instytucja finansowa nie zrobi dobrego „krypto”, bo po prostu się na tym nie zna. A nam jest łatwiej zbudować dobry „bank”, bo wszyscy mamy konta w bankach i doskonale wiemy, czego oczekują klienci.
A scenariusz, w którym zondacrypto staje się partnerem technologicznym dużego banku? Bank byłby twarzą produktu, wy odpowiadalibyście za krypto „pod spodem”. To realne?
To się już dzieje – tyle że nie w Polsce. Jesteśmy partnerem technologicznym szwajcarskiego banku InCore, który ma pełną licencję krypto. Cała nasza szwajcarska platforma to współpraca zondacrypto z InCore. Od stycznia tego roku robimy tam bardzo dużo.
W Polsce najpierw swoje nastawienie musiałby zmienić KNF. Jesteśmy członkiem wspierającym Związku Banków Polskich. I wygląda to tak: kiedy kamery są wyłączone, bankowcy chętnie korzystają z naszej wiedzy, chcą, żebyśmy ich szkolili.
Ale gdy trzeba wyjść przed kamerę i powiedzieć „ok, współpracujemy z firmą krypto”, to od razu kurczą się palce u stóp, bo wiedzą, że KNF zaraz przyjdzie i uderzy obuchem w głowę. W polskim nadzorze dominuje narracja, że krypto to największe zło – chyba że zajmuje się nim dom maklerski.
To trzeba zmienić systemowo i pokoleniowo, inaczej o poważnym partnerstwie z bankami w Polsce nie ma co marzyć.
Przechodząc do regulacji: wdrażacie MiCA i jesteście tu wyraźnie z przodu wobec wielu giełd. Jednocześnie przedsiębiorcy z branży AI narzekają na przeregulowanie. Z perspektywy kogoś, kto od lat rozmawia z regulatorami – te regulacje są potrzebne, czy hamują rozwój?
Regulacje są konieczne. Pytanie brzmi: jakie. MiCA nie jest idealna, ale jest rozsądnym kompromisem wypracowanym po długich latach pracy.
Z przedstawicielami Komisji Europejskiej – tymi, którzy pisali MiCA – „pięknie się różniłem” już lata temu. Na jednej z konferencji wprost zarzuciłem im, że są kompletnie zamknięci na biznes. Zareagowali dobrze: „Skoro jesteś taki mądry, to przyjdź i powiedz, co o tym myślisz”. To otworzyło długi dialog.
Część rozwiązań, które dziś są w MiCA, jest lepsza dzięki temu, że regulator usiadł do stołu z branżą. Z regulatorem nie trzeba się przyjaźnić, ale trzeba się wzajemnie szanować.
Problem zaczyna się w momencie implementacji krajowej. Idealnie byłoby, gdyby ustawy w państwach członkowskich składały się z jednego zdania: „wdrażamy MiCA 1:1”. Tak się udało chyba tylko na Cyprze.
W większości krajów – w tym w Polsce – lokalny ustawodawca dokłada swoje „ulepszenia”, czyli robi MiCA-plus. I to często psuje sens całej regulacji.
Sama MiCA jest nastawiona na ochronę konsumenta – i bardzo słusznie. Dobra regulacja to rozwój rynku. Złe, nadgorliwe prawo zabija biznes.
We wszystkich krajach, gdzie występujemy o licencję, regulatorzy się z nami spotykają – po to, żeby zrozumieć nasz model biznesowy, a nie napisać raport, że „nie warto rozmawiać”. Nie mam pretensji, jeśli proces licencyjny trwa rok, półtora czy dwa lata. Byle to był uczciwy dialog: my dostarczamy to, o co proszą, oni rzetelnie analizują.
Jeżeli ktoś chodzi z szabelką i krzyczy „krypto to wolność”, to fajnie, ale jeśli chcemy, żeby tą wolnością była możliwość kupienia kawy w Starbucksie za krypto, to bez regulacji się nie obejdzie.
Czyli na poziomie unijnym łatwiej się dogadać niż na poziomie polskim?
Zdecydowanie tak.
Autorzy MiCA chyba nie zakładali, że implementacja w państwach członkowskich będzie polegała na dokładaniu kolejnych warstw obostrzeń. A jednak – pojawia się pokusa, żeby „dokręcić śrubę”.
Europejska regulacja może nie jest najbardziej atrakcyjna na świecie, zwłaszcza jeśli porównamy ją z niektórymi systemami azjatyckimi czy – ostatnio – amerykańskimi. Ale jest jakaś. Gdyby wszędzie w Unii można już było realnie pozyskiwać licencje MiCA, byłoby całkiem nieźle.
Zmieńmy temat na model biznesowy. Czy za trzy lata giełdy krypto – w tym zondacrypto – nadal będą zarabiać głównie na prowizjach i stakingu, czy źródła przychodów już się zmieniają?
One już się zmieniają. Niedawno rozmawiałem o tym z audytorami i naszym wewnętrznym compliance.
Kiedyś przychody pochodziły głównie z prowizji od handlu. Teraz to tylko część tortu. W ostatnim sprawozdaniu finansowym pojawiła się np. pozycja związana z naszym tokenem – w uproszczeniu: „wydaliśmy własny pieniądz” i on waży w wynikach coraz więcej.
To możliwe dlatego, że wcześniej konsekwentnie budowaliśmy przychody na przejrzystych prowizjach, pokazując użytkownikom, z czego żyjemy.
MiCA wymusza też konsolidację rynku. Znowu powiem trochę samochwalczo: z polskim rodowodem jesteśmy chyba jedyną giełdą, której udaje się przejść ten proces, ale kosztuje to ogromne pieniądze.
Dla startupu uzyskanie licencji MiCA jest dziś moim zdaniem praktycznie niemożliwe – próg wejścia jest tak wysoki, że w grę wchodzą tylko poważni gracze. Będzie mniej podmiotów, za to większych, bardziej przygotowanych do spełnienia wymogów.
Spodziewam się też wielu przejęć – zwłaszcza ze strony inwestorów azjatyckich, którzy będą chcieli kupować licencjonowane podmioty w Europie. Chińczycy zazwyczaj kupują „przyjaciół i licencje” – i tu nie będzie inaczej.
Jeśli ktoś przegapi ten moment i nie przebuduje modelu przychodów, po prostu się nie rozwinie.
Na początku rozmowy sporo mówiliśmy o polskich korzeniach zondacrypto. Podobne dyskusje toczą się wokół Żabki, Allegro, InPostu – formalnie właściciel jest międzynarodowy, ale o tożsamości decyduje to, kto jest u sterów. Ja wciąż postrzegam zondacrypto jako polską firmę.
Czy powinniśmy się obawiać, że za chwilę zondacrypto będzie firmą chińską? I czy jest realna szansa, że staniecie się nie tylko regionalnym, ale globalnym mocarstwem?
Przemysław Kral: W biznesie nigdy nie mówi się „nigdy”, więc zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Ambicje mamy ogromne.
Udało nam się podbić rynek włoski, „skolonizować” – mówiąc brzydko – rynek polski. Jesteśmy bardzo aktywni w Europie, w Szwajcarii, teraz chcemy podbić Stany Zjednoczone. Wiemy, jak to robić, mamy know-how.
Na razie jesteśmy mocarstwem Europy Środkowo-Wschodniej. Ciekawym przykładem jest Bitpanda – konkurent z licencją w Austrii. Oni próbowali wejść do Polski, Czech, na Słowację; my próbowaliśmy do Austrii i Niemiec. Im się nie udało tutaj, nam tam.
My świetnie rozumiemy słowiańską mentalność, wiemy, kim jest nasz klient – i odwrotnie. W pewnym momencie chyba wzajemnie daliśmy sobie spokój z „podgryzaniem się”. Jako podmioty regulowane o podobnej strategii, po prostu idziemy dalej, nie przeszkadzając sobie.
Jeśli multiplikować takie lokalne strategie, globalne mocarstwo jest możliwe – w granicach zdrowia i rozsądku.
Na koniec pytanie o giełdę. Jest w Polsce spółka XTB – poza gigantycznymi budżetami marketingowymi, niesie ich też fakt, że połowa polskiego parkietu ma ich akcje. Ja też mam.
Czy zondacrypto, patrząc na konkurentów notowanych na giełdach, rozważa debiut – czy uważacie, że po prostu nie jest wam potrzebny?
Debiut giełdowy by nas ograniczał. Nie jest nam potrzebny.
Jesteśmy firmą, która potrafi „zadebiutować sama u siebie” – token jest instrumentem finansowania rozwoju, który nie wymaga czekania na otwarcie żadnej giełdy papierów wartościowych.
Wśród konkurentów amerykańskich to jest popularna ścieżka – Coinbase już dawno jest na giełdzie, za chwilę Kraken. XTB też kibicuję – często spotykamy się w tych samych miejscach, czasem jadąc na rowerze na południu Francji widzę nasze reklamy na tych samych przystankach, co XTB. Nie ma tam żadnych francuskich czy niemieckich konkurentów, co jest miłe.
Nasze strategie w wielu punktach są podobne – choć inaczej podchodzimy do sportu, my np. robimy rzeczy z PKOl-em, XTB ma Zlatana jako ambasadora. Giełda nie jest nam dziś do niczego potrzebna i jej nie planujemy. Ale – wracając do poprzedniego wątku – nigdy nie mów nigdy.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
zondacrypto jest partnerem sekcji "Kryptowaluty" na łamach Bezprawnika