Przewidywania nie uwzględniają tego, że klasy są coraz mniejsze
W chwili obecnej jesteśmy w stanie oszacować to, jaka liczba dzieci rozpocznie naukę w klasie I szkoły podstawowej już za kilka lat, a także ile z nich np. za dekadę pójdzie do liceum czy technikum. Rzecz jasna, migracje zawsze powodują wahnięcia.
I należy tu brać pod uwagę zarówno powrót do Polski rodaków zza granicy, jak i napływ do nas ludzi z innych krajów.
Obecne przewidywania wcale jednak nie muszą się sprawdzić, bo nie uwzględniają one dwóch istotnych czynników. Po pierwsze, z perspektywy dyrektorów szkół (czy szerzej: samorządów) ważna jest nie tyle suma uczniów, co to, jaka jest dopuszczalna liczebność klasy w kontekście obowiązującego finansowania.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
W tym momencie średnio wynosi ona 30 osób. To naprawdę duże grono młodych ludzi przypadających na jednego nauczyciela. Zakładając, że dopuszczalne byłoby tworzenie oddziałów mniejszych o 1/3 czy nawet o połowę, obecni nauczyciele mogliby z powodzeniem zachować pracę.
Zresztą stopniowo tak właśnie się dzieje, jeśli dany samorząd na to stać – i wnosi to oddolną, pozytywną zmianę do wielu szkół, podnosząc jakość kształcenia.
Liczbę godzin realizowanych przez uczniów można zwiększyć
Z perspektywy zarządzania oświatą drugą istotną kwestią jest wymiar godzin lekcyjnych przewidzianych dla danej klasy w tygodniu. W chwili obecnej wynosi ona od ok. 25 h w szkole podstawowej do nawet 40 h w liceum.
Dokładnie zawsze ustala to dyrektor, kierując się obowiązującymi przepisami. Ma on jednak w tym zakresie pewną swobodę. Dla przykładu liczba godzin w liceum może wynosić zarówno 30, jak i 40. Zależy to od profilu klasy i realizowanych przez nią przedmiotów.
Dyrektor chcący zapewnić zatrudnienie całej kadrze może planować proces edukacyjny w taki sposób, aby liczba godzin odbywana przez uczniów sytuowała się w okolicy dopuszczalnego prawem maksimum.
O ile zmniejszanie liczebności klas to pozytywne zjawisko, o tyle obciążanie uczniów dodatkowymi przedmiotami może być dla nich balastem ponad miarę.
Przewidując przyszłość, można przypuszczać, że dyrektorzy, zamiast zwalniać nauczycieli, raczej pójdą w tę stronę, zwłaszcza że wielkość klas stopniowo się zmniejsza przy jednoczesnym zwiększaniu liczby lekcji. Oczywiście zawsze wymaga to odpowiedniego finansowania na poziomie samorządów.
Ten, kto chce uczyć młodzież, nie powinien więc raczej obawiać się zwolnienia. Bo realnym wyzwaniem jest raczej to, czy poradzi sobie z uczniami.
Im mniejsze będą klasy, tym powinno to być łatwiejsze. A jeśli jako społeczeństwo na serio postawilibyśmy na edukację, dzieci w szkołach mogłyby uczyć się nawet w kilkuosobowych grupach.