Stawka opłaty audiowizualnej jest nam już znana. Następczyni abonamentu RTV wyniesie 15 złotych miesięcznie, czyli 180 złotych rocznie. Internauci od rana pomstują w sieci na myśl o nowym podatku, co tylko dowodzi tego, jak mało wiedzą o podatkach.
Zacznijmy od tego, że nowa opłata audiowizualna znajduje się na mniej więcej tym samym pułapie cenowym co abonament RTV. Od tego drugiego odróżniać ma ją przede wszystkim to, że obejmie wszystkie osoby, które płacą rachunki za energię elektryczną. Abonamentu wiele osób po prostu nie płaciło, Poczta Polska tak sobie radziła ze ściąganiem tych należności, miliony Polaków nie zarejestrowały nawet w bazie, że mają jakiś odbiornik radiowy czy telewizyjny. Teraz nam się to nie upiecze.
15 złotych miesięcznie. Komentarze na temat tego postulatu są krytyczne zarówno na portalach fanów obecnego rządu, jak i na portalach osób, które preferują inne rozwiązania polityczne. Czy ta opłata naprawdę jest konieczna, czemu taka wysoka, po co nam media publiczne? Takie pytania od rana zadają internauci. Nie brakuje też bardziej rozpaczliwych aktów manifestu, jeden z komentujących na dużym portalu zapowiada, że przerzuca się na własne zasilanie energią.
Można się śmiać, można załamywać ręce. Kiedy ja czytam atmosferę wokół opłaty audiowizualnej, w pierwszej kolejności przypomina mi się mój tekst sprzed kilku miesięcy pt. „Gdybym mogła zmienić w prawie tylko jedną rzecz… to i tak odmieniłabym myślenie całego narodu„. Pozwólcie, że zacytuję fragment:
Dlatego gdybym mogła zmienić jedną rzecz w polskim prawie pracodawcy wypłacaliby pracownikowi pensję brutto Nie zmieniałabym nawet promila w obecnych stawkach, niczego bym nie obniżała, cięła, upraszczała – jedyna zmiana dotyczyłaby osoby płatnika.
I to na pracowniku spoczywałby obowiązek zapłaty podatku, a także opłacenia sobie ZUS-owskich składek. Oczywiście do jego rąk trafiałoby całe umówione wynagrodzenie, ale to on by nim dysponował. Coś mi podpowiada, że w ciągu 3 lat dokonałaby nam się prawdziwa społeczna rewolucja, a o prymat w polskim Parlamencie biliby się Janusz Korwin-Mikke z Ryszardem Petru licytując na to kto jest bardziej wolnorynkowy.
Dzisiejszy dzień utwierdza mnie w przekonaniu o słuszności tamtej diagnozy. Polacy nie wiedzą jakie płacą podatki, ponieważ w odróżnieniu od opłaty audiowizualnej często rozliczaniem się za nich zajmuje się pracodawca. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
Awantura o 15 złotych miesięcznie. A teraz wyobraźcie sobie co się dzieje, gdyby każdy Polak odprowadzał podatek dochodowy (szkoda, że nie da się raczej zrobić tego z VAT-em) i składki ZUS. „800 złotych miesięcznie składek i badanie kolana ustalili mi na 2020?” – pomstowałaby zdenerwowana Pani Grażyna w portalu Onet.
Bardzo szybko zmieniłaby nam się sytuacja w kraju. Nie twierdzę, że partie. PiS program 500+ zastąpiłby programem 50 000+ kwoty wolnej od podatku, a Platforma Obywatelska grzecznie przepraszając oddałaby wszystko na nasze konta w OFE. Tylko biedny Janusz Korwin-Mikke zawsze stałby tam, gdzie stoi od 30 lat. Na progu wyborczym.