Jeśli ktoś, mając na uwadze postępującą inflację, liczył na przekształcenie 500 plus w 700 plus, szanse rosną. Takie wnioski wyciągam z rozmowy Jarosława Kaczyńskiego z Gazetą Polską.
Przenieśmy się na chwilę do wczorajszej informacji o tym, że Solidarna Polska z pozycji „przystawki” awansowała w Zjednoczonej Prawicy na co najmniej „zupę”, a tym samym rządowa koalicja zmieniła nam się w prawdziwą koalicję. Przynajmniej jeśli ufać jednemu sondażowi, ale chyba generalny trend w społeczeństwie jest taki, że ziobryści na prawicy wykształcili podmiotowość. W przeciwieństwie do frakcji Gowina.
A teraz wracamy do dzisiejszej rozmowy Jarosława Kaczyńskiego z Gazetą Polską. Prezes Polski przywołuje koalicjantów do trzeźwej oceny rzeczywistości:
Mamy napięcia w koalicji. Jednocześnie nie mam wątpliwości co do tego, że przytłaczająca większość ludzi tworzących dzisiejszą większość rządzącą zdaje sobie sprawę z tego, iż nie ma innej alternatywy niż współpraca w tym układzie.
„Nie chcę nawet podejmować się kwalifikacji takiego zachowania, bo jestem daleki od zaogniania sytuacji i podgrzewania emocji. Ale dobrze by było, gdyby pamiętali stare przysłowie: „dopóty dzban wodę nosi, dopóki mu się ucho nie urwie”. Otóż może się urwać. Polityka to relacje między ludźmi, a te w pewnym momencie mogą wyjść spoza kontroli. Trzeba sobie z tego zdawać sprawę”.
Oliwy do ognia dolewa szef klubu PiS, Ryszard Terlecki:
Jestem radykałem i najchętniej bym się pozbył koalicjantów, ale utrzymujemy jedność w Zjednoczonej Prawicy tak długo, jak to możliwe i mam nadzieję, że razem pójdziemy do wyborów.
Prezes Prawa i Sprawiedliwości nie wykluczył wcześniejszych wyborów, a mnie od razu zakłuło w portfelu.
700 plus, likwidacja liniowego, podatek katastralny
Ponowne wybory nie są celem Kaczyńskiego, który w aktualnej konfiguracji ma zapewnioną władzę do 2023 roku. Wydaje mi się, że też wszystkie zapowiedzi reform (czytaj: rozdawnictwa i przywilejów dla osób, dla których polityka międzynarodowa czy sądownictwo znajdują się daleko na liście priorytetów) były obliczone właśnie na kampanię 2023. Tymczasem aktualne tarcia w koalicji rządzącej doprowadziłyby do walki politycznej w bardzo niekorzystnym układzie sił, na dodatek z rządem, którego autorytet jest nadwyrężony nieporadną walką z pandemią.
Gdyby z jakiegoś powodu któryś z koalicjantów PiS przelicytował, szykowałaby nam się kampania wyborcza jeszcze w 2021 roku. Pamiętajmy, że już w 2007 roku Jarosław Kaczyński zakiwał się w rozgrywaniu swoich własnych koalicjantów i w konsekwencji kosztowało go to utratę władzy na 8 lat.
Kaczyński, po latach porażek, nauczył się, że wybory wygrywa się rozdawnictwem. To sprawdzony model działania, który dał mu zwycięstwo zarówno w 2015, jak i 2019 roku. Skuteczne jest też straszenie, że przyjdzie odpowiedzialna gospodarczo opozycja i zabierze programy, na które nawet jeśli Polskę stać, to w zdecydowanej większości jest to konsumpcja bieżąca, zamiast rozwoju.
Konieczność pilnej organizacji wyborów 2021 może więc przywrócić na standardy obietnice, o których ludzie z otoczenia rządowego przebąkują. Obietnice, za które docelowo płaci polska klasa średnia lub przyszłe pokolenia, których los Jarosław Kaczyński może komfortowo mieć w poważaniu.