Wojna o bannery, czyli święta wojna XXI wieku
Zaczęło się niewinnie: adblocki miały chronić przed krzykliwymi pop-upami i filmikami z automatycznie włączającym się dźwiękiem. Ale kiedy miliony użytkowników przyzwyczaiły się do internetu „oczyszczonego” z reklam, dla wydawców stało się jasne, że to nie chwilowa moda, tylko zmiana cywilizacyjna.
Axel Springer przez lata próbował różnych dróg prawnych. Najpierw chciał dowieść, że to czyn nieuczciwej konkurencji. Niemieckie sądy odparły te zarzuty. W 2018 roku Federalny Trybunał Sprawiedliwości jasno powiedział: blokowanie reklam nie narusza zasad konkurencji.
I wtedy, jak podaje TorrentFreak, wydawca wpadł na nowy pomysł. Skoro droga rynkowa zawiodła, to może prawa autorskie będą lepszą bronią.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Kod strony jak książka?
Argumentacja jest tyleż śmiała, co kontrowersyjna: kod strony internetowej to – zdaniem Springera – nic innego jak program komputerowy chroniony prawem autorskim. A skoro tak, to każdy, kto go modyfikuje (np. ukrywając reklamy), narusza prawa wydawcy. To trochę tak, jakby czytelnik wyrywał niechciane rozdziały z książki i rozdawał znajomym „wersję autorską”.
Sądy w Hamburgu wyśmiały ten tok rozumowania i oddaliły pozew. Ale Axel Springer się nie poddał. Wniósł kasację – i tu niespodzianka. Federalny Trybunał Sprawiedliwości uchylił wyrok, nakazując ponowne rozpatrzenie sprawy.
Co zrobił Trybunał?
Nie przesądził, że Springer ma rację. Ale uznał, że sąd w Hamburgu zbyt pobieżnie potraktował kwestię techniczną: czy przeglądarka faktycznie działa jak maszyna wirtualna kontrolowana przez kod strony, a adblock faktycznie ingeruje w sam program, a nie tylko w dane tymczasowe. Właśnie w tym sporze takie niuanse mogą zadecydować, czy adblocki będą w Europie legalne, czy nie.
Co się stanie, jeśli Springer wygra? Scenariusz wcale nie jest abstrakcyjny. Gdyby sąd uznał, że blokowanie reklam to naruszanie prawa autorskiego, konsekwencje dotknęłyby nie tylko twórców adblocków. Ucierpieć mogą wszystkie dodatki do przeglądarek, które w jakikolwiek sposób ingerują w kod strony – od rozszerzeń dbających o prywatność po filtry rodzicielskie. Nawet branża gier online czy usług chmurowych mogłaby znaleźć się na celowniku.
Krótko mówiąc: precedens, który wstrząsnąłby internetem.
Lud kontra reklamy
Nie zapominajmy jednak o jednym: adblocki zdobyły popularność, bo reklamy w internecie długo były nie do zniesienia. Migające bannery, głośne wideo uruchamiające się bez zgody, śledzące piksele – to wszystko wypchnęło ludzi w stronę blokad. Użytkownicy nauczyli się, że mają wybór. Nawet jeśli prawo stanie po stronie wydawców, internauta nie zrezygnuje z komfortu. Historia sieci pokazuje, że tam, gdzie jedną furtkę się zamyka, powstają trzy kolejne.
Springer mówi, że walczy o demokrację, bo bez przychodów z reklam media będą musiały schować się za paywallem, a dostęp do informacji stanie się luksusem. Wydawca ma rację, że model „darmowe treści + reklamy” chwieje się w posadach. Tyle że pytanie brzmi: czy naprawdę da się go ocalić przepisami?
Co teraz czeka AdBlocka?
Sprawa wraca do Hamburga. Tamtejsi sędziowie będą musieli pochylić się nad technikaliami i sposobem rozumienia stron internetowych. Ale to, co wydarzy się w sali rozpraw, może wpłynąć na przyszłość całego internetu w Europie.