Afera youtuberska wstrząsnęła polskim internetem. Nic dziwnego, że głos w tej sprawie zabrał premier Mateusz Morawiecki. Zadeklarował brak zgody na pedofilię i tolerancję dla zwyrodnialców, co jest oczywiste. Polecił ściganie sprawców, co się chwali. Tylko ta wola „chronienia naszych dzieci w internecie” niepokoi. Panie premierze, problemem nie jest internet, tylko nowomodni celebryci, którym wydaje się, że im wszystko wolno.
Chyba nikogo nie zdziwiło, że polski YouTube okazał się prawdziwą puszką Pandory
Polski YouTube po raz kolejny okazał się siedliskiem patologii. Tym razem Sylwester Wardęga zwrócił uwagę na karygodne i możliwie przestępcze zachowanie kolegów po fachu. Niejaki Stuart Burton, znany jako „Stuu”, miał między innymi opisywać 13-latce swoje erotyczne sny z nią w roli głównej. W tym samym czasie federacja Fame MMA odcięła się od jednego ze swoich udziałowców, Michała Barona posługującego się pseudonimem „Boxdel”. Za co? Za to, że wiedział o zachowaniu „Stuu” i nic z tym nie zrobił.
Afera youtuberska trwa w najlepsze. Nie tak dawno temu Jakub „Gargamel” Chuptyś został oskarżony przez swoją byłą partnerkę o stosowanie przemocy fizycznej, psychicznej i tzw. grooming. To ostatnie zjawisko to nic innego, jak proces stopniowego emocjonalnego uzależnienia od siebie dziecka po to, by później doprowadzić je do współżycia. Następny na liście jest Krzysztof Gonciarz, który według relacji jego byłej partnerki:
(…) potrafił pokazywać czy to swoim innym partnerkom, czy ogólnie nawet innym partnerkom – choć tego nie jestem pewna – nagrania z tego, jak uprawiał… z dziewczyną, oczywiście z widocznym wszystkim: jej twarzą i tak dalej. Bez zgody tej osoby i też czasami bez zgody osób, którym to pokazywał.
Można się spodziewać, że otworzonej przez Wadręgę puszki Pandory wyskoczą kolejne nazwiska. Tymczasem premier Mateusz Morawiecki postanowił odnieść się do sprawy. Co nas szczególnie interesuje, to zadeklarowanie przez szefa rządu nakazanie właściwym służbom natychmiastowego zajęcia się sprawą. Problem w tym, że cała wypowiedź Morawieckiego w serwisie „X” (dawniej Twitter) jest nieco niepokojąca.
Musimy chronić nasze dzieci w internecie!
W Państwie Polskim nie ma zgody na pedofilię, na tolerowanie zwyrodnialców.
Poleciłem służbom zająć się natychmiast sprawą, oczekuje stanowczych i szybkich działań.
Ostrzegam wszystkich, którzy chcą krzywidzić dzieci. Spotka Was kara, spotka Was kara najbardziej dotkliwa z możliwych.
Niby wszystko jest w porządku, ale przy odrobinie złej woli można tutaj dostrzec wyprowadzanie sobie pozycji.
Winny nie jest YouTube, tylko rozpuszczeni celebryci uważający, że wszystko im wolno
Brak tolerancji wobec zwyrodnialców i pedofili to oczywistość. Surowe karanie sprawców jest czymś pożądanym przez większość społeczeństwa, to nie moment na dyskusję o populizmie penalnym. Interesujący jest za to fragment o chronieniu dzieci w internecie. Wydaje się bowiem, że premier Morawiecki rozminął się tutaj z istotą problemu. Sam internet ma z nią naprawdę niewiele wspólnego.
Owszem, afera youtuberska ma pewien związek z Siecią. Jej czarnymi bohaterami są tutaj youtuberzy, a więc osoby żyjące z obecności w tym konkretnym medium społecznościowym. Mało tego, internet stanowi często sposób komunikacji pomiędzy sprawcą a ofiarą. Tylko co z tego?
Nikt poważny nie postawi tezy, że mamy do czynienia z sytuacją lepszą albo gorszą niż każda inna, w której osoba gromadząca zastępy oddanych fanów wykorzystuje innych, albo się nad nimi znęca. Dotyczy to youtuberów, aktorów, piosenkarzy, sportowców, polityków, czy nawet duchownych. Sama forma komunikacji też wydaje się mieć znaczenie drugorzędne. W bardzo zbliżony sposób może się ona odbywać także przez telefon.
Powinniśmy się w tym wszystkim zastanowić, co poza serwisem YouTube łączy domniemanych sprawców tych wątpliwych moralnie czynów. Podpowiem: chodzi o pieniądze i rozpoznawalność. Nie jest żadną tajemnicą, że nasz wymiar sprawiedliwości zwykł zbyt łagodnie obchodzić się z celebrytami, którzy łamią prawo. Warto też wspomnieć, że z zapowiadanej rządowej walki z tzw. patostreamami praktycznie nic konkretnego nie wyszło. Zjawisko ma się świetnie.
Afera youtuberska nie może przerodzić się w pretekst dla polityków, by zacząć cenzurować internet
Powinniśmy uważać na wypowiedzi polityków, którzy chcieliby się teraz nagle odnosić do sprawy. To naturalne i w zasadzie pożyteczne, że w ogóle poruszają temat afery youtuberskiej. Zwiększa to szanse na przykładne ukaranie osób, którym udowodni się winę. Tyle tylko, że internet i media społecznościowe w ogóle stanowią tutaj wygodnego kozła ofiarnego. Wielu wyborców starszej daty nie rozumie Sieci i współczesnej młodzieży. Tymczasem wolność słowa w internecie jest solą w oku polityków od wielu, wielu lat. Mowa w końcu o jedynym medium, którego nie są w stanie w pełni kontrolować pomimo różnych wysiłków. Moje obawy niejako potwierdza dłuższa wypowiedź szefa rządu.
Chcę wam obiecać, że nie zostawimy tej sprawy. Jako rodzic i jako premier uważam, że państwo polskie musi zrobić wszystko, by chronić dzieci przed traumą, która może mieć swój początek w internecie.
Można się też spodziewać taniego populizmu obliczonego na podbicie sobie nieco słupków procentowych tuż przed wyborami. Niektórym idzie to sprawniej, jak Szymonowi Hołowni, który sugeruje wyważoną reakcję: ochronę dzieci bez nawoływania do cenzurowania internetu. Inni formułują karkołomne wnioski jak Krzysztof Bosak punktujący premiera Morawieckiego:
Dlatego przez 8 lat blokowaliście uchwalenie przepisów chroniących dzieci przed pornografią w internecie? Logiczne.
Tyle tylko, że ta konkretna sprawa nie wydaje się mieć związku z pornografią jako taką, nie wspominając nawet o pornografii dziecięcej. Logika moralistów rzadko kiedy ma coś wspólnego z faktami. Zwłaszcza że obecny rząd akurat prowadził prace zmierzające do blokowania pornografii w internecie. Dlatego warto przypomnieć politykom, że rzeczywiście powinni się zabrać za celebryckie zachowania rozpuszczonych młodych bogaczy, którym wydaje się, że im wszystko w Polsce wolno. Internet jako taki niech lepiej zostawią w spokoju.