Na portalu Linkedln poważny pan z poważnej firmy zapytał, czy polecana do pracy asystentka „dobrze się bzyka”. Jak można pisać takie rzeczy pod własnym imieniem i nazwiskiem, w dodatku podając miejsce własnej pracy?
Pewien mężczyzna postanowił napisać, że „odda” do pracy asystentkę na platformie Linkedln – wygląda na to, że musiał ją zwolnić, ale chciał jej znaleźć nową pracę. Pod jego ogłoszeniem pojawił się pan Marcin, pracownik Panasonic, pytając, „a dobrze się bzyka ;)?”, a kiedy zwrócono mu uwagę, pisał „żarcik ;)” „czasami pada takie pytanie o asystentkę ;)” oraz – po paru godzinach – „to jak? ;)”. Sprawę bardzo szybko nagłośniła współpracowniczka Onetu, dziennikarka Olivia Drost.
Niby człowiek poważny, w garniturze, nowoczesny, ale jakoś tak swojsko zapachniało. Żytnią wódką, Carmenami, kiełbasą z ogórkiem kiszonym i sztubackimi opowieściami wujka Andrzeja (przepraszam wszystkich Andrzejów), który właśnie otworzył firmę Betonex i opowiada o młodej stażystce przysłanej z urzędu pracy. Nieprzyjemnie się robi na samą myśl, że Panasonic mogłoby zatrudniać takiego człowieka. Zresztą, w komentarzach do oryginalnego postu Olivii Drost wiele osób zwróciło uwagę na to, że asystentka nie jest rzeczą, żeby ją „oddawać”. No, ale może słownik umysłowy poprzedniego pracodawcy tej kobiety nie wynalazł słowa „polecić” i mu już zostało.
Byliby internauci u Olivii Drost jeszcze sobie szydzili w najlepsze, gdyby nie nagły zwrot akcji.
Asystentka na Linkedln
Otóż całkowicie znikąd, na profilu Olivii Drost, pojawił się sam pan Marcin z Panasonic i wyjechał z takim alibi, że proszę siadać. Wystawcie sobie: otóż znajduje się on właśnie w szpitalu, w którym poznał pewnego człowieka. Pożyczył owemu człowiekowi telefon, a ten napisał straszny komentarz na Linkedln, a później dyskutował tam jeszcze z ludźmi. Najwyraźniej zaufanie pana Marcina do nowopoznanego znajomego ze szpitala było tak wielkie, że niczego złego nie podejrzewał. Co za niewysłowiona, bezinteresowna szczodrość! I odpłacona tak niegodziwym uczynkiem!
Wiecie. To jak z tymi wszystkimi ludźmi, którzy piszą nam „ty [progenituro upadłej białogłowy]”, a potem mówią, że ich młodszy brat usiadł do komputera. Albo, że im kot przebiegł po klawiaturze i tak jakoś wyszło. Rozpoznacie ich w internecie szukających filmów dla dorosłych, nie dla nich, rzecz jasna – kolega pytał.
Jakoś nikt nie chce powiedzieć, że w jego mózgu doszło do balangi szarych komórek i wypluł z siebie jakiś wyjątkowy idiotyzm. A przyznać się, przeprosić, pokajać? Słownik umysłowy u niektórych najwyraźniej nie tylko nie odróżnia „oddać” od „polecić”, ale też wyrzuca z pamięci określenia, których uczyła już pani w przedszkolu.
Przynajmniej mają odwagę!
Wspominałam chyba kiedyś, że trzeba mieć naprawdę imponujące wyniki w testach na IQ, żeby publikować rasistowskie czy seksistowskie komentarze w internecie podpisując się własnym nazwiskiem. Wyższy poziom geniuszu to podawanie swojego miejsca zamieszkania czy krewnych. Strzałem w dziesiątkę jest dodanie do publicznej informacji swojego miejsca pracy. Takie połączenie skutkuje zwykle tym, że szef owego niepokornego tytana intelektu odbiera potem setki skarg i zażaleń na nieobczajne zachowanie. Do tego jeszcze firma traci wizerunkowo, więc czasem szef traktuje kozaka kozakiem prosto w szyneczkę. I nasz żartowniś może poszukać pracy w Studio Yayo.
Na profilu Olivii Drost ktoś już napisał, że to bardzo nie w porządku, bo mężczyzna może mieć teraz złamaną karierę. Straszna by była szkoda, gdyby to rozniosło się po internecie. Zwłaszcza, że Panasonic na próby zwrócenia uwagi przez facebookowy fanpage „Polska w dużych dawkach” włączył tryb zarządzania kryzysem i kasuje każdy komentarz o panu Marcinie. Z pewnością zamknie to wszystkim usta!