Black Friday przypada w tym roku na dzień 24 listopada. Branża ecommerce najwyraźniej postanowiła w tym roku świętować dłużej. Spostrzegawczy obserwatorzy zauważą, że reklamy sklepów internetowych wspominają o dziś Black Weeks, a więc o czarnych tygodniach w liczbie mnogiej. Czy to przypadkiem nie jest swego rodzaju marketingowy falstart?
Uwierzycie, jeśli wam powiem, że Black Friday przypada dopiero 24 listopada?
Polski rynek ecommerce charakteryzuje się tym, że sprzedawcy muszą praktycznie bez przerwy organizować jakieś promocje, które przykują uwagę klienta. Korzystają z tego kupujący, którzy mogą być pewni, że w każdym momencie gdzieś upolują jakąś okazję. Równocześnie nie bardzo da się w Polsce zorganizować jakiegoś wielkiego święta komercji w rodzaju amerykańskiego Black Friday. Owszem, piątek po Dniu Dziękczynienia jest bardzo ważnym momentem w kalendarzu chyba każdego sprzedawcy, ale pozostaje jedynie małym wycinkiem dużo szerszego okresu przedświątecznego.
Prawdę mówiąc, wielu konsumentów nawet nie wie do końca, którego dnia Black Friday wypada. Nie chodzi nawet o to, że w Polsce siłą rzeczy nie obchodzimy Dnia Niepodległości. Po prostu sprzedawcy w naszym kraju uznali, że tegoroczny piątek 24 listopada to dla nich stanowczo zbyt mało czasu. Niby nie powinno mnie to dziwić, bo przecież od lat standardem jest raczej „Czarny Tydzień” rozszerzony o Cyber Monday i kilka dni później. W tym roku jednak święto trwa już w momencie, gdy piszę te słowa.
Z pewnością wielu z was miało okazję zapoznać się z reklamami różnych sklepów internetowych oraz większych portali, które zachwalają promocje zorganizowane z okazji Black Weeks. Liczba mnoga jest tutaj jak najbardziej celowa. Czarne Tygodnie nam się bowiem w magiczny sposób rozmnożyły. Reklamuje się tak Allegro, Media Ekspert, Empik, czy nawet radio Tok FM.
Czy ta strategia internetowa ma w ogóle sens? Na papierze wszystko wygląda całkiem nieźle. W końcu wszyscy chyba zdajemy sobie sprawę z tego, że Black Weeks stanowią jedynie preludium do sezonu okołoświątecznego. Niektórzy sugerują nawet, że sezon przecen w Polsce zaczyna się zaraz po 1 listopada i trwa gdzieś do połowy stycznia. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że rozciąganie Czarnych Tygodni na przynajmniej połowę listopada to już pewna przesada.
Black Weeks już się przyjęło. W tym sensie, że praktycznie wszystkie e-sklepy zaczęły świętować tydzień wcześniej
Nikt nie powiedział, że Black Weeks oznaczają raptem dwa tygodnie, z czego jeden właściwy. Nie bez powodu wspomniałem o Cyber Monday, a więc o poniedziałku zaraz po Czarnym Piątku. To może i mniej istotne święto, które nie przebiło się równie dobrze do społecznej świadomości, ale wciąż stanowi pretekst do rozciągnięcia promocji o kolejnych kilka dni. Nieco ponad tydzień dalej mamy Mikołajki, które otwierają kolejny wyraźny okres przecen. Rozszerzenie Black Week na ten tydzień, od 13 do 19 listopada, rozciąga nam sezon na połowę listopada.
Z punktu widzenia konsumentów to właściwie dobra wiadomość. Mówimy w końcu o większej ilości dni, w których mogą coś kupić taniej w internecie. Z drugiej strony, wielu z nich będzie się spodziewało kulminacji poszczególnych kampanii w ten prawdziwy Black Friday 24 listopada.
Szybszy start może więc sprzyjać rozbudzeniu oczekiwań kupujących co do przyszłych promocji. Ich niezaspokojenie oznacza ryzyko niezadowolenia i w efekcie niższej sprzedaży, niż się zakładało. Jeżeli jednak odpowiednio zaplanuje się przeceny, to można skonstruować kampanię, która będzie w stanie pozytywnie zaskoczyć klientów aż do samego jej końca.
Trudno także się spodziewać, że Black Weeks pozwoliło uprzedzić ruch konkurencji i zacząć pozyskiwać klientów, zanim zrobią to inne sklepy. Nie ma się co oszukiwać: w tym roku większość sprzedawców postąpiła dokładnie tak samo.
Ostatecznie najważniejsze jest to, że Polacy i tak są przyzwyczajeni do promocji zaczynających się po Wszystkich Świętych
Z drugiej jednak strony, kluczowym czynnikiem wydaje się wspomniane wcześniej dostosowanie harmonogramu promocji do społecznych oczekiwań. Importowane zza oceanu święta i tak nakładają się na istniejące od dawna w Polsce zwyczaje handlowe. Black Friday i tak stanowi w naszym kraju bardziej pretekst niż rzeczywistą okazję do świętowania. Jesteśmy w końcu przyzwyczajeni, że po Dniu Wszystkich Świętych zaczynają się promocje.
Kolejną zaletą może być rozłożenie realizacji zamówień na dłuższy okres. To w teorii mogłoby pozwolić na ograniczenie przez jakiś czas zjawiska wydłużonego terminu dostawy. Dotyczy to także rozpatrywania spraw związanych ze zwrotami, zanim jeszcze dojdziemy do momentu, w którym nasi kupujący tradycyjnie wręczają sobie jakieś upominki. Mowa tutaj oczywiście o Mikołajkach. Trzeba jednak brać poprawkę na to, że zwiększone obciążenie logistycznego aspektu ecommerce pozostaje nieuniknione.
Wydaje się, że Black Weeks nie niesie ze sobą jakiegoś większego ryzyka. Polacy nie mają większego związku emocjonalnego z Czarnym Piątkiem, więc nikt się nie oburzy o zignorowanie dotychczasowych reguł gry. Ciągłe promocje i tak są czymś, do czego przyzwyczailiśmy naszych klientów. Do wygrania jest to, o co w tej branży przecież chodzi: zwiększenie sprzedaży i większy zysk. Można się więc spodziewać, że jeśli wyniki sprzedaży będą zadowalające, to Black Weeks zostaną z nami na stałe.