Bo o ile pensje pną się w górę w tempie rekordowym, o tyle cena benzyny – wbrew potocznemu odczuciu – od lat trzyma się w ryzach.
Ceny paliw wcale aż tak nie rosły
Średnia cena litra benzyny 95 w Polsce w połowie sierpnia 2025 r. wynosiła około 5,88 zł. To poziom bardzo zbliżony do tego, co obserwowaliśmy w latach 2015–2019, kiedy paliwo oscylowało wokół 5–5,5 zł za litr. W 2022 r. rzeczywiście zaliczyliśmy skok: wojna na Ukrainie, globalny kryzys energetyczny i słaby złoty wywindowały ceny nawet do 7,95 zł. Ale był to incydent, po którym rynek się ustabilizował. Od ponad dwóch lat cena utrzymuje się na poziomie znacznie niższym niż w tamtym kryzysowym momencie.
Dla porównania, w wielu krajach UE, np. w Niemczech czy we Włoszech, litr benzyny kosztuje dziś w przeliczeniu ponad 7 zł. Polska jest w unijnym peletonie raczej po stronie tańszych rynków paliwowych, mimo relatywnie wysokich podatków w cenie litra.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Wynagrodzenia - tu z kolei zmiana o dwie klasy
I tu dochodzimy do sedna – w czasie, gdy cena benzyny praktycznie wróciła do „normy sprzed kryzysu”, pensje Polaków wzrosły tak mocno, że paliwo realnie stało się tańsze względem naszych dochodów. Średnie wynagrodzenie brutto w gospodarce narodowej w pierwszym kwartale 2025 r. wyniosło 8 962 zł - jeszcze w 2015 r. było to niecałe 4 000 zł. Innymi słowy, pensje wzrosły o ponad 120% w dekadę, podczas gdy litr benzyny podrożał w tym czasie o kilkanaście procent.
Jeszcze bardziej widać to po minimalnym wynagrodzeniu. W 2015 r. minimalna krajowa brutto wynosiła 1 750 zł. Dziś to 4 666 zł, a więc niemal trzykrotnie więcej. W przeliczeniu na paliwo oznacza to, że osoba zarabiająca najniższą krajową mogła w 2015 r. kupić około 320 litrów benzyny z jednej pensji, a dziś może kupić ponad 790 litrów. To jest przepaść.
Starsze pokolenia pamiętają, że samochód – a już na pewno regularne tankowanie do pełna – bywało wydatkiem odczuwalnym przez całe gospodarstwo domowe. W latach 90. ceny paliw w stosunku do zarobków były dramatycznie wysokie. Dziś, mimo wahań kursów walut i cen ropy, paliwo w Polsce jest stosunkowo dostępne. Różnicę robią właśnie zarobki.
Co więcej, rosnąca popularność aut hybrydowych i coraz oszczędniejsze silniki sprawiają, że wielu kierowców realnie wydaje na paliwo mniej niż dekadę temu, nawet jeśli jednostkowa cena litra jest podobna.
Dlaczego więc wciąż narzekamy?
To efekt psychologii i tzw. „kotwiczenia” w pamięci ostatniego dołka cenowego. Jeśli ktoś pamięta rok 2020, kiedy z powodu pandemii i załamania popytu benzyna kosztowała poniżej 4 zł za litr, obecne 5,88 zł może wydawać się drogie. Problem w tym, że tamte ceny były anomalią, podobnie jak skok do prawie 8 zł w 2022 r.
W praktyce dzisiejsze stawki są bardzo bliskie wieloletniej średniej, a w relacji do zarobków - co do zasady pewnie najlepsze w historii. Nawet biorąc pod uwagę inflację, realna dostępność paliwa jest dla przeciętnego Polaka dużo większa niż dekadę temu.
Porównując nasz rynek paliwowy z innymi krajami, wychodzi na to, że Polacy tankują relatywnie tanio. W Czechach, na Słowacji czy w Niemczech litr benzyny jest droższy o 1–2 zł. A jeśli weźmiemy pod uwagę medianę dochodów w miastach takich jak Warszawa, Katowice czy Wrocław, to relacja zarobki–paliwo wypada dla nas korzystnie nawet na tle bogatszych gospodarek.
Wynika to m.in. z polityki podatkowej, choć akcyza i VAT na paliwa są wysokie, Polska stara się unikać nadmiernego fiskalizmu w tym obszarze, bo transport drogowy jest kluczowy dla gospodarki.
Narzekamy trochę na wyrost
Jeśli trend wzrostu płac się utrzyma, a ceny paliw nie zaliczą gwałtownego skoku (np. w wyniku geopolityki), dostępność benzyny w portfelach Polaków będzie jeszcze lepsza. W dłuższej perspektywie rynek może jednak się zmieniać w związku z transformacją motoryzacji - rozwój elektromobilności, zmiany w transporcie publicznym czy rosnące koszty emisji CO2 mogą podbijać ceny paliw. Ale to będzie proces rozłożony w czasie.
Można więc powiedzieć, że narzekanie na ceny benzyny to trochę nasz narodowy sport – lubimy to robić, nawet jeśli fakty mówią, że pod tym względem jesteśmy w historycznie najlepszym punkcie.