Co grozi za jazdę rowerem po alkoholu? Obowiązujące od ponad roku przepisy mówią jasno: 1000 złotych za jazdę po spożyciu, a 2500 złotych za robienie tego w stanie nietrzeźwości. Jakież zatem było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem dziś jak niskim mandatem ukarano kompletnie pijanego rowerzystę… wodnego.
Co grozi za jazdę rowerem po alkoholu?
Kary za jazdę rowerem po spożyciu alkoholu zostały ostro zaostrzone wraz z nadejściem 2022 roku. Rząd postanowił wprowadzić zasadę: zero tolerancji. I podniósł kary dla rowerzystów, nie tylko tych kompletnie pijanych, ale też tych którzy jadą po jednym-dwóch piwach, do bardzo wysokich stawek. Mandaty dla rowerzystów w wysokości 1000 i 2500 złotych zaczęły skutecznie odstraszać tych, którzy wybierali sobie do tej pory jednoślad jako formę powrotu z imprezy. W polskim prawie istnieje jednak pewien paradoks, o którym poniżej.
Zobaczyłem dziś w Polskiej Agencji Prasowej informację: „Sezon na Mazurach otwarty. Uwaga na pijanych sterników. Są pierwsi zatrzymani”. W artykule można przeczytać, że 24-latek z 1.5 promila alkoholu w wydychanym powietrze pływał sobie po jeziorze Ełckim rowerem wodnym. Został złapany przez policję i ukarany mandatem. W wysokości, uwaga… 200 złotych. A to dlatego, że grzywna wymierzana za to wykroczenie znajduje się – nie jak w przypadku rowerzystów, gdzie wysokość jest stała – gdzieś pomiędzy widełkami: od 20 do 5000 złotych. Policjanci z Ełku zatem uznali, że stan ewidentnego upojenia alkoholu wodnego rowerzysty zasługuje na karę… 5 razy niższą niż stan lądowego rowerzysty zatrzymanego po wypiciu jednego piwa.
Czy wysokość kar jest odpowiednia?
Odnosząc się do tej sytuacji chciałbym na początku zaznaczyć: w ostatnich latach rządzący wprowadzili mnóstwo zmian, które poprawiły bezpieczeństwo na drogach. Chodzi tu między innymi o wyższe mandaty dla jeżdżących szybko, połączone z dodatkowymi konsekwencjami, takimi jak łatwa utrata prawa jazdy. Nie ma żadnych wątpliwości, że jest to skuteczny środek w walce z piratami drogowymi. Nie mam również żadnych zastrzeżeń do surowego karania osób, które kompletnie pijane wsiadają na rower czy hulajnogę elektryczną. Na oba te środki lokomocji jest prawdziwy boom, a że jest ich mnóstwo, to bardzo łatwo o kolizję takiego nietrzeźwego prowadzącego pojazd z pieszym.
Pochylmy się jednak nad tą jedną konkretną karą: 1000 złotych za jazdę rowerem w stanie wskazującym na spożycie. Jest to wysokość od 0.2 do 0.5 promila. Czyli de facto już po wypiciu jednego piwa mieścimy się w tej granicy. Pytanie: czy jest to złamanie prawa na tyle surowe, że powinno być karane mandatem w wysokości często 20-30% pensji osób zarabiających okolice pensji minimalnej? Warto dodać, że w krajach Europy Zachodniej – jak Hiszpania, Włochy czy Francja – dopuszczalna granica prowadzenia jakiegokolwiek pojazdu wynosi… 0.5 promila. Zgadzam się, że w Polsce taka reguła w przypadku samochodów by się nie sprawdziła. Znamy przecież złe przyzwyczajenia wielu osób, które wiele już razy kończyły się tragicznie. Ale rowerzyści?
Można odbić argument o krajach Europy Zachodniej i pokazać, że w Czechach, na Słowacji czy w Bułgarii dopuszczalna ilość alkoholu wynosi całe 0 promili. Nie ma więc w ogóle żadnej dyskusji o jakimkolwiek progu. Tylko czy w przypadku rekreacyjnego wyjazdu rowerowego, z przerwą na rybę nad morzem i jedno piwo, faktycznie powinniśmy stosować zasadę bezwzględnego nakładania tak surowych mandatów? Śmiem stwierdzić, że znacznie większym zagrożeniem są wyczynowi rowerzyści, którzy lubią w zatłoczonych miejscach pędzić na złamanie karku. Warto zastanowić się zatem czy istnienie tak surowych kar za tak drobną rzecz jest proporcjonalne. Moim zdaniem nie. Tak jak dziwaczne są wysokie dopuszczalne progi trzeźwości w krajach takich jak Malta (0.8 promila). Być może więc warto znaleźć zdroworozsądkowe rozwiązanie gdzieś pośrodku?