Zgodnie z przepisami Unii Europejskiej już niedługo obowiązkowe staną się czarne skrzynki w samochodach. Na początku rejestratory będą montowane w nowych pojazdach wprowadzonych do sprzedaży od lipca i później. Czy rzeczywiście poprawią bezpieczeństwo na drogach? Nie bezpośrednio. Za to mogą ułatwić inwigilację obywateli.
Rejestratory nie uchronią nas przed wypadkiem, za to z czasem pomogą zbudować bezpieczniejszy ruch drogowy
Przedmiotem stałej troski europejskich rządów, a także organów Unii Europejskiej, jest bezpieczeństwo na drogach. Nie powinno to dziwić, skoro w wypadkach drogowych każdego roku giną tysiące ludzi. Rozwiązań tego problemu może być wiele: dodatkowe wymogi konstrukcyjne dla samochodów, lepsza organizacja ruchu drogowego, kary dla kierowców nieprzestrzegających przepisów. Są też nieco bardziej radykalne rozwiązania, takie jak obowiązkowe czarne skrzynki w samochodach.
Zgodnie ze stosownym rozporządzeniem Komisji Europejskiej takie urządzenia staną się obowiązkowe w nowych modelach od 6 lipca 2022 r. Jak działa taka samochodowa czarna skrzynka? Zadaniem rejestratora będzie zbieranie szczegółowych danych dotyczących parametrów jazdy. Takich, jak chociażby prędkość, tempo przyspieszania lub zwalniania, aktywność systemów bezpieczeństwa, czy zapiętych pasów, ruchy kierownicy, użycie hamulca, czy aktywność tempomatu.
Dane byłyby zapisywane dopiero w momencie wystąpienia jakiejś kolizji. Chodzi generalnie o ostatnie sekundy przed wypadkiem. W teorii czarne skrzynki w samochodach miałyby służyć przede wszystkim lepszemu zrozumieniu okoliczności wypadków. To z kolei ułatwiłoby, na przykład, konstruktorom tworzenie bezpieczniejszych samochodów. Prawodawcy mogliby także tworzyć przepisy lepiej współgrające z drogową rzeczywistością.
Pod tym względem rejestratory rzeczywiście mogą przysłużyć się poprawie bezpieczeństwa na drogach. Same w sobie nie uchronią nas przed wypadkiem, jednak pomogą stworzyć bezpieczniejszy ruch drogowy w przyszłości. Dlatego sam pomysł wydaje się dobry. Jest jednak dość poważne „ale”. Co z bezpieczeństwem samych danych i możliwością wykorzystania ich w jakimś innym celu?
Dane zbierane przez czarne skrzynki w samochodach potencjalnie mogą stanowić kolejne ograniczenie prywatności obywateli
Teoretycznie czarne skrzynki w samochodach mają być szyfrowane. I to w taki sposób, by identyfikacja kierowcy i właściciela samochodu nie była możliwa. Tyle tylko, że samo ulokowanie rejestratora w pojeździe miałaby być utajnione. Tak, by kierowca przypadkiem samodzielnie nie wymontował urządzenia. Czemu miałby to zrobić? Otóż czarne skrzynki będą zintegrowane z kolejnym obowiązkowym systemem, w postaci inteligentnego systemu wspomagania prędkości.
ISA to urządzenia dość proste w swoich założeniach. Ma informować kierowcę o przekroczeniu dozwolonej prędkości i automatycznie zwalniać, jeśli rzeczywiście łamiemy przepisy. Ponownie – brzmi jak całkiem wygodne i praktyczne rozwiązanie. Nawet, jeśli opierać się będzie o kamery i rozpoznawanie znaków drogowych, a nie na przykład o systemy GPS.
Problem pojawia się w momencie, w którym organy unijne przyznają, że będą mogły być udostępnione wyłącznie na polecenie organów ścigania. Trzeba przyznać, że uzyskanie takiego polecenia wcale nie jest czymś trudnym. Łatwo sobie również wyobrazić, że przy odrobinie złej woli można by wykorzystać takie dane na szkodę nawet zupełnie niewinnego obywatela. Nie da się ukryć, że jest to kolejna potencjalna możliwość inwigilacji obywateli. Nawet, jeśli intencja pomysłodawców jest zupełnie inna, całkowicie niewinna i wręcz pożyteczna.
Pomimo wyżej wspomnianych zapewnień, niektórzy krytycy nowych rozwiązań zastanawiają się, czy dane z czarnych skrzynek nie trafią między innymi do firm ubezpieczeniowych. Te, ich zdaniem, mogłyby wykorzystać nawet w pełni zanonimizowane dane do zawyżania cen ubezpieczenia. Tutaj jednak mamy zapewnienie, że takiej możliwości nie będzie.
Czy jest czego się bać? Warto zauważyć, że czarne skrzynki w samochodach są obowiązkowe w USA od 2004 r. I bez nowych rozwiązań prawnych elektronika współczesnych samochodów gromadzi całkiem sporo informacji o parametrach jazdy. Co więcej, przepisy dotyczą – póki co – wyłącznie nowych aut. W polskich realiach wciąż dominują auta używane. Wydaje się więc, że nie taki diabeł straszny, jak można go malować.