Jesteśmy w Unii Europejskiej już niemal 15 lat. Jednym z elementów traktatów akcesyjnych jest wymóg dążenia do przyjęcia wspólnej waluty. W naszym kraju nikt się do tego zbytnio nie garnie. Tymczasem Najwyższa Izba Kontroli przygotowała raport o tym, czy Polska powinna wprowadzić euro.
Czy Polska powinna wprowadzić euro? Pytanie powinno brzmieć „kiedy?”: do takiego kroku zobowiązuje nas traktat akcesyjny
Obecnie członkiem europejskiej unii walutowej jest 19 państw. Do tego dochodzą Kosowo i Czarnogóra, które używają euro jako swojej waluty. Prawie każdy kraj członkowski Unii Europejskiej jest zobowiązany do dołączenia do unii walutowej, a przynajmniej do dążenia do osiągnięcia tego celu. W naszym przypadku podstawą prawną takiego zobowiązania jest art. 5 traktatu o przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej. Według pierwotnych założeń, Polska miała przyjąć euro w 2009 r. Tak się jednak nie stało. Na przeszkodzie stał kryzys gospodarczy, oraz wynikający z jego konsekwencji niekorzystny klimat polityczny dla tak radykalnych posunięć. Euro w Polsce w ogóle nie ma coś szczęścia. Nasi politycy odkładali przyjęcie euro w czasie. Obecny rząd podchodzi do zmiany waluty wyjątkowo niechętnie. Przyjęcie euro oficjalnie jest uzależniane od „rozwiązania problemów wewnętrznych strefy euro”. Tymczasem Komisja Europejska od czasu do czasu stara się zdyscyplinować migające się od spełnienia obowiązku nowe kraje członkowskie.
Nie da się ukryć, że niektórzy najchętniej odłożyliby przystąpienie do unii walutowej w nieskończoność. Przykładem może być chociażby członek Rady Polityki Pieniężnej, Eryk Łon. Podstawowe argumenty przeciwko przyjęciu euro są zawsze dwa: suwerenność i możliwość samodzielnego dokonywania interwencji walutowych. Takich dostosowanych do potrzeb naszego państwa, nie eurogrupy jako całości. Tymczasem Najwyższa Izba Kontroli zastanawia się nad tym, czy Polska powinna wprowadzić Euro, analizując nie tylko wady, ale i zalety takiego rozwiązania.
Jeśli zostanie zrealizowana koncepcja „Europy dwóch prędkości”, będziemy mieli wybór: przyłączyć się, albo zostać w tyle
Co dobrego mogłoby Polskę spotkać w przypadku zmiany waluty? Pierwszą poruszoną przez NIK kwestią jest minimalizacja potencjalnych szkód. Mowa o tzw. „koncepcji Europy dwóch prędkości”. Nie chodzi bynajmniej tylko o jakąś zadekretowaną przez przywódców państw „starej Unii” chęć odizolowania się od problematycznych państw Europy południowej, oraz tej środkowo-wschodniej. Konsolidacja i zacieśnianie współpracy w obrębie strefy euro jest naturalnym kierunkiem dalszej integracji. Najprawdopodobniej w przyszłości to właśnie członkostwo w strefie euro będzie jedną z podstaw ustalania które państwo należy przypisać do której prędkości. Trzeba przyznać, że w obecnej sytuacji geopolitycznej, to najlepszy argument „za”.
Polska ma w takim wypadku dwie możliwości: albo dołączyć do strefy euro, albo wylądować na unijnych peryferiach. Warto wspomnieć, że próby stworzenia alternatywnej platformy kooperacji, w postaci tzw. Trójmorza, czy nawet w oparciu o samą Grupę Wyszehradzką, mogą wcale nie przynieść rządzącym spodziewanych rezultatów. Nie tylko dostatecznie szybko, ale wcale. Nie ma się też co łudzić, że nagle, na przykład, to złotówka stanie się nową europejską walutą. Także postawienie na wspólne wysiłki rozmaitych europejskich populistów i nacjonalistów zmierzających do, skądinąd niezbyt realnego, powrotu do koncepcji integracji europejskiej z początku lat 90 nie wydaje się być najlepszym pomysłem. Nawet, jeśli uznać przyjęcie euro za krok potencjalnie ryzykowny i wręcz niekorzystny, to wciąż wydaje się ono być tutaj „mniejszym złem”. Dużo mniejszym, warto dodać.
Przyjęcie euro oznacza lepszą integrację z pozostałymi gospodarkami Unii Europejskiej
NIK informuje również o innych zaletach przyjęcia euro przez Polskę. Rezygnacja ze złotówki na rzecz stabilnej, europejskiej waluty mogłaby zachęcić inwestorów do lokowania swojego kapitału nad Wisłą. Co więcej, euro jest mniej narażone na ataki spekulantów, niż złotówka. Unijna waluta w Polsce to również dostęp do potencjalnie tańszych kredytów. Nie da się ukryć, że strefa euro dysponuje dużo większą podażą pieniądza, niż ma to miejsce w przypadku złotówki. To z kolei przekłada się na wysokość stóp procentowych. NIK wskazuje również na zniwelowanie kosztów ponoszonych przez rodzimych przedsiębiorców związanych z koniecznością wymiany waluty. Aż 80% naszego handlu jest rozliczane w euro.
Przyjęcie wspólnej waluty, siłą rzeczy, prowadzi do lepszej integracji z pozostałymi gospodarkami Unii Europejskiej. Zdaniem NIK mogłoby to prowadzić również do zmiany profilu inwestycji dokonywanych w Polsce. Oprócz zwykłej chęci zmniejszenia kosztów pozyskania wykwalifikowanych pracowników, w grę wchodzić miałoby więcej zaawansowanych technologii. Trzeba przyznać, że akurat tego nasza gospodarka obecnie bardzo potrzebuje. Wszystko to razem prowadzić powinno także do zwiększenia naszej wymiany handlowej z innymi gospodarkami.
Rezygnacja ze złotówki to nie tylko ulotna suwerenność, ale również utrata bardzo konkretnych możliwości regulowania gospodarki
Brzmi znakomicie? NIK wylewa na głowy hurraoptymistów kubeł zimnej wody. Część z wyżej wymienionych czynników w praktyce ma względnie niewielkie znaczenie. Na przykład koszty transakcyjne ponoszone przez przedsiębiorstwa stanowią raptem pół procent. Polska należy również do systemu płatniczego, w którym opłaty za płatności międzynarodowe są względnie niewielkie. Przed ryzykiem kursowym jesteśmy w stanie zabezpieczyć się na różne, niej drastyczne niż zmiana waluty, sposoby.
Informacje NIK nie odnoszą się do kwestii suwerenności. Ta jest trudna do jednoznacznego zdefiniowania, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt członkostwa w samej Unii Europejskiej. Bardziej odnosi się do strefy odczuć. Niewątpliwie jednak instytucja wskazuje na zaletę posiadania własnej waluty w postaci możliwości prowadzenia takiej polityki pieniężnej, jaka najbardziej odpowiada naszemu państwu. Rezygnacja ze złotówki może, w skrajnych przypadkach, zwiększyć koszty braku dyscypliny finansów publicznych. To czynnik szczególnie ważny kiedy nasz kraj zamierza tą dyscyplinę bardzo poluzować. Przyjęcie euro oznacza również rezygnację z dochodów z emisji pieniądza. Otrzymywalibyśmy jedynie należną część z Europejskiego Banku Centralnego.
NIK zwraca również uwagę na wady rezygnacji ze wspólnej waluty, ostrzegając przed skutkami nieodpowiedzialnej polityki
NIK zwraca także uwagę na kolejny bardzo istotny aspekt ewentualnego przyjęcia wspólnej waluty. To, czy Polska powinna wprowadzić euro nie jest bardziej ważne od tego, w jaki sposób powinno się to odbyć. Mowa o niewłaściwym kursie wymiany starej waluty na nową. Jeśli wartość euro byłaby przeszacowana, wartość polskich aktywów by spadła – co wystawiłoby je rozmaitym spekulantom na żer. W przeciwnym wypadku mogłoby dojść do przejściowego zastoju polskiego eksportu. Nie bez znaczenia jest również tendencja do zaokrąglania cen w górę przy zmianie waluty czy dewaluacji. Doświadczenia pozostałych państw Europy Środkowo-Wschodniej, które przyjęły euro, wskazują jednak na to, że nie jest on zbyt wielki. W przypadku Estonii wynosił on 1,5%, na Łotwie 1%. Na Słowacji wzrost cen był znikomy, rzędu 0,1%. Na Litwie po przyjęciu wspólnej waluty odnotowano spadek cen.
Kolejne ryzyko stanowią nasi politycy. Przyjęcie wspólnej waluty mogłoby sprowadzić na Polskę podobne kłopoty, z jakimi borykają się kraje południa – takie jak Grecja, Portugalia, Hiszpania czy Włochy. Którym, warto o tym wspomnieć, pozostałe państwa strefy euro obowiązkowo muszą teraz pomagać finansowo. Dostęp do tanich kredytów w teorii powinien zostać wykorzystany na poprawę konkurencyjności krajowej gospodarki. Jeżeli jednak te pieniądze zwyczajnie się przeje, na przykład na przesadnie rozbuchane programy socjalne czy inne rządowe wydatki, to o żadnym rozwoju mowy być nie może. Państwo takie nie zostaje jednak z niczym – nawet względnie nisko oprocentowane kredyty trzeba w końcu spłacić. Boleśnie przekonała się o tym Grecja, która zbankrutowała.
To, czy Polska powinna wprowadzić euro stanowi tak naprawdę dylemat bardziej polityczny, niż ściśle gospodarczy
Odpowiadając na pytanie, czy Polska powinna wprowadzić euro, warto odwołać się bezpośrednio do doświadczeń państw, które to niedawno zrobiły. Zarówno Słowacja, jak i państwa nadbałtyckie również musiały przejść po zmianie ustroju od gospodarki centralnie sterowanej do rynkowej. Są to, siłą rzeczy, gospodarki zauważalnie mniejsze od polskiej. Państwa te zmiany waluty dokonywały w różnym momencie: przed ostatnim kryzysem finansowym (Słowacja), w trakcie (Estonia) i po nim (Litwa i Łotwa). W każdym z nich przyjęcie euro przyczyniło się do wzrostu gospodarczego. Szczególnie korzystnie wypada w tym przypadku bilans Estonii. Warto przy tym zauważyć, że rezygnacja z własnej waluty nie spowodowało w żadnym tym kraju chociażby wzrostu zadłużenia zagranicznego.
Wydaje się, że decyzja o wprowadzeniu euro jest w dużej mierze polityczna. Trudno byłoby przeprowadzić taki krok bez zdecydowanego poparcia w społeczeństwie. Stan silnej polaryzacji krajowej sceny politycznej temu nie sprzyja. Zwłaszcza wtedy, kiedy Unia Europejska stanowi jednego z dyżurnych straszaków. To z kolei oznacza, że nie powinniśmy się nastawiać na szybkie przyjęcie euro, a wiec w perspektywie kilku lat. Pytanie tylko, czy przez to Polsce nie ucieka sprzed nosa okazja? I czy koszty takiego zaniechania nie okażą się po latach wysokie?