Hazard towarzyszy ludzkości niemalże od początku jej istnienia. Niewątpliwie prowadzi do uzależnienia, a sam w sobie nie przynosi nic dobrego — nawet jak relatywizowany jest zabawą. Pracowałem ponad rok w zakładach bukmacherskich i wiem, że jest to droga donikąd. Czy zakłady bukmacherskie to hazard?
Na pierwszym roku studiów, z racji tego, że szukanie pracy związanej z moim kierunkiem studiów, byłoby po prostu bezcelowe, zatrudniłem się w jednym z przedsiębiorstw, zajmujących się organizacją zakładów wzajemnych (bukmacherskich). Forma pracy, jej organizacja, a także wynagrodzenie, złożyły się na to, że to właśnie ta oferta okazała się wówczas najlepszą.
Byłem pracownikiem, który co do zasady zastępował innych pracowników, tych etatowych. W praktyce ograniczało się to do tego, że w ciągu miesiąca, udawało mi się przyjść do pracy kilkanaście razy, w szereg różnych miejsc (placówek), co składało się na dosyć niezłą, jak na studenta, pensję.
Stali klienci
Po odwiedzeniu różnych punktów i przepracowaniu kilku miesięcy już wiedziałem, którego z klientów i w jakich godzinach mógłbym się spodziewać. Na oko 85% dziennej klienteli przychodzi do „swojego” punktu 364 dni w roku, bo zakłady bukmacherskie czynne są chyba w każdy dzień, z wyjątkiem pierwszego dnia świąt Bożego Narodzenia (a jestem pewny, że nawet wówczas kilku z nich ze zdziwieniem szarpie za klamkę).
Oczywiście, stałość klientów jest dla przedsiębiorstwa błogosławieństwem, ale patrząc z innej, ludzkiej strony, jest to kwestia, delikatnie mówiąc, przykra. Widok tych samych klientów, którzy przychodzą o stałych godzinach, nierzadko siedząc po kilka godzin, nie jest widokiem przyjemnym. Tym bardziej że w przeważającej liczbie wypadków, po prostu zostawiają pieniądze, a jedyne co im zostaje, to chęć „odkucia się”.
Czy zakłady bukmacherskie to hazard?
Są wśród graczy tacy, którzy jedynie się bawią (co sami regularnie podkreślają, nawet o to nie pytani). Nie muszę dodawać, że większość tych rozrywkowych klientów pojawia się regularnie, owe 364 dni w roku, co chwilę powtarzając formułę, że nie grają na poważnie, a nawet mogą swoją grę kontrolować. Warto przy okazji od razu odpowiedzieć na najczęściej zadawane przez laików pytanie, związane z przemysłem bukmacherskim.
Czy faktycznie można wygrać?
Oczywiście, że tak. Zasady zakładów wzajemnych są jasne, niezależnie od tego, u którego operatora się gra. Każde zdarzenie obwarowane jest kursem, a kombinacja kilku zdarzeń, najczęściej skutkuje jego pomnożeniem. Finalnie z zakładu o wysokości 10 złotych, można wygrać nawet dziesięć tysięcy razy tyle. Słowo klucz — można. Zakłady wzajemne opierają się na złudnym przekonaniu, że jest się w stanie przewidzieć wynik, czy rezultat. Im mniej zdarzeń na kuponie, tym większe przekonanie o wygranej, a także większa chęć odegrania się, w przypadku niepowodzenia. Przecież zawsze brakuje tak mało.
Taśma wejdzie… i na Malediwy!
Po roku zrezygnowałem z pracy, a głównym powodem mojego odejścia, była chęć znalezienia zatrudnienia bliżej związanego z kierunkiem studiów. Drugim, pobocznym, ale również ważnym powodem, była niechęć do dalszego patrzenia na uzależnionych klientów, którym jedynie pomagałem w pielęgnowaniu swojego problemu, a czasami nawet i w drodze na dno.
Do dziś pamiętam klienta, który 10 dnia pewnego miesiąca, grając „na żywo”, najprawdopodobniej zostawił u bukmachera swoją wypłatę, do ostatniej wydanej złotówki tłumacząc, że zaraz się odegra i przyniesie do domu jej kilku krotność.
Nie chciałbym wrzucać do jednego worka wszystkich uczestników zakładów wzajemnych. Bardzo dużo ludzi gra jednorazowo, na przykład przy okazji mundialu. Oczywiste również jest, że to, co widziałem, to jedynie mikroskopijny wycinek graczy, tym bardziej że przeważającą większość rynku obejmują zakłady przez internet. Do punktów stacjonarnych przychodzą specyficzni klienci, będący jednocześnie najlepszą antyreklamą tego rodzaju rozrywki. Regularne uprawnianie hazardu, w jakiejkolwiek formie, jest jednak zawsze zgubne.