Cenę nowych książek ustalą wydawcy i będzie ona obowiązywać we wszystkich księgarniach przez 12 miesięcy. Taka jest idea Ustawy o jednolitej cenie książki, która już trafiła do Sejmu. Wydawcy przekonują, że ustawa „uzdrowi rynek”, ale wielu czytelników obawia się „zmowy cenowej w świetle prawa”, która tylko zawyży ceny. Rząd popiera ustawę bo dał sobie wmówić, że… jednolita cena zwiększy czytelnictwo.
Cztery lata lobbingu
Ustawa o jednolitej cenie książki jest już w Sejmie i nadano jej numer druku (1704). Dnia 4 lipca projekt skierowano do I czytania w Komisji Kultury i Środków Przekazu.
Pomysł wprowadzenia jednolitych cen nowych książek pojawił się po raz pierwszy w roku 2013. Wyszedł od Polskiej Izby Książki (PIK), która zaproponowała Ustawę o książce. Od początku chodziło dosłownie o zmowę cenową w świetle prawa. Ustawa miała gwarantować, że wydawcy mogą ustalić jedną nowych książek obowiązującą we wszystkich księgarniach przez określony czas (obecnie proponuje się 12 miesięcy).
„Racjonalizacja cen” czy zwykła zmowa?
Zmowy cenowe zwykle służą zawyżaniu cen, więc pierwsze co przychodzi do głowy to chęć ograniczenia konkurencji i sztucznego podniesienia cen nowych książek. Prezes PIK przekonywał jednak, że wydawcy są rozsądni i nie będą ustalać cen z księżyca. Padały też argumenty, że ustawa uratuje małe księgarnie, obecne niezdolne do konkurowania z „sieciówkami” wymuszającymi duże rabaty. Niektórzy posłowie przekonywali też, że ustawa może obniżyć ceny książek, bo „małe księgarnie nie będą bały się zamawiać książek” i nie będą oskarżane o zawyżanie cen.
Chyba nikt nie wziął pod uwagę, że możliwe jest sprawdzenie się dwóch scenariuszy jednocześnie. Ustawa może na krótką metę pomóc małym księgarniom, jednocześnie zawyżając ceny książek i utrudniając dostęp do nowości wydawniczych (co w dłuższej perspektywie zaszkodzi także małym księgarniom). Być może uda się obniżyć pewne „koszty jednostkowe”, ale to nie musi automatycznie oznaczać obniżenia ceny detalicznej.
Pomysł odchodził i wracał
W roku 2013 rząd Donalda Tuska wydawał się przychylny tej idei, ale później się wycofał. Ustawa była dość ostro krytykowana przez internautów. Za czasów Ewy Kopacz pomysł wrócił do Sejmu, ale z inicjatywy PSL.
Gdy Ustawa o książce była dyskutowana w poprzedniej kadencji Sejmu, w komisjach padała wiele oderwanych od życia frazesów. Ciekawa na tym tle była wypowiedź Pawła Potoroczyna, który na posiedzeniu komisji odważył się powiedzieć coś życiowego.
– Każda moja wizyta w księgarni (…) kosztuje dwie, trzy stówy. Każda wizyta w księgarni. Ja, pani Senator, jeszcze wiążę koniec z końcem, ale student? Jak on ma zbudować bibliotekę? Inaczej, to jest pytanie o to, jak dzieci tego studenta mają mieć nawyk czytelniczy (…) Jeżeli to dziecko nie będzie obcowało z trójwymiarowym przedmiotem, bo taty, mamy nie było na to stać (…) Książki są po prostu dla młodych ludzi za drogie. Tak. Jestem za każdą ustawą, która wyreguluje ten rynek i sprawi, że ceny książki spadną – mówił Paweł Potoroczyn.
Niestety niektórzy politycy wiedzą, że mają reklamować tę ustawę jako „obniżającą ceny”, choć gwarancji takiego efektu wcale nie ma.
Gliński chce zwiększyć czytelnictwo
PSL-owi nie powidło się. Rząd PiS początkowo wydawał się przeciwny pomysłowi, ale 2 marca w siedzibie MKiDN odbyło się spotkanie, na którym minister Piotr Gliński wyraził swoje przekonanie do inicjatywy. Minister stwierdził, że w związku ze stałym rozszerzeniem działań na rzecz czytelnictwa, pragnie włączyć się w pracę nad nadaniem projektowi ustawy ostatecznego kształtu. Szkoda, że minister nie wyjaśnił w jaki sposób możliwy wzrost cen książek ma się przyczynić wzrostowi czytelnictwa.
Co może pójść nie tak?
Ustawy regulujące ceny książek funkcjonują w kilku krajach, ale w większości z nich były wprowadzone jeszcze przed „cyfrową rewolucją”. Krajem, który wprowadził to rozwiązanie stosunkowo niedawno był Izrael i co ten kraj osiągnął? Sprzedaż nowych książek w tym kraju spadła o 35%. Klienci księgarni unikali nowości wydawniczych, co uderzyło po kieszeniach także młodych autorów (liczących na wyższe przychody w wyniku wdrożenia ustawy). Księgarnie starały się sprzedawać zabawki, materiały biurowe i płyty CD bo sprzedaż książek tak spadła.
Jest też inny argument przeciwko rozumowaniu, że „wydawcy ustalą rozsądne ceny”. Przypomnijmy, że niegdyś firma Apple została pozwana przez amerykański Departament Sprawiedliwości za to, że ustalała z wydawcami ceny e-booków. Było to konieczne do utrzymania opłacalności tzw. agencyjnego modelu sprzedaży stosowanego przez Apple. Tymczasem Amazon oraz wiele innych księgarni internetowych korzystało z tzw. modelu hurtowego, który dawał możliwość obniżania cen końcowych (nawet by sprzedać książki po kosztach). Wydawcy zawsze uważali, że model hurtowy „psuje rynek” wytwarzając w ludziach niezdrowe przekonanie o tym, że książka może być tania (sic!).
Apple została uznana przez sąd za winną udziału w zmowie cenowej. Model agencyjny został porzucony, ale wydawcy dogadali się Amazonem w kwestii ustalenia cen książek i e-booków (czyli osiągnęli swój cel, by ceny nie były zaniżane). Efekty zastosowania tych porozumień opisał później Wall Street Journal. Ceny e-booków wzrosły, ale przychody wydawców spadły. Oczywiście spadek cen mógł wynikać z różnych przyczyn (np. z okresowego niedoboru dobrych, nowych tytułów), ale niektórzy cytowani przez WSJ eksperci nie mieli wątpliwości, że wyższe ceny zniechęcały nabywców.
Niech to będzie dobrym dowodem, że wydawcy nie zawsze „czują rynek” i zawyżanie cen w istocie nie jest dobrym pomysłem.
Żeby nie było, że nikt nie ostrzegał
Teraz polscy wydawcy twierdzą, że wcale nie chcą podnosić cen. Oni chcą „zracjonalizować ceny”, co może prowadzić nawet do ich obniżenia. Trudno kupić ten argument z dwóch powodów. Skoro celem jest obniżenie cen, to dlaczego dąży się do ustawy ograniczającej możliwość wprowadzenia zniżek? Po drugie – niektórzy wydawcy przy dyskusjach o ustawie „zapominali się” i mówili wprost, że obecnie ceny książek są zbyt niskie.
Osobiście odnoszę wrażenie, że w wydawcach żyje jakaś dziwna nostalgia za „rynkiem kosztownej książki”. Niestety ta nostalgia jest podsycana przez przekonanie, że człowiek kupujący trzy książki miesięcznie za 150 zł będzie nadal kupował trzy książki, tylko za 200 zł. W rzeczywistości ten sam człowiek może kupować mniej książek, zwracając się w stronę antykwariatów książkowych, e-aukcji, bibliotek albo… piractwa (do czego nikogo nie zachęcam).