Diagności chcą, by za badanie techniczne auta, kierowcy płacili więcej. Ministerstwo Infrastruktury odpowiedziało na interpelację, jaką w ich imieniu zgłosił Krzysztof Śmiszek. Jednak z odpowiedzi wynika tyle, że nie wiadomo czy droższe będą badania techniczne, czy też pozostaną na od dawna niezmienionym poziomie.
Ceny badań technicznych nie zmieniły się od 2004 roku
Wielu kierowców może być zdziwionym, że rok w rok ceny na stacjach diagnostycznych są takie same. Kiedy wszystko wokół drożeje, tak nadal za coroczny przegląd, przy standardowym aucie osobowym, płaci się 98 złotych. Nie jest jednak tak, że to wysoka i zacięta konkurencja sprawia, że ceny utrzymują się na stałym poziomie. Otóż ustalane są one odgórnie i to od urzędników zależy, kiedy zostaną podniesione.
Z pytaniem o to, kiedy nastąpią takie podwyżki, do Ministerstwa Finansów zgłosił się poseł Krzysztof Śmiszek. Argumentuje on tym, że od 17 lat cennik ten nie został zaktualizowany. Aby przypomnieć sobie, jak to było dawno, warto zauważyć, że w 2004 roku dopiero powstawał Facebook, w Polsce premierami był Leszek Miller, a po nim Marek Belka. I tak jak od tamtego momentu cały świat się praktycznie zmienił, tak ceny przeglądów technicznych pozostały na tym samym poziomie.
Odpowiedź Ministerstwa Finansów nie wyjaśnia, czy szykowane są podwyżki
I chociaż zapewne mało który kierowca byłby zadowolony z ewentualnych podwyżek, tak chyba nie ma wątpliwości, że tak długi brak aktualizacji cen jest irracjonalny. Niestety Sekretarz Stanu Ministerstwa Infrastruktury nie potrafił jasno odpowiedzieć na dość prosto zadane pytanie. Stwierdził jedynie, że diagności powinni i tak być zadowoleni, że podczas lockdownu nikt nie zamknął ich biznesów, np. zwalniając kierowców z obowiązku przeprowadzania przeglądów lub wydłużając ich czas, tak jak np. dzieje się to z badaniami lekarskimi pracowników.
Stwierdził też, że prace nad wzrostem opłat będą mogły być rozpoczęte dopiero po wdrożeniu do polskiego prawa unijnej dyrektywy, z którą obecnie zmaga się ministerstwo. Jednak nie pozostawił też diagnostom wiele nadziei, wskazując, że ewentualne podwyżki uderzyłyby w kierowców, którzy i tak już przecież wydają sporo na utrzymanie samochodu.
I chociaż z tym ostatnim można się zgodzić, bo oczywistym jest, że samochody generują często spore koszty i są ważną częścią wydatków budżetowych wielu gospodarstw domowych, tak wydaje się, że kierowcy przełknęliby ewentualną podwyżkę badań technicznych. Bowiem nawet gdyby podwyżka sięgnęła kilkudziesięciu złotych, to w skali roku byłaby to mikroskopijna różnica, odpowiadająca kilku litrom paliwa.
Droższy przegląd techniczny samochodu może być dobrym posunięciem, służącym interesowi społecznemu
Ciekawe jest też to, jak zauważył poseł Śmiszek w interpelacji, że kilka lat temu inny poseł już składał podobne zapytanie. Wtedy był nim Andrzej Adamczyk, czyli obecny… Minister Infrastruktury. Wychodzi więc na to, że zarządzający tą dziedziną minister doskonale sobie zdaje sprawę z problemów, z jakimi boryka się ta branża.
Oczywistym jest, że podwyżki opłat nigdy nikogo nie cieszą. Jednak absurdalne jest to, że nie ma żadnego mechanizmu, który wymuszałby podwyżkę opłat za takie badanie, chociażby o wskaźnik powiązany z inflacją lub minimalnym wynagrodzeniem. Logicznym jest bowiem, że przez te 17 lat koszty prowadzenia przedsiębiorstw rosną. Właściciele stacji diagnostycznych muszą też płacić swoim pracownikom odpowiednie wynagrodzenie. Z jednej strony jest więc presja na podwyżki, bo przecież każdy, kto pracuje, chciałby z czasem zarabiać coraz więcej, a z drugiej ciężko o to, gdy praca, jaką wykonujemy, jest rok w rok tak samo wycenia przez „quasi-rynek”. Przy inflacji taka roboczogodzina pracownika stacji diagnostycznej jest nawet z roku na rok coraz mniej warta, bo przecież ma on ograniczoną liczbę samochodów, jaką może przebadać. A kwestia dobrze opłaconego diagnosty jest w interesie społecznym. To on bowiem jest często jedyną osobą, która dogłębnie może przejrzeć czy auto, które porusza się po naszych drogach, faktycznie jest do tego uprawnione.