W kodeksie cywilnym znajdziemy dwa rodzaje umów, które stały się formami zatrudnienia. Tylko jedna z nich jest pełnoprawna. Samodzielna umowa zlecenia może zapewnić ubezpieczenie zdrowotne. Zawiera minimalną stawkę godzinową. Jest też uwzględniana w projektach zmian przepisów prawa pracy. Umowa o dzieło? Równie dobrze mogłaby nie istnieć. Z czego wynika dyskryminacja umów o dzieło przez ustawodawcę? Być może politycy zapomnieli, że taka również istnieje.
Nawet nie ma sensu udawać, że różne rodzaje umów cywilnoprawnych są sobie równe w oczach ustawodawcy
Teoretycznie jedyną domyślną formą zatrudnienia w Polsce jest etat. Wieloletnia praktyka zdaje się drwić z intencji kolejnych ustawodawców. Umowy cywilnoprawne obecnie same są nieco wypierane przez relacje B2B, ale wciąż cieszą się dużą popularnością. To znaczy: zlecenie się cieszy, bo umowa o dzieło najlepsze lata ma zdecydowanie za sobą. W 2024 r. na 2 429.4 tys. zgłoszonych umów cywilnoprawnych i pokrewnych przypadało jedynie 696,02 tys. umów o dzieło. Na dobrą sprawę nie ma się co dziwić.
Na czym polega różnica pomiędzy zleceniem a umową o dzieło? Jeśli spojrzymy do przepisów kodeksu cywilnego, to nie jest ona przesadnie duża. Zlecenie w teorii powinno się stosować, gdy jedna osoba zgadza się wykonywać określoną czynność prawną na rzecz drugiej. Nie trudno dojść do wniosku, że ma się to nijak do praktyki. Umowa o dzieło sprowadza się z kolei do wykonania jakiegoś określonego dzieła na rzecz określonej osoby.
Cechą wspólną obydwu rodzajów umów cywilnoprawnych jest łatwość ich rozwiązywania i brak obciążenia większością regulacji kodeksu pracy. Właśnie dlatego cieszą się one zainteresowaniem ze strony pracodawców oraz tych pracujących, którym nie do końca odpowiadają sztywne ramy etatu. Nie występuje tutaj konieczność świadczenia pracy pod kierownictwem pracodawcy, ani nawet w określonym miejscu.
Z czasem pracy jest ciekawie. Teoretycznie kodeks cywilny nie narzuca zleceniom żadnych uregulowań. Istnieje jednak coś takiego jak minimalna stawka godzinowa, która została wymyślona specjalnie dla zleceń. Obejmuje także umowę o świadczenie usług. Tak naprawdę to pierwsza poważna dyskryminacja umów o dzieło. W ich przypadku ustawodawca w ogóle nie odnosi się do kwestii godziwego wynagrodzenia za pracę.
Warto także wspomnieć o składkach na ubezpieczenie społeczne. Ozusowanie umów zlecenia następuje w sytuacji, gdy taka stanowią one jedyną podstawę zatrudnienia danej osoby. Służy to upewnieniu się, że zleceniobiorca de facto świadczący pracę nie pozostanie bez podstawowego zabezpieczenia społecznego. Dobrowolne pozostaje jedynie ubezpieczenie chorobowe. Tym samym na przykład taka osoba odprowadza składki na emeryturę. Mechanizm ten nie obejmuje umów o dzieło.
Nigdzie indziej dyskryminacja umów o dzieło nie jest tak wyraźna, jak w przypadku ubezpieczenia zdrowotnego
Ktoś mógłby powiedzieć, że to przecież korzystne rozwiązanie dla wykonawców dzieł. Oznacza w końcu więcej pieniędzy otrzymywanych na rękę. Dla osób ceniących sobie przede wszystkim wysokość wynagrodzenia netto brak przymusowego oskładkowania to rzeczywiście pozytyw. Zaprzątać sobie głowy problemem nie muszą także te osoby, które dysponują innym tytułem do ubezpieczeń społecznych. Są jednak także ci, którzy jednak woleliby odkładać pieniądze na swoje emerytury. Dobrym przykładem są tutaj artyści wraz z ich utyskiwaniem na głodowe świadczenia po kilkudziesięciu latach pracy na umowach o dzieło bez odprowadzania składek.
Rozwiązania w zakresie ubezpieczeń społecznych to zresztą nic w porównaniu do świństwa, jakim jest kwestia ubezpieczenia zdrowotnego. W przypadku zleceń występuje ten sam mechanizm, co opisany wyżej. Jeżeli zleceniobiorca nie ma innego tytułu do ubezpieczenia, to zleceniodawca odprowadza za niego normalną składkę zdrowotną. Wynosi ona po prostu 9 proc. wynagrodzenia danej osoby. Nie różni się praktycznie niczym od oskładkowania pracującego na etacie.
Wykonawca dzieła nie ma tak dobrze. Jeżeli chce móc korzystać z publicznej opieki zdrowotnej, to musi albo posiadać inny tytuł do ubezpieczenia, albo wykupić sobie dobrowolne ubezpieczenie zdrowotne w NFZ. To dosłownie najmniej korzystny sposób ze wszystkich dostępnych. Owszem, płacimy 9 proc. naszego dochodu. Problem w tym, że istnieje minimum wynoszące 100 proc. przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia.
Jakby tego było mało, wykorzystujemy tutaj średnią krajową waloryzowaną co kwartał. System ten możemy porównać do przypadku ryczałtowców osiągających przychody ze swojej działalności gospodarczej pomiędzy 60 000 zł a 300 000 zł. miesięcznie. Oczywiście w przypadku przedsiębiorców wybierających ryczałt od przychodów ewidencjonowanych waloryzacja wysokości średniej krajowej następuje tylko raz do roku.
To nie koniec złych wieści dla wykonawców. Dyskryminacja umów o dzieło wynika także z absolutnego braku woli politycznej do zmiany takiego stanu rzeczy. Przykładem może być pomysł wliczania do stażu pracy zatrudnienia na podstawie umów cywilnoprawnych i innych egzotycznych form zatrudnienia. Wszystkich? Ależ skąd. Jedynym pominiętym rodzajem umowy są właśnie umowy o dzieło.
Skąd ta dyskryminacja umów o dzieło wynika? Trudno oprzeć się wrażeniu, że politycy po prostu zapomnieli o jej istnieniu. Mogą też nie rozumieć jej specyfiki. Wykonawcy rzadko kiedy mają możliwość wyboru rodzaju umowy. Jedynym alternatywnym wyjaśnieniem jest niestety w pełni świadoma zła wola.