Dziś jednak na swoim koncie w Truth Social wprost pisze, że Ukraina – wspierana przez Europę, NATO i amerykański arsenał – jest w stanie „wygrać całość” i odbudować granice sprzed wojny. Ba, w jego narracji Ukraina nie tylko odzyska pełnię terytorium, ale może pójść jeszcze dalej, a Rosja jawi się jako „papierowy tygrys” (słowa Trumpa), który ugrzązł w wojnie, która miała trwać tydzień, a ciągnie się już trzy i pół roku.
Nie da się ukryć, że to radykalny zwrot retoryczny
Trump nie używa dziś języka balansowania, ale wręcz triumfalizmu wobec Kijowa. I to nie z próżności czy nagłego olśnienia – jak zauważa analityk Krzysztof Wojczal – ale z kalkulacji. Jego zdaniem „przyszedł moment, w którym Trumpowi prorosyjska narracja przestała się opłacać”.
Był czas marchewki, teraz zaczyna się etap perswazji i wskazywania Moskwie konsekwencji. Stąd ostrzejsze tony i wyraźny pro-ukraiński zwrot. Trump po prostu uznał, że negocjacje miękkim językiem nic nie przyniosły i trzeba zagrać mocniej.
Ta zmiana retoryki doskonale wpisuje się w logikę amerykańskiej polityki. Waszyngton od dawna prowadzi wobec Moskwy grę w „osaczanie peryferii”, blokując kolejne pola wpływów – od Kaukazu po Bliski Wschód. Jak podkreśla Wojczal, Kreml te ruchy już dawno odczytał, stąd coraz liczniejsze prowokacje wobec państw NATO.
Problem Rosji polega jednak na tym, że nie jest w stanie przestraszyć USA, a każda próba zastraszenia Europy tylko obnaża jej własne ograniczenia. W praktyce wygląda to tak, że rosyjska „eskalacja” jest desperackim teatrem – próbą przykrycia faktu, że wojna w Ukrainie idzie fatalnie, a sojusznicy Moskwy od Syrii po Wenezuelę zaczynają się wymykać spod kontroli.
Trump, jak to Trump, nie pisze językiem dyplomatów, tylko biznesmena
On stawia sprawę wprost: Ukraina ma „Wielkiego Ducha” i z pomocą Zachodu wygra. Tymczasem Rosjanie stoją w kolejkach po benzynę, a ich gospodarka krwawi. To bardzo proste obrazy, które łatwo trafiają do wyborców w USA – i właśnie o to chodzi. Retoryka staje się narzędziem negocjacji, a nie deklaracją dogłębnej strategii.
Co ciekawe, w innej wypowiedzi Trump sugerował nawet, że państwa NATO powinny strzelać do rosyjskich samolotów przy naruszeniach przestrzeni powietrznej. To dopiero byłby moment prawdy dla Moskwy, która – jak zauważa Wojczal – nie ma instrumentów, by realnie odpowiedzieć Ameryce, a nawet Europie. W praktyce mogłoby to pogłębić frustrację Kremla, który i tak musi patrzeć, jak Zachód krok po kroku rozbiera jego wpływy.
Wylosował nam się dziś taki Trump, który z dnia na dzień staje się jastrzębiem pro-ukraińskim. I choć nie oznacza to natychmiastowego „kija”, to zdaniem eksperta jest to jasny sygnał dla Putina: negocjacje marchewką się skończyły, teraz zaczyna się gra w odstraszanie i pokazywanie kosztów. Rosja może więc coraz bardziej tracić nerwy.