Przez ostatnie tygodnie (a może już nawet i miesiące) o edukacji seksualnej powiedziano już chyba niemal wszystko. Mnie bardzo cieszy fakt, że wreszcie część społeczeństwa uzmysłowiła sobie, jakie to ważne. Jednocześnie żałuję, że takim zainteresowaniem nie cieszy się edukacja finansowa.
Synku, daj mi spokój, pieniądze to nie jest twoja sprawa
Najpierw kwestię edukacji finansowej lekceważą rodzice. Prędzej czy później uświadamiają wprawdzie dziecko, że żeby wziąć coś ze sklepowej półki, to trzeba zapłacić – oczywiście pieniędzmi. Potem dziecko zaczyna też rozumieć, że pieniądze nie rosną na drzewach nie dostaje się ich tak po prostu, na przykład od państwa, ale trzeba je zarobić. A żeby zarobić, trzeba iść do pracy.
I na tym zazwyczaj się kończy. No, może jeszcze dziecko jest instruowane, by nie wydawało na głupoty. I już, tyle. Niewielu rodziców podejmie wysiłek wytłumaczenia swojej pociesze czegoś więcej. Gdy dziecko dorasta i wchodzi w wiek nastoletni, rodzice automatycznie uważają, że edukacja finansowa będzie nauczana w szkole. A tymczasem w szkole…
Edukacja finansowa? W szkole nie ma czasu na takie rzeczy
Szkoła, to, wiadomo – polski, matematyka, biologia, historia. Zanim podniosą się głosy oburzenia – akurat jestem zdania, że każdy uczeń powinien opanować przynajmniej podstawy najważniejszych przedmiotów. Szkoda tylko, że wprawdzie szkoła może wyposażyć w pewną wiedzę ogólną, ale już nie ma w niej miejsca na naukę umiejętności społecznie przydatnych. Ot, chociażby jak wypełnić PIT albo jak zachować się w urzędzie. O edukacji finansowej, gdzie uczeń dowiedziałby się, jakie są sposoby nie tylko na oszczędzanie pieniędzy, ale także np. ich inwestowanie, nie ma żadnych szans. W szkołach średnich jest wprawdzie coś takiego jak nauka o przedsiębiorczości, jednak najczęściej sprowadza się to do rozważań o rodzajach spółek. Brakuje natomiast absolutnych podstaw, których uczeń nie miał szansy nauczyć się wcześniej. Rezultat jest opłakany. Młode osoby wiedzą, czym różni się spółka akcyjna od komandytowej, ale nie rozumieją do końca jak działa hipoteka ani jak oprocentowane są kredyty czy pożyczki pozabankowe.
Cieszy mnie inicjatywa Santander Bank. Ale to kropla w morzu potrzeb
Z tego względu dobrze, że ktokolwiek dostrzega ten problem – mam na myśli projekt Santander Bank. Celem programu „Finansiaki” nie jest jednak bezpośrednia nauka dzieci i młodzieży, ale… nauka rodziców i nauczycieli. Dowiedzą się oni dzięki temu, jak można skutecznie wprowadzić dzieci w świat pieniędzy. Na portalu o tej samej nazwie pojawią się informacje i porady, a także wskazówki, jakie tematy finansowe warto poruszać z młodymi osobami. Nie mam jednocześnie wątpliwości, że to tylko kropla w morzu potrzeb. Być może jednak – i naprawdę bardzo bym tego chciała – w Polsce za jakiś czas o edukacji finansowej będzie toczyć się tak gorąca dyskusja jak o edukacji seksualnej. Może tylko nikt nie kwestionowałby tak ochoczo jej zasadności.