Pozytywny wynik egzaminu to nie wszystko
Niestety — jak to często bywa w prawie administracyjnym — prawdziwe życie ma wobec tych marzeń własne zdanie. Zdany egzamin na prawo jazdy to jeszcze nie gwarancja, że dokument faktycznie otrzymasz. Dlaczego? Ponieważ taki egzamin to nic innego, jak decyzja administracyjna, którą można "zdmuchnąć" jednym ruchem, jeżeli egzamin przeprowadzono niezgodnie z przepisami.
I nie, to nie jest teoria spiskowa kierowców, na których „WORD się uwziął”. To jest zupełnie realny mechanizm, który właśnie doprowadził do unieważnienia egzaminu jednego z kandydatów na kierowcę. Nad jego sprawą pochylił się Wojewódzki Sąd Administracyjny w Lublinie (III SA/Lu 75/21), który stwierdził, że w niektórych wypadkach egzamin trzeba unieważnić, niezależnie od tego, jak dobrze poradził sobie zdający. Tę tezę niestety potwierdziło niedawno NSA. A historia jest tak filmowa, że aż szkoda, iż nie ma z niej dokumentu na Netflixie.
Zdany egzamin na prawo jazdy może zostać unieważniony
Wyobraźmy to sobie. Jedziesz 49 minut samochodem po Lublinie z egzaminatorem, który wygląda, jakby w życiu widział naprawdę dużo, ale od rana niekoniecznie ma na to ochotę. Robisz manewry, skręty, przejazdy przez skrzyżowania. Pocisz się i wznosisz modły do wyższej siły rządzącej światem. Wszystko idzie dobrze. Kończysz. Słyszysz: „wynik pozytywny”.
Większość osób w tym momencie może odetchnąć ze spokojem. Poza kilkoma pechowcami, którzy mimo zdanego egzaminu i tak uprawnień do kierowania nie otrzymają. Dlaczego? Ponieważ w trakcie egzaminu doszło do wydawałoby się niegroźnego zdarzenia – kolizji. Samochód lekko zahaczył o inny pojazd (niekoniecznie z winy zdającego, być może lepiej więc powiedzieć, że inny pojazd zawadził lusterkiem o samochód egzaminacyjny), albo też kursant zahaczył lusterkiem o jakąś przeszkodę. Zasadniczo nic się nie stało. Egzaminator uznał, że zdający poradził sobie dobrze, a niewielkie problemy na drodze i tak się zdarzają. Egzamin trwa dalej, kończy się wynikiem pozytywnym. I tutaj, w roli samotnego mściciela, wkracza sąd egzaminacyjny.
Sądy administracyjne na straży prawa i sprawiedliwości
Ta historia to sporo formalności. Pozytywny wynik egzaminu na prawo jazdy w sytuacji, gdy doszło do kolizji - bądź gdy mogło dojść do kolizji (tak, zgodnie z przepisami, nawet gdy nie dojdzie do zdarzenia drogowego, ryzyko, że mogło do niej dojść jest podstawą do unieważnienia egzaminu) został bowiem zakwestionowany przez Marszałka Województwa. Zdający odwołał się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, które również uznało, że egzamin należy unieważnić. Od decyzji SKO zdający odwołał się do sądu, który również rozwiał nadzieję, stwierdzając, że:
W konsekwencji organ odwoławczy uznał, że egzaminator dokonał nieprawidłowej oceny zachowania egzaminowanego w ruchu drogowym. Wskazując na przeprowadzenie egzaminu państwowego na prawo jazdy w sposób niezgodny z przepisami ustawy oraz okoliczność, że ujawnione nieprawidłowości miały wpływ na jego wynik (błędna ocena wystąpienia kolizji drogowej oraz sposobu wykonania zadań egzaminacyjnych), organ odwoławczy podzielił stanowisko organu pierwszej instancji o zaistnieniu podstaw unieważnienia egzaminu praktycznego.
Oczywiście na tym sprawa się nie zakończyła, zdający zwrócił się w tej sprawie nawet do NSA. Naczelny Sąd Administracyjny jednak uznał, że faktycznie egzamin należy unieważnić, gdyż nie przyjął skargi kasacyjnej do rozpoznania. I tak zakończyła się historia prawie szczęśliwego egzaminu na prawo jazdy.
Wyrozumiały egzaminator to nie zawsze dar niebios
Warto w tym miejscu zaznaczyć, że wyrozumiały egzaminator to czasem dopiero początek kłopotów. W opisywanej przez sąd sprawie bowiem osoba egzaminująca sama dopuściła się szeregu uchybień, które i tak (nawet bez kolizji) skutkowałyby unieważnieniem egzaminu. Należy wspomnieć, że sprawa dotyczyła egzaminu na prawo jazdy kategorii C. Egzamin na kategorię C musi obejmować jazdę drogą jednokierunkową o różnej liczbie pasów ruchu. Taki jest standard, taka jest procedura, nie ma tu pola do improwizacji.
Tymczasem trasa tego egzaminu — co ustaliło zarówno SKO, jak i WSA — ani na moment nie prowadziła taką drogą. Egzaminator najwyraźniej uznał, że „dwujezdniówka też się liczy”. Niestety, nie liczy się. To tak, jakby na egzaminie maturalnym z matematyki nie było zadań otwartych, a komisja stwierdziła, że taki test również jest ważny. Nie — egzamin to egzamin. Ma swoje reguły.
Ta sytuacja dobitnie pokazuje, że czasem lepiej przejść przez prawdziwy chrzest bojowy i mierzyć z egzaminatorem, który łypie na kursantów złym okiem, a jego ręka niebezpiecznie zbliża się do pola „wynik negatywny”, gdy auto minimalnie skręca w kierunku linii ciągłej. Być może takie przeżycie wiąże się z traumą na resztę dni, ale przynajmniej daje pewny (niepodważalny) wynik egzaminu.