Według szacunków wpływy z nowej wersji opłaty miałyby sięgnąć ok. 200 mln zł rocznie - w praktyce płaconych przez klientów w cenie urządzeń. FWG ostrzega, że podrożeje sprzęt pierwszej potrzeby i spadnie konkurencyjność krajowych dystrybutorów wobec platform z Azji, które z natury łatwiej „wyślizgują się” spod polskich obciążeń. Prezes Marek Tatała dorzuca jeszcze wątpliwość natury konstytucyjnej: daniny publiczne powinny wynikać z ustawy, a nie z rozporządzenia.
To mechanizm z epoki kopiowania na płyty CD i pendrive’y. Prawo pozwala na tzw. dozwolony użytek prywatny, więc część urządzeń i nośników obciążono procentową opłatą, która w założeniu rekompensuje twórcom „straty” z domowego kopiowania. Tyle teoria. W praktyce krajobraz konsumpcji kultury od lat rządzi się streamingiem.
Filmy, muzyka, gry i książki są dystrybuowane w modelach abonamentowych i transakcyjnych, z wbudowaną monetyzacją. Czy w takim świecie sensowne jest doliczanie kilkudziesięciu czy kilkuset złotych do telefonu dlatego, że „mógłby” posłużyć do kopiowania? Fundacja odpowiada, że nie - i trudno się z tym nie spierać.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Najmocniejszy jest argument społeczny. Opłata jest regresywna - bardziej dotyka tych, którzy przeznaczają większą część dochodu na podstawowe technologie. Telefon czy laptop nie są już „gadżetem”, tylko narzędziem dostępu do banku, urzędów, szkoły i pracy.
Jeśli państwo mówi o cyfryzacji i włączeniu cyfrowym, to dokładanie cegiełki do ceny urządzeń działa odwrotnie niż trzeba. Dla wielu rodzin to różnica między kupnem nowego, bezpiecznego smartfona a trzymaniem się wysłużonego sprzętu z kiepskim wsparciem bezpieczeństwa. To nie jest abstrakcja - to realne ryzyko pogłębienia wykluczenia.
Czytaj też: Ja akurat nie wierzę we wzrost cen smartfonów. Po prostu nie chcę sponsorować ludzi, którzy latami rozliczali się pod stołem
Drugi problem to konkurencyjność
Polska ma sporą bazę firm dystrybucyjnych i sklepów, które działają w jasno opodatkowanym reżimie VAT i CIT. Nowa opłata zwiększa ich koszty i zmniejsza atrakcyjność oferty względem serwisów wysyłkowych, gdzie urządzenia bywają tańsze, a egzekucja quasi-podatków trudniejsza. Państwo potencjalnie zyskuje 200 mln zł do „worka” reprograficznego, ale może stracić na VAT, CIT i składkach, jeśli część sprzedaży ucieknie w szarą strefę lub za granicę. To typowy przykład krótkowzrocznego fiskalizmu.
Jest jeszcze kwestia adekwatności. Uzasadnieniem opłaty mają być rzekome straty twórców z tytułu domowego kopiowania. Tylko że resort - jak zwraca uwagę FWG - nie pokazał twardych danych, które kwantyfikowałyby te straty w realiach streamingu. Jeśli twórcy zarabiają głównie na platformach, biletach, licencjach i sponsoringu, to mechanizm „rekompensaty za hipotetyczne kopiowanie” coraz słabiej pasuje do rynku. Opłata staje się rodzajem parapodatku na kulturę, tyle że wymierzonego nie w konsumpcję treści, a w infrastrukturę do życia cyfrowego. To tak, jakby podnosić akcyzę na samochody, bo kiedyś jeździło się na gapę tramwajem.
Czy to znaczy, że nic nie trzeba robić? Nie. Pieniądze dla kultury są potrzebne, a modele wynagradzania twórców powinny nadążać za technologią. Tyle że zamiast „łatać” XIX-wieczny koncept opłaty reprograficznej na XXI-wieczne urządzenia, można pójść inną drogą.
Po pierwsze - porządek w organizacjach zbiorowego zarządzania i przejrzystość podziału środków. Po drugie - ukierunkowane, jawne mechanizmy wsparcia: granty, konkursy, ulgi podatkowe dla inwestycji w produkcję i rozwój, a nawet mikropłatności i „kulturalny” odpis podatkowy dla obywateli. Po trzecie - rozmowa z platformami i wydawcami o zmianie stawek, raportowaniu i uczciwszej dystrybucji przychodów. Opodatkowywanie smartfonów tego nie załatwi.
Warto też odróżnić politykę kulturalną od tworzenia nowych kategorii danin
Art. 217 Konstytucji jest jasny - podatki i inne daniny publiczne wprowadza się w ustawie. Rozszerzanie katalogu urządzeń objętych opłatą reprograficzną aktem wykonawczym od lat budzi wątpliwości. Jeśli państwo chce realnie zasilić kulturę, niech złoży projekt ustawy, wytłumaczy skalę, wskaże beneficjentów i pokaże, jak pieniądze będą rozliczane. Przy okazji niech zderzy to z wpływem na ceny i konkurencję. Debata uczciwa, a nie po cichu.
FWG proponuje, by z projektu wyciąć telefony, tablety, komputery, telewizory i dekodery, a całą sprawę wziąć na szerszy warsztat: jak finansować kulturę w dobie streamingu, jak kształtować prawa autorskie i co dalej z organizacjami zbiorowego zarządzania. To sensowna mapa rozmowy. Jeśli rząd chce, by Polacy chętniej korzystali z legalnych źródeł kultury, niech zacznie od tego, by nie karać ich za sam fakt posiadania narzędzia, dzięki któremu w ogóle mogą do tej kultury dotrzeć. Bo „podatek od smartfonów” brzmi efektownie, ale rozwiązuje problemy z przeszłości kosztem teraźniejszości.