Sędzia federalny Amit Mehta zdecydował, że Google nie będzie musiał sprzedawać przeglądarki Chrome ani systemu Android. To ulga dla inwestorów i zarządu Alphabetu, bo oba produkty są filarami reklamowego imperium spółki. Jednocześnie sąd nakazał firmie dzielić się danymi z konkurentami, by otworzyć rynek wyszukiwarek na realną konkurencję.
Big Tech wygrał bitwę, ale nie wojnę
Na pierwszy rzut oka to sukces Google, bo spółka uchroniła się przed scenariuszem, który mógł zburzyć jej model biznesowy. Nic dziwnego, że akcje Alphabetu (największa pozycja w moim prywatnym portfelu inwestycyjnym) podskoczyły już o 7 proc.
Czytaj też: Spieszmy się kochać Google Chrome, bo jego dni mogą być niestety policzone
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Także Apple (zerowa pozycja w moim portfelu, Tim Cook nie ma wizji), które co roku inkasuje około 20 miliardów dolarów od Google’a za ustawienie wyszukiwarki jako domyślnej w iPhone’ach, też mogło świętować wzrost notowań.
Czytaj też: Apple staje się jak BlackBerry. Jak dłużej będzie się tak zachowywać, to podzieli los BlackBerry
Ale diabeł tkwi w szczegółach. Nakaz udostępniania danych konkurencji to oczywiście też wyzwanie dla Google'a. To pierwszy realny wyłom w twierdzy, którą Google budował przez lata dzięki wyłącznościom, domyślnym ustawieniom i gigantycznym transferom gotówki do partnerów sprzętowych. Sąd jasno powiedział: dane, które pozwalają utrzymywać monopol, nie mogą być trzymane tylko w sejfie w Mountain View.
Dlaczego to ważne dla mediów
Dominacja Google w reklamie internetowej jest odczuwalna także w Polsce. Lokalne portale i wydawcy - od największych grup medialnych po mniejsze serwisy tematyczne - od lat funkcjonują w cieniu systemu reklamowego, który w praktyce kontroluje jedna firma. Jeśli dostęp do danych o wyszukiwaniu, zachowaniach użytkowników czy rynkowych trendach zyskają również inni gracze, to mogą pojawić się alternatywne sieci reklamowe. A to oznacza nie tylko większą konkurencję, ale też szansę na wyższe stawki i bardziej zróżnicowane źródła przychodów.
W Polsce od dawna mówi się o problemie „Google tax”, czyli sytuacji, w której gros środków z reklam internetowych odpływa do globalnych gigantów, zamiast zasilać krajowe media. Nowy wyrok może w dłuższej perspektywie osłabić tę asymetrię.
Jednak z mojej perspektywy rola Google'a dla rynku medialnego jest przytłaczająco pozytywna
Mówiłem o tym kilkukrotnie w swoich artykułach czy nawet wystąpieniach. Oczywiście, że Google robi to dla pieniędzy, chce lepiej znać swoich użytkowników, by lepiej prezentować im reklamy. Ale to niesamowity katalizator dla mniejszych podmiotów medialnych. Google demokratyzuje internet w ten sposób, że rynek medialny nie należy dziś wyłącznie do 10-15 osób, które w 1992 roku zakładały swoje wydawnictwa.
Nie jesteśmy w stanie konkurować bezpośrednio z Onetem, Interią czy Wirtualną Polską, ale to dzięki wyszukiwarce Google, Androidowi, Google Chrome, Google News czy Google Discover jesteśmy w stanie również docierać z naszymi treściami do milionów osób. Google widzi "aha, ktoś przeczytał dwa artykuły na temat złota na Bezprawniku, lepiej zarobimy pokazując mu teraz reklamy mennic". Ale my na tym też korzystamy.
Możemy iść pod prąd lub z prądem mainstreamu, ale nasz głos jest też słyszalny - dzięki temu internauci mają do wyboru 30 opinii na każdy temat, a nie tylko 2-3 dominujące. I to moim zdaniem, przy całej liście wątpliwości i zastrzeżeń np. do polityki podatkowej wobec big techów, jest niedocenianym aspektem. Po przymusowej sprzedaży Google Chrome, do której na szczęście nie dojdzie, nasza zdolność pozyskiwania nowych odbiorców na pewno znacząco by zmalała.
AI jako katalizator zmian
Sędzia Mehta - jak podaje Reuters - zwrócił uwagę, że rosnąca siła sztucznej inteligencji może bardziej zagrozić Google’owi niż którakolwiek z dawnych prób budowania alternatywnych wyszukiwarek. OpenAI ze swoim ChatGPT czy inne projekty AI już dziś podgryzają fundamenty modelu opartego na tradycyjnych wynikach wyszukiwania i reklamach kontekstowych. Jeśli teraz dostaną jeszcze dostęp do części danych Google’a, tempo tej zmiany może przyspieszyć.
Dla niezależnych mediów to potencjalna szansa. Jeśli AI-owe wyszukiwarki czy chatboty nauczą się korzystać z treści spoza „głównego nurtu” i będą w stanie monetyzować je w nowych modelach reklamowych, polskie portale mogą zyskać większą widoczność i nowe kanały przychodów. Tylko przypominam, że Google też ma swój model Gemini. I choć osobiście ja się do niego nie mogę przekonać, tak na przykład mój bliski przyjaciel jest w stu procentach #TeamGemini i twierdzi, że model wypluwa o wiele mniej głupot od Chata.
Tymczasem Google nie jest w pełni zadowolone lub gra na czas
Google zapowiedział apelację, a sprawa niemal na pewno trafi do Sądu Najwyższego. Droga do faktycznego udostępnienia danych konkurentom może potrwać lata. W międzyczasie gigant będzie walczył o interpretację wyroku, wskazując na kwestie prywatności użytkowników. Trudno się dziwić, dane to jego - już wspomniane, choć w innym kontekście - złoto.