Na swój sposób podziwiam to, że Biedronce chce się sprowadzać ogórki aż z Indii
Jeden słoik korniszonów z chili rozsławił ofertę Biedronki po całej Polsce. Czy są tanie? Wygląda na to, że konkurencja oferuje tańsze produkty. Czy są smaczne? Możliwe. Uwagę opinii publicznej wzbudziło jednak coś innego. Chodzi o pochodzenie. Ten konkretny produkt przyjechał bowiem do naszego kraju aż z Indii. Na pewną ironię zakrawa nazwa marki własnej sieci: "Nasza spiżarnia". 
W tym momencie warto nieco wziąć Biedronkę w obronę. Te same indyjskie ogórki w sklepie internetowym sieci opatrzono dodatkową informacją: "Kraj pochodzenia zależy od konkretnej partii produktu jaka znajduje się w sklepie. Informację o kraju pochodzenia znajdziesz na opakowaniu.". Istnieje więc szansa, że inny słoik może zawierać warzywa pochodzące z Polski.
Nie zmienia to jednak faktu, że marynowane ogórki nie należą do tradycyjnych indyjskich potraw. Od razu nasuwa się pytanie: czy nie można było wykorzystać w produkcji krajowych warzyw? Ktoś mógłby w tym momencie postawić argument, że przecież mamy do czynienia z międzynarodową korporacją działającą w wielu krajach. Tak naprawdę według ogólnodostępnych informacji koncern Jeronomo Martins ma swoje sklepy w sześciu państwach: Polsce, Portugalii, Kolumbii, na Słowacji, w Czechach i Maroku. Nasz kraj jest też niejako perłą w koronie koncernu. Na ok. 4 300 sklepów na całym świecie aż 3 800 stanowią polskie Biedronki. 
Pytanie o niemożność wykorzystywania polskich warzyw w produktach na polski rynek staje się tym bardziej zasadne, że w międzyczasie nasi rolnicy muszą się uciekać do organizowania samozbiorów, by jakoś przetrwać. Głupia sprawa – w końcu to właśnie duże sieci handlowe producenci warzyw wskazują jako jedno ze źródeł problemu. Chodzi o dwa czynniki. Z jednej strony narzucają one wszelkimi dostępnymi sposobami absurdalnie wręcz niskie ceny, z drugiej zaś uciekają się do importu warzyw z zagranicy. Tym samym indyjskie ogórki z Biedronki wpisują się w szerszy problem.
Ustawodawca już dawno powinien powstrzymać szkodliwe praktyki na rynku warzyw i owoców
Trudno mieć pretensje do Biedronki, że realizuje podstawowy cel swojej działalności gospodarczej. O wiele bardziej zastanawiające jest to, dlaczego właściwie nasze państwo toleruje taki stan rzeczy. Swobodny import z innych państw Unii Europejskiej można jeszcze zrozumieć. Jesteśmy w końcu częścią jednolitego rynku, którego istotą jest między innymi swobodny przepływ towarów. Polska zdecydowanie częściej z tego faktu korzysta, niż na tym traci. Nie da się jednak ukryć, że Indie nie należą do Unii Europejskiej. Nie leżą także w Europie. Układ o wolnym handlu UE-Indie na razie jest na etapie mniej lub bardziej zaawansowanych negocjacji.
Oczywiście możemy zbyć problem za pomocą odpowiedzi, które padają w debacie publicznej niezależnie od sytuacji. Dla opozycji to wszystko przysłowiowa już "wina Tuska", dla koalicji to zapewne wciąż wina poprzednich rządów. Rozwiązania oczywiście brak. Trudno też poważnie traktować argumenty o Mercosurze czy zalewu żywnością z Ukrainy. Indie nie leżą w końcu też w Ameryce Południowej ani tuż za naszą wschodnią granicą. 
Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że istnieje jakiś problem na poziomie systemowym. Przede wszystkim od lat brakuje ustawowych rozwiązań mających przeciwdziałać nadużyciom w relacjach pomiędzy dużymi sieciami handlowymi a dużo słabszymi producentami żywności. W szczególności chodzi właśnie o warzywa i owoce. Jedynym organem, który rzeczywiście zajął się na poważnie sprawą, jest UOKiK. Wiadomości Handlowe przypomniały niedawno o pewnej sprawie:
W grudniu 2020 roku UOKiK powiadomił Jeronimo Martins Polska o decyzji o nałożeniu kary w wysokości 723 milionów złotych za nadużywanie przewagi kontraktowej w relacjach handlowych z dostawcami, w szczególności owoców i warzyw.
Wspominaliśmy o sprawie także na Bezprawniku. Trwa ona dalej. Właściciel Biedronki zaskarżył decyzję Prezesa UOKiK do Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. 
Trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z szerszym problemem swobodnego importu żywności do Unii Europejskiej
Drugim problemem wartym rozwiązania jest nierówność w traktowaniu krajowych producentów żywności oraz jej importerów. Myślicie sobie, że przecież zagraniczne produkty spożywcze muszą spełniać te same rygorystyczne unijne normy? Nie do końca. Przynajmniej to właśnie sugeruje Lubelska Izba Rolnicza. 
Organizacja przekonuje, że towary sprowadzane z państw trzecich są badane tylko raz, wyłącznie w formie produktu finalnego i tylko w momencie wjazdu na rynek UE. Rodzime produkty podlegają rygorystycznym kontrolom na każdym etapie produkcji. 
To praktyka, która prowadzi do nierównej konkurencji między producentami krajowymi a dostawcami spoza Unii. My działamy pod pełnym nadzorem, a oni wchodzą na rynek z minimalną kontrolą.
Konsekwencje preferencyjnego traktowania importowanej żywności są dość łatwe do przewidzenia. Nigdy nie wiadomo, z jakimi niepożądanymi w UE substancjami zetkną się organizmy konsumentów. Na uwagę zasługuje także wątek ekologiczny. Transport naszych nieszczęsnych ogórków z innego kontynentu wiąże się ze zdecydowanie większą emisją gazów cieplarnianych niż transport takowych od polskiego rolnika. 
Dlaczego więc zazwyczaj bardzo rygorystyczna Bruksela patrzy przez palce na import produktów spożywczych z innych zakamarków globu? Ktoś złośliwy zaryzykowałby zapewne sugestię, że ważniejsze dla decydentów jest to, co Unia Europejska eksportuje. Nie ma wcale aż tak dużo państw członkowskich, dla których rolnictwo jest równie ważne, jak dla Polski. Większość leży zresztą w naszym regionie. Wyjątek stanowią Hiszpania i Portugalia. 
Odpuszczenie sobie rolnictwa i walki o interesy krajowych czy europejskich rolników byłoby jednak potwornym błędem. Decydenci mogliby jednak zacząć wyciągać wnioski po tym, jak dla gospodarki naszego kontynentu skończyło się przyzwolenie na wyprowadzanie przemysłu poza Europę. Produkcja żywności zaspokaja dużo bardziej podstawowe potrzeby ludności. Żyjemy zaś w niespokojnych czasach, w których odcięcie od dostaw partnera handlowego stanowi narzędzie nacisku pomiędzy państwami. Właśnie dlatego indyjskie ogórki z Biedronki urastają do rangi naprawdę istotnego problemu, choć one same najprawdopodobniej niczemu konkretnemu tutaj nie zawiniły.