Gdy wybuchła pandemia koronawirusa, wszyscy mieli nadzieję, że chociaż ceny przez to nieco spadną. Stało się jednak zupełnie odwrotnie. Inflacja w maju 2020 jest naprawdę spora, a ceny wywozu śmieci czy usług lekarskich mogą przyprawić o zawrót głowy.
Nie jest wcale tak źle – można stwierdzić, spoglądając szybko na dane GUS, dotyczące inflacji w maju 2020 (względem maja 2019). Bo choć ceny usług podskoczyły o 7,1 proc., to towarów już tylko o 1,4 proc. Ogółem inflacja w maju wyniosła 2,9 proc.
Jednak warto wszystkiemu się przyjrzeć dokładnie. W 2019 gospodarka była przecież rozgrzana do czerwoności, teraz mamy kryzys. Wielu ekonomistów spodziewało się, że ceny spadną – a zwłaszcza ceny usług. W końcu skoro popyt na nie miał być ograniczony przez coraz chudsze portfele, to i przedsiębiorcy powinni konkurować obniżkami.
Nic takiego się jednak nie stało. Wywóz śmieci podrożał o 53 proc., choć to oczywiście nie jest bezpośredni skutek epidemii. Usługi finansowe podrożały natomiast w porównaniu do 2019 r. o niemal 40 proc., a owoce – o 27.
Usługi stomatologiczne są droższe o ponad 14 proc. niż przed rokiem, a ogólnie usługi lekarskie – o niecałe 9. Drożeje turystyka krajowa (ponad 8 proc.), choć i tu wszyscy spodziewali się raczej odwrotnej tendencji.
Zresztą, drożeje niemal wszystko – użytkowanie mieszkania, transport, edukacja, nawet usługi związane z dopiero co odmrażaną kulturą
Inflacja w maju. No dobrze, a co tanieje?
Czemu więc ekonomiści jeszcze niedawno wieścili skromną inflację, a może i deflację? Nie chodziło tylko bezpośrednio o koronawirusa. Przez pandemię taniała benzyna. A zwykle jak tanieje benzyna, inflacja maleje.
I rzeczywiście – benzyna w maju poszła w dół – i to bardzo, o 24 proc. względem maja. Gaz LPG potaniał jeszcze bardziej – o 25 proc. Nieznacznie potaniały natomiast samochody, komputery, obuwie, mięso drobiowe czy sprzęt AGD.
Skąd więc ta dziwna tendencja, że benzyna tanieje (a raczej taniała, bo nadchodzi wzrost cen paliw), a (prawie) wszystko drożeje? Można to tłumaczyć na kilka sposobów.
Przedsiębiorcy, którzy mieli „zamrożone” firmy, próbują się zapewne odkuć, proponując klientom wyższe ceny. Ci najwyraźniej się na nie godzą. Do wszystkiego dochodzi jeszcze „opłata za koronawirusa”. O co chodzi? Choć gospodarka jest rozmrażana, sporo obostrzeń zostaje. Sklepy i firmy muszą kupować mnóstwo maseczek, przyłbic, płynów dezynfekcyjnych, rękawiczek… I przerzucają te koszty na klientów, zwykle ukrywając je po prostu w cenach.
Koniec końców, rosnąca inflacja to też sygnał, że z gospodarką wcale nie jest tak źle, jak prognozowano jeszcze niedawno. A to słodko-gorzka wiadomość – gospodarczej katastrofy może nie ma, za to coraz mniej zostaje nam w portfelach.