Samo słowo "parytety" wywołuje u niektórych osób niemalże odruch wymiotny. Argumentują one, że należy kierować się kompetencjami, a nie płcią. Są jednak zawody, w których takie rozwiązanie mogłoby się przydać. Parytety w sądach rodzinnych mogłyby rozwiązać problem ich kiepskiej reputacji i braku zaufania ze strony obywateli.

Nie twierdzę, że z sądami rodzinnymi jest coś nie tak. Po prostu mają nieciekawą reputację
Narzucanie parytetów płci za pomocą ustawodawstwa to dość kontrowersyjna moda we współczesnym prawodawstwie. Trzeba przyznać, że sprawdza się w krajach zachodnich, w których pewne problemy społeczne są poważniejsze niż w Polsce. Chodzi w końcu o to, by niedoreprezentowana płeć miała realną szansę przebić się przez metaforyczny sufit, który często nie jest wcale szklany, ale wręcz betonowy. Nikogo chyba nie zdziwi stwierdzenie, że najczęściej będzie chodziło o kobiety.
W Polsce parytety obowiązują między innymi listy wyborcze w wyborach do Sejmu, Senatu, Parlamentu Europejskiego oraz organów samorządowych. Od lipca 2026 r. obejmą także zarządy i rady nadzorcze spółek giełdowych. W drugim przypadku mamy do czynienia z prestiżowymi i znakomicie płatnymi posadami, które pozwalają współkreować rzeczywistość gospodarczą w Polsce. To jednak pierwszy przypadek jest ciekawszy. Dotyczy w końcu bezpośrednio władzy ustawodawczej. Być może warto byłoby tę koncepcję rozciągnąć także na władzę sądowniczą, a raczej pewien jej bardzo konkretny wycinek.
Mam na myśli parytety w sądach rodzinnych. Skąd się wzięła tak ekstrawagancka koncepcja, by wprowadzać budzące kontrowersje rozwiązanie akurat w jednym z rodzajów sądów? Powodem jest brak zaufania do tychże sądów.
Ktoś mógłby w tym momencie stwierdzić, że przecież Polacy nie ufają sądom jako takim. Te rodzinne nie są więc tutaj wyjątkiem. Rzeczywiście: lata "reform" wymiaru sprawiedliwości sprawiły, że w 2024 r. aż 45 proc. Polaków zadeklarowało w badaniu CBOS brak zaufania do sądów. Przeciwnego zdania było 42 proc. Zaryzykowałbym jednak stwierdzenie, że sądy rodzinne to mimo wszystko dość wyjątkowy przypadek. Wszystko przez materię, jaką się zajmują.
Ten konkretny rodzaj sądów rozstrzyga w sprawach, które z samej swojej natury budzą szczególne emocje. Mowa o rozwodach, orzekaniu o winie rozpadu małżeństwa, opiece nad dziećmi oraz obowiązku alimentacyjnym. Od wielu lat w społeczeństwie słychać głosy, że jedna z płci jest w tych sprawach traktowana dużo gorzej od drugiej. Chodzi o mężczyzn. Tymczasem sądy rodzinne mają reputację mocno sfeminizowanych.
Parytety w sądach rodzinnych nie będą panaceum na problemy mężczyzn z wymiarem sprawiedliwości
Nie wiadomo tak naprawdę, ile kobiet pracuje w sądach rodzinnych. Ogólnodostępne statystyki podpowiadają, że panie w ogóle przeważają wśród sędziów. Stanowią aż 65% sędziów sądów rejonowych. W okręgowych jest ich 61%, a w apelacyjnych 58%.
Zarzut formułowany wobec sędziów sądów rodzinnych jest taki, że w swoich rozstrzygnięciach wprost dyskryminują mężczyzn. Preferują matki przy ustalaniu opieki nad dziećmi, pobłażliwie traktują przypadki ograniczania ojcom kontaktów z dzieckiem. Do tego mają tendencje do zasądzania alimentów tam, gdzie absolutnie nie ma ku temu podstaw. Zdarza się nawet traktowanie panów jako "domyślnych" sprawców przemocy domowej. Prawdę mówiąc, tego typu sugestie niepoparte twardymi danymi sam zbyłbym wzruszeniem ramion. Później jednak trafiają się przypadki takie jak ten Kazimierza Marcinkiewicza.
Były premier pochwalił się ostatnio, że Sąd Rejonowy dla Miasta Stołecznego Warszawy zwolnił go z obowiązku alimentacyjnego wobec byłej żony. Stało się to po 14 latach jego trwania. Warto wspomnieć, że małżeństwo Marcinkiewicza skończyło się rozwodem z winy obojga małżonków. Jego żona od dawna nie pozostaje w niedostatku, co jest w takich wypadkach koniecznością wynikającą wprost z właściwego przepisu kodeksu rodzinnego i opiekuńczego. Płacił 4,5 tysiąca złotych miesięcznie. Jak się łatwo domyślić, kwota ta wprowadziła w niedostatek jego. Absurd sądowy w czystej postaci.
Kontrowersyjne przypadki rozstrzygnięć w sprawach rodzinnych są prawdziwe. Przykłady można by mnożyć. Tak samo prawdziwe jest społeczne niezadowolenie. Parytety w sądach rodzinnych mogłyby je jakoś rozładować. Nie ma przy tym znaczenia, czy rzeczywiście mamy do czynienia ze skutkiem jeszcze większą feminizacji tych sądów, czy na przykład ze skutkami patriarchalnego modelu rodziny, który w mężczyźnie upatruje "żywiciela rodziny", a w kobiecie "tę, która się zajmuje domowym ogniskiem".
Zmiana prawa w taki sposób, by wprost gwarantowały równe prawa obydwu płci, byłoby lepszym rozwiązaniem, ale prawdopodobnie dużo mniej prawdopodobnym. Miną w końcu lata, zanim politycy przejdą od dostrzegania, że problemy mężczyzn istnieją, do faktycznego przekucia tej refleksji w konkretne przepisy. Parytety w sądach rodzinnych byłyby raczej posunięciem doraźnym, które potencjalnie w jakimś stopniu ograniczyłoby dyskryminację panów. Poza tym, skoro mogą obowiązywać w jednej z trzech władz, to równie dobrze mogą także w pozostałych.
27.06.2025 12:15, Mateusz Krakowski
27.06.2025 11:22, Mateusz Krakowski
27.06.2025 10:28, Joanna Świba
27.06.2025 9:38, Katarzyna Zuba
27.06.2025 9:02, Miłosz Magrzyk
27.06.2025 8:33, Aleksandra Smusz
27.06.2025 7:46, Rafał Chabasiński
26.06.2025 22:22, Mateusz Krakowski
26.06.2025 17:30, Miłosz Magrzyk
26.06.2025 16:30, Rafał Chabasiński
26.06.2025 15:37, Katarzyna Zuba
26.06.2025 14:28, Mateusz Krakowski
26.06.2025 13:15, Rafał Chabasiński
26.06.2025 13:00, Rafał Chabasiński
26.06.2025 12:29, Mariusz Lewandowski
26.06.2025 12:00, Joanna Świba
26.06.2025 9:30, Joanna Świba
26.06.2025 9:15, Rafał Chabasiński
26.06.2025 9:10, Joanna Świba
25.06.2025 14:25, Mateusz Krakowski
25.06.2025 13:47, Mariusz Lewandowski
25.06.2025 13:37, Aleksandra Smusz