W dobie RODO mogłoby się wydawać, że dane osobowe powinny być lepiej chronione niż kiedyś – a co dopiero dane tak wrażliwe, jak te, które znajdują się w kartotece pacjenta. Można przecież dowiedzieć się z niej, na co ktoś choruje czy jakie zabiegi przeszedł. Tymczasem kartoteki pacjentów z zakładu opieki medycznej trafiły do skupu makulatury w Bytomiu.
Kartoteki pacjentów w skupie makulatury w Bytomiu
O sprawie donosi „Gazeta Wyborcza„. W zeszłym tygodniu pewien mężczyzna odwiedził skup makulatury w Bytomiu. Kiedy już znalazł się na miejscu, jego uwagę zwróciły teczki z papierami. Były na tyle charakterystyczne, że zaczął je przeglądać. Okazało się, że były to… kartoteki pacjentów. Wśród dokumentów można było znaleźć zarówno kartotekę byłego wiceprezydenta Bytomia jak i kartoteki pracowników aresztu śledczego, urzędników czy dyrektorów szkół. Wszystkie pochodziły z jednego z niepublicznych zakładów opieki medycznej. Mężczyzna postanowił zadzwonić tam i dowiedzieć się, jak to się stało, że dokumenty z tak wrażliwymi danymi znalazły się w takim miejscu jak skup makulatury. Kobieta, która odebrała telefon, niespecjalnie przejęła się sprawą. Mężczyzna stwierdził zatem, że najlepszym rozwiązaniem będzie poinformowanie policji o dokonanym znalezisku.
Kartoteka zginęła. Przynajmniej tak twierdzi dyrektor zakładu
Mężczyzna nie był jedyną osobą, która postanowiła poinformować policję. Zrobiła to też dyrektorka zakładu. Jak się okazało, przejęła się telefonem znacznie bardziej niż jej pracownica, i postanowiła sprawdzić, czy kartoteki pacjentów znajdują się tam, gdzie zwykle. Okazało się, że w pomieszczeniu, w którym były do tej pory przechowywane, nie było ich. Dyrektorka twierdzi, że klucz do tego pokoju miała tylko ona. Co interesujące, w suficie tego pomieszczenia… wycięto dziurę. A nad pomieszczeniami zakładu mieszczącego się w kamienicy znajdował się pustostan, do którego mógł wejść właściwie każdy. Dyrektorka twierdzi zatem, że ktoś po prostu dopuścił się kradzieży kartoteki pacjentów. Ma za tym przemawiać też to, że rzekomo otrzymała telefon z propozycją „czegoś w rodzaju szantażu”. Policja zabroniła jednak mówić o szczegółach. Z kolei skup makulatury milczy i nie chce ujawnić, skąd wzięły się u nich kartoteki pacjentów.
Na razie trudno osądzać, jak skończy się cała sprawa.