Kilka dni temu opinia publiczna dowiedziała się, że w regionie Akwizgranu mieszkańcy profilaktycznie otrzymają bezpłatnie tabletki z jodem. Wszystko to z powodu niedaleko leżącej elektrowni Tihange w Belgii, która od lat uważana jest za niebezpieczną.
Nie byłoby w tym nic dziwnego. Po prostu władze uznały, że gdyby doszło do awarii i ewentualnego skażenia, to ludzie nie biegliby do apteki, tylko od razu w swoich domach, mieliby odpowiednie medykamenty. Racjonalne. To się nazywa profilaktyka.
Katastrofa w belgijskiej elektrowni. Znajomy znajomej wie lepiej
Od tej informacji w naszych mediach nie minęły 24 godziny, a już można było się dowiedzieć, że nad Polską znajduje się radioaktywna chmura. News był dystrybuowany w naszym ulubionym medium, które mówi prawdę i tylko prawdę, czyli na Facebooku. Jednak bardziej od radioaktywnej chmury ciekawsza jednak była pewna argumentacja, która towarzyszyła całemu temu zgiełkowi. Zawsze ktoś się powoływał na bliżej nieokreślonego znajomego, który jest pewnym źródłem, i dodatkowo pracuje w ważnej i szanowanej instytucji. Dodatkowym składnikiem informacji była pewna aura tajemniczości o tym, że tej informacji nie ma w innych serwisach i wszystko jest tuszowane. Przez WIADOMO-KOGO.
Wszystko skończyło się dobrze
Na szczęście Państwowa Agencja Atomistyki wydała ten komunikat, że na terenie elektrowni w Tihange nie doszło do awarii i w związku z tym nie istnieje jakiekolwiek zagrożenie radiacyjne. Dodatkowo, ktoś dociekliwy mógł jeszcze spojrzeć na mapy radiacji, aby samemu sobie potwierdzić brak zagrożenia (chociaż owe mapy mogą być sfałszowane przez WIADOMO-KOGO).
Takie fake newsy były, są i będą
Generalnie rzecz ujmując, takie sensacyjne wiadomości były w przeszłości i będą w przyszłości. Zawsze znajdzie się pewien troll, który puści w obieg absurdalną informację, a ludzie będą to kopiować, lajkować, forwardować i udostępniać. Akurat ten fake news bazował na pewnych przywarach naszego suwerena i łatwo wykorzystał nasze stare lęki i pewne cechy.
Pierwszą wykorzystaną cechą było poświadczenie prawdy przez znajomego, który miał swój autorytet. Akurat była to osoba pracująca w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, ale podana informacja była przez znajomą osobę, która ją zna: brata, siostrę, znajomego w USA, itd. Krótko mówiąc był to ktoś, kogo znamy i ufamy.
Drugą cechą wykorzystaną do siania wątpliwości była genetyczna nieufność do naszych instytucji lub mediów, które specjalnie o tym milczą. Znamy to.
Trzecia sprawa – lęki. Skojarzenie z katastrofą w Czarnobylu. Jak dobrze pamiętamy, ówczesne władze przez pewien czas milczały o tej sprawie, a można było przecież przeciwdziałać. Niestety pamięć o tamtym wydarzeniu jeszcze długo w nas będzie siedzieć.
I na sam koniec – smak płynu Lugola kojarzy się niektórym z sielskim dzieciństwem.
Połączenie tych cech znowu dało wybuchową mieszankę i znowu trzeba było reagować na poziomie krajowym wydając oficjalny komunikat oraz informować społeczeństwo o fałszywych doniesieniach.
To jest śmieszne, ale pomału robi się groźne
Nie od dziś wiadomo, że duża część społeczeństwa czerpie wiedzę z mediów społecznościowych, a w szczególności z Facebooka. Problem pojawia się, kiedy fałszywa informacja jest brana za pewnik na podstawie liczy udostępnień i polubień. W ramach zasady – tyle osób o tym mówi, więc muszą mieć rację. Dlatego warto do niektórych informacji podchodzić ze zdrowym dystansem i próbować sprawdzać informację u źródeł.
W tym miejscu chciałem nawiązać do prowadzenia tzw. wojny hybrydowej oraz siania paniki i propagandy. Przed nami ćwiczenia wojskowe ZAPAD-2017 organizowane przez naszych wschodnich sąsiadów. Ciekawy jestem czy w tegorocznych ćwiczeniach nie będzie ćwiczony element, który sprawdził sie na terenie USA w poprzedniej prezydenckiej kampanii wyborczej, czyli trollowania w mediach społecznościowych?
Oczami wyobraźni widzę, jak za pomocą jakiejś fałszywej historii wzbudza się z Polsce panikę. Na przykład ktoś nagra film, w którym sfabrykowane polskie słupki graniczne rozjeżdża rosyjski czołg wraz z podaną informacją, że już przedarły się przez granicę w obwodzie Kaliningradzkim. Już wyobrażam sobie panikę, gdy ludzie rzucają się do sklepów… nie tylko po Świeżaki.