Polska Grupa Górnicza chce po dwuletniej przerwie reaktywować klasy górnicze w technikach w kilku śląskich gminach. Powód jest dość oczywisty. Bez nowych osób za jakąś dekadę może zabraknąć pracowników do faktycznego wydobycia węgla. Czy przypadkiem nie o to właśnie chodziło w planie zamykania kopalń do 2049 roku?
Koniec polskiego górnictwa w 2049 r. oznacza, że do tego czasu trzeba wciąż kontynuować wydobycie
Zaplanowanie końca polskiego górnictwa węglowego do 2049 r. przynosi problemy, które właściwie były do przewidzenia od samego początku. Można by wręcz zaryzykować stwierdzenie, że stanowiły poniekąd część całego planu. W tym przypadku, jak podaje portal ślązag.pl, Polska Grupa Górnicza skarży się na brak kandydatów do pracy, którzy dysponowaliby wykształceniem typowo górniczym. Jakby tego było mało, brakuje również chętnych dysponujących uprawnieniami do pracy w kopalnianym dozorze.
To nie tak, że nie ma dzisiaj chętnych do pracy w górnictwie. Ślązag.pl podaje przykład Jastrzębskiej Spółki Węglowej, która w dysponuje bazą podań liczącą CV aż 17 tys. kandydatów. Nawet jeśli ograniczyć tę liczbę do aktywnych kandydatów, to i tak spółki górnicze wciąż mogą wybierać i przebierać. Są wśród nich wykwalifikowani fachowcy: ślusarze, elektrycy, czy osoby z wykształceniem wyższym. Problem w tym, że w tym gronie powoli zaczyna brakować samych górników.
Górnictwo węglowe wciąż oferuje swoim pracownikom atrakcyjne warunki zatrudnienia. Wszyscy jednak zdają sobie sprawę z tego, że branża nie jest dzisiaj zbyt perspektywiczna. Nic więc dziwnego, że chętnych do studiowania kierunków górniczych brakuje. W szkołach średnich pozamykano klasy górnicze. Jaki jest sens kształcić młodych ludzi do pracy na kopalni, skoro już za 26 lat ich potencjalnych miejsc pracy ma nie być?
Efekt jest taki, że już za 10 lat może już nie być komu wydobywać węgla. Dlatego PGG chciałoby reaktywować klasy górnicze w szkołach w Rybniku, Radlinie i Rudzie Śląskiej, które zamknięto dwa lata temu.
Na mocy specjalnej umowy pomiędzy PGG a władzami wspomnianych miast, od przyszłego roku szkolnego mają ruszyć klasy górnicze o profilach „technik górnictwa podziemnego” oraz „górnik eksploatacji podziemnej”. Trzeba przyznać, że nie ma mowy o jakimś masowym szkoleniu górniczych specjalistów. W klasach mogłoby się uczyć maksymalnie 60 uczniów.
Klasy górnicze w technikach wciąż mogą znaleźć chętnych. Zadbać o to mają zachęty finansowe dla uczniów i absolwentów
Czy znajdą się chętni? To całkiem możliwe, bo PGG zamierza kusić młodych ludzi zachętami finansowymi. Uczniowie otrzymają 400 zł stypendium i 1500 zł nagrody za dobre wyniki. Za ukończenie szkoły absolwent dostanie 5 tys. zł premii. Spółka zapewnia im także gwarancję zatrudnienia po zakończeniu nauki.
Jest oczywiście małe „ale”. Jak już wspomniano, przyszłe miejsca pracy uczniów klas górniczych zostaną zgodnie z przyjętym harmonogramem zamknięte za 26 lat. To oznacza, że ich absolwenci już teraz nie mają większych szans na skorzystanie z możliwości przejścia na górniczą emeryturę. Uprawnienie to przysługuje mężczyznom, którzy ukończyli 50 lat i przepracowali 25 lat, w tym 15 lat pracy górniczej. Warto przy tym wspomnieć, że kobiety uzyskują je szybciej, bo po przepracowaniu 20 lat. Można więc postawić tezę, że jakieś tam hipotetyczne szanse jeszcze są.
Co na to PGG? Jej przedstawiciele przekonują, że absolwenci klas górniczych poradzą sobie także poza górnictwem węglowym. Andrzej Sączek, dyrektor Departamentu Wsparcia HR PGG, stwierdził:
Górnictwo to poligon nowych technologii, zaawansowanych maszyn i urządzeń o potężnej mocy, uruchamianych energią pneumatyczną i hydrauliczną, z zastosowaniem zaawansowanej automatyzacji. Gdy uczeń się z nimi zapozna, to doświadczenie ma ogromne, które będzie procentowało na każdym stanowisku.
Istnieje oczywiście szansa, że przez 26 lat coś się może zmienić w kwestii losu polskiego górnictwa węglowego. Powrót do węgla jest raczej mało prawdopodobny, jeśli uwzględnimy plany transformacji energetycznej kraju i politykę klimatyczną UE. Po prostu nie będzie już popytu na polski węgiel. Możliwe jednak, że koszty społeczne zmuszą przyszłe władze Polski przesunięcia ostatecznego terminu o kilka lat. Nie jest to jednak coś, na czym warto budować karierę zawodową.