„Koronawirus” – to słowo od kilku dni podbija wszystkie media. Ponoć grozi nam znowu jakaś gigantyczna epidemia, która już zbiera śmiertelne żniwo w Chinach. Szczerze? Jakoś nie potrafię się tym przejąć. Bo przeżyłem już groźniejsze epidemie. Na przykład SARS czy ptasią grypę. O „wściekłych krowach” nie wspominając.
To był październik, może listopad 2000 roku. Byłem wtedy uczniem liceum. Pojechaliśmy na szkolną wycieczkę do Londynu. Polska była wtedy biednym krajem, więc żywiliśmy się głównie… chińskimi zupkami. Oczywiście przywiezionymi z Polski.
Raz jednak postanowiłem „zaszaleć” – i kupiłem sobie zestaw z McDonald’sa. Zjadałem tak tego hamburgera i podszedł do mnie starszy kolega. – Ejjj, a nie boisz się choroby wściekłych krów? – zapytał z poważną miną.
W sumie do dziś nie wiem, czy mnie trollował, czy jednak mówił na poważnie. Hamburger był co prawda w połowie zjedzony, ale i tak trafił do kosza.
Bo bałem się choroby wściekłych krów, oj bałem. Każdy się bał. Trudno było się nie bać – w końcu w tamtych czasach mieliśmy prawdziwą epidemię tej choroby, znanej też jako BSE. Skąd ta panika? Otóż te zwierzęta, które zachorowały, zachowywały się niezwykle dziwnie. „Objawy to strach i agresja, zgrzytanie zębami, oblizywanie się i świąd skóry”, jak przypomina Wikipedia.
Pod koniec lat 90. udokumentowano pojedyncze przypadki, gdy choroba przenosiła się na ludzi. Na przełomie lat 90. i dwutysięcznych temat był wałkowany przez wszystkie serwisy informacyjne, był chyba w każdym wydaniu „Wiadomości” (a wtedy ludzie głównie z nich czerpali newsową wiedzę). Nie dziwcie się mi więc proszę, że wyrzuciłem nadgryzionego hamburgera. Kto by w końcu chciał, żeby przeniosła się na niego tak straszna choroba?
I jakie efekty spowodowała ta choroba wściekłych krów? Łącznie ofiar ludzkich było ok. 177. Nie można powiedzieć, że to mało. Być może też rozrostu epidemii udało się uniknąć przez kolejne zakazy importu brytyjskiego mięsa. Ale jednak choroba wściekłych krów nie powaliła gatunku ludzkiego – a poważnie takie groźby były wtedy powtarzane przez media!
Koronawirus i jego poprzednicy
Choroba BSE oczywiście zniknęła z czołówek serwisów tak nagle, jak się w nich pojawiła. Jednak natura nie znosi przecież próżni.
Więc w kolejnych latach, dość regularnie, głównym tematem w mediach stawały się kolejne zabójcze choroby czy wirusy, które miały unicestwić ludzkość.
Był A/H1N1, SARS, ptasia grypa, świńska grypa, zmutowana ptasia grypa, zmutowana świńska grypa… I zawsze dominował w mediach ten sam ton. Że pojawiło się coś, co jeszcze „nie jest znane” i że może czekać nas armagedon. Każda z tych epidemii oczywiście zebrała śmiertelne żniwa. Na słynny niegdyś SARS zmarły 774 osoby – trochę więcej niż na BSE.
Można powiedzieć – warto dmuchać na zimne – i poważnie podchodzić do każdej nowej epidemii lub „epidemii”. Może. Jednak zostawiłbym to raczej odpowiednim służbom i specjalistom. Oni na pewno zaalarmują nas, jak przyjdzie czas. A media raczej nas „alarmują” w celach clickbaitowych.
Tymczasem tak naprawdę dziesiątkują nas zupełnie inne choroby, o których niezbyt często mówią newsowe media. Na przykład choroba wieńcowa. Jak szacuje WHO, rocznie może umierać na nią nawet 7,4 mln osób.
A słyszeliście kiedyś o Przewlekłej obturacyjnej chorobie płuc? Pewnie nie. A umiera na nią ponad 3 mln osób rocznie (dane znowu za WHO).
Raczej więc to nie „medialne” wirusy nas zabijają. Zabija nas bardziej na przykład niezdrowa dieta i niezdrowy tryb życia. Mogę się więc pocieszyć, że ten wyrzucony hamburger z brytyjskiego mięsa wyszedł mi w sumie na dobre. I jak komuś zależy na zdrowiu, to naprawdę lepszy będzie każdy wyrzucony hamburger niż każda kolejna minuta paniki w temacie „koronawirus”.