Sytuacja na Bliskim Wschodzie w ostatnich dniach znowu się zaogniła. Tym razem konflikt pomiędzy Turcją, Syrią i Rosją może mieć poważne konsekwencje także dla Europy. Wszystko przez potencjalny nowy kryzys migracyjny, wykorzystywany – bądź wręcz tworzony – przez Turcję jako środek nacisku na swoich zachodnich sojuszników. Wiele jednak zmieniło się od 2015 r.
Kolejny punkt zwrotny w syryjskiej wojnie domowej potencjalnie może wywołać nowy kryzys migracyjny
Nowy kryzys migracyjny zaczyna się w prowincji Idlib w Syrii. Kiedy wydawało się już, że wojna w tym kraju zmierza ku końcowi, zainterweniować postanowiła Turcja. Najpierw wojska tego kraju zmusiły syryjskich Kurdów do wycofania się z dala od tureckiej granicy, teraz zaś wspierają „syryjskich rebeliantów” w rejonie Idlibu. Problem w tym ,że miasto i prowincję w tym samym czasie próbują odbić siły rządowe, wspierane przez Rosję.
Najnowszym punktem zapalnym stało się zabicie w nalocie parudziesięciu tureckich żołnierzy przez Rosjan. Od strony militarnej sprawa eskalowała – Ankara odpowiedziała zmasowanym ostrzałem artyleryjskim i nalotami na pozycje syryjskich wojsk. Moskwa oficjalnie unika bezpośredniej konfrontacji z Turkami, jednak wciąż wymiernie wspiera siły Baszara al-Asada. Tymczasem od strony dyplomatycznej głównym celem tureckiej ofensywy wydaje się być… Unia Europejska.
Ankara zaapelowała do swoich sojuszników z NATO o wsparcie swojej operacji mającej powstrzymać wojska Syryjskie w Idlibie. Być może nawet jakiegoś, choćby werbalnego, wsparcia Turkom zachód udzielił, gdyby nie praktyczne zerwanie przez nich umowy z 2016 r. dotyczącej migrantów chcących przedostać się do Europy. A także aktywne działania mające na celu wywołać kolejny kryzys migracyjny. Nie pierwsze zresztą tego typu posunięcia ze strony Turcji.
Spór pomiędzy Turcją a Unią Europejską trwa już od dłuższego czasu, Ankara już wcześniej grała uchodźczą kartą
Turcja argumentuje, że Unia Europejska nie wywiązała się ze swojej części umowy. Wspólnota miała przekazać Ankarze 6 miliardów euro w zamian za zamknięcie swoich granic przed migrantami. Unia miała również znieść wizy dla obywateli tureckich. Nie sposób przy tym nie wspomnieć o kolejnym zgrzycie w relacjach Unii i Turcji – odwiertach gazu na cypryjskich wodach terytorialnych.
Tymczasem sytuacja w rejonie Idlibu może sprawić, że do Turcji dotrą kolejne tysiące, jeśli nie miliony, uchodźców. W związku z tym Turcy stwierdzili, że nie tylko nie będą im przeszkadzać w dotarciu do Europy – wręcz aktywnie im pomogą dostać się na granicę Unii Europejskiej. I faktycznie: w ostatnich dniach kilka tysięcy migrantów zaczęło forsować granicę z Grecją.
Warto przy tym wspomnieć, że oficjalnie do zerwania umowy nie doszło. Komisja Europejska przekonuje, że od strony formalnej nic się nie zmieniło – i jednocześnie oczekuje, że Ankara będzie dalej wypełniać swoje zobowiązania.
Wydarzenia w Grecji sprawiają wrażenie rozgrywanych od strony medialnej – w podobny sposób co w 2015 r.
W tym momencie możemy natknąć się chociażby w internecie czy telewizji na doniesienia medialne z Grecji. Tamtejsze służby powstrzymujące „uchodźców” przed przekroczeniem granicy swojego kraju i Unii Europejskiej zarazem. Można zobaczyć chociażby tamtejszą straż przybrzeżną odpędzającą ponton z migrantami, oddającą nawet strzały ostrzegawcze z broni pokładowej.
Znowu pojawia się dokładnie ten sam przekaz medialny, co w 2015 r. Biedni uchodźcy uciekający przed wojną są brutalnie powstrzymywani przez nieczułe rządy krajów bałkańskich. Znowu możemy dostrzec zapłakane dzieci niesione na rękach przez rodziców szukających tylko bezpieczeństwa w Europie. Ponownie słyszymy o osobach, które utonęły, albo wręcz zostały zastrzelone podczas prób sforsowania granicy na lądzie.
Po raz kolejny dokładniejsze przyjrzenie się całej sprawie każe poddać ten przekaz w wątpliwość. Owszem, tysiące ludzi próbują dostać się do Europy. Problem w tym, że przytłaczająca większość nie pochodzi z Syrii, lecz z Afganistanu, Iraku czy państw afrykańskich.
Ponownie na portalach, nazwijmy to, prawicowych można dostrzec nieco inny punkt widzenia. Rzekomych „uchodźców” przekonujących, że tak naprawdę idą do Europy po prostu po dostatnie życie. Są również relacje „od kuchni” z okadzania dzieci i kobiet, żeby wyglądały na bardziej zmaltretowane w zachodnich mediach.
Europa przez kryzys migracyjny bardzo się zmieniła – pozbawiła się sama złudzeń, z dawnego idealizmu niewiele zostało
W 2015 r. tego typu relacje wstrząsnęły zachodnimi społeczeństwami na tyle, że te otworzyły swoje granice – i zmusiły kraje bałkańskie, by nie powstrzymywały napływu uchodźców. To podejście z kolei właściwie stworzyło kryzys migracyjny jaki wszyscy dobrze znamy.
Tyle tylko, że nie żyjemy w roku 2015. Od tego czasu zmieniła się nie tylko sytuacja na Bliskim Wschodzie, ale również Europa. Społeczne skutki masowej migracji pozwoliły na skatalizowanie społecznego niezadowolenia i wzrost znaczenia politycznego rozmaitych ruchów populistycznych. Najlepszym przykładem są chociażby problemy chadecji i socjalistów w Niemczech – oraz rozwój populistycznej Alternatywy dla Niemiec.
Tymczasem brak solidarności całej Unii Europejskiej sprawił, że możliwości logistyczne krajów najbardziej dotkniętych przez kryzys migracyjny – takich jak Włochy czy właśnie Grecja – są na wyczerpaniu. Wola uszczelnienia zewnętrznej unijnej granicy wydaje się tym razem powszechna. Nie ma żadnej silnej osobowości politycznej gotowej narzucić państwom Wspólnoty alternatywnego rozwiązania. Angela Merkel w tym momencie już raczej schodzi ze sceny politycznej.
Odciążenie Grecji i Włoch jest – i zawsze było – w interesie państw Europy Środkowo-Wschodniej
Dlatego właśnie teraz Komisja Europejska stara się wesprzeć Grecję – sprzętem, pieniędzmi, czy za pomocą posiłków wysyłanych przez agencję Frontex. Oczywiście, z całą pewnością można się spodziewać powrotu tematu relokacji uchodźców z Włoch czy Grecji do pozostałych państw Unii Europejskiej.
Zdrowy rozsądek ponownie nakazuje bardziej solidarne rozłożenie ciężaru pomiędzy członkami Wspólnoty. Kryzys migracyjny nie może być problemem wyłącznie paru państw granicznych. W dobrze rozumianym interesie państw chociażby Europy Środkowo-Wschodniej jest wyciągnięcie ręki do swoich sojuszników. Zwłaszcza, jeśli te będą oczekiwać solidarności ze strony zachodu w innych sprawach – na przykład związanych z relacjami z Rosją, czy ochroną klimatu.
Nie sposób jednak nie zauważyć, że istotnym czynnikiem będzie także koronawirus. Niekontrolowany napływ dziesiątek, jeśli nie setek, tysięcy ludzi – później stłoczonych w ośrodkach dla uchodźców w Europie – może potencjalnie sprzyjać powstawaniu trudnych do opanowania ognisk choroby. A przynajmniej tak najpewniej będą chcieli przedstawić sprawę rozmaici populiści. Już poprzednio słyszeliśmy o „przenoszonych przez uchodźców chorobach”.
Unia Europejska musi wreszcie wypracować jakieś stałe rozwiązanie problemu migracji, i to takie które nie opiera się o dobrą wolę Ankary
Wiele wskazuje, że kryzys migracyjny tym razem się nie powtórzy, na pewno nie w takim kształcie jak kilka lat temu. Dopóki jednak będzie istnieć ognisko zapalne w postaci konfliktu w Syrii, dopóty wciąż widmo napływu uchodźców będzie wisiało nad Europą.
Prawdę mówiąc, bardzo możliwe, że migranci tak czy siak będą chcieli się do naszej zamożnej części świata dostać. Europejczycy z kolei nie są w stanie i po prostu nie chcą przyjąć ich wszystkich. Będą więc musieli znaleźć trwałe rozwiązanie – najlepiej takie, które znacząco utrudni siłom z zewnątrz rozgrywanie kwestii migrantów przeciwko Unii.