Kanclerz Niemiec chce delegalizować prostytucję. Może jednak polskie rozwiązanie wcale nie jest takie głupie

Społeczeństwo Zagranica Dołącz do dyskusji
Kanclerz Niemiec chce delegalizować prostytucję. Może jednak polskie rozwiązanie wcale nie jest takie głupie

Niemcy mają obecnie jedno z najbardziej liberalnych praw dotyczących prostytucji w całej Europie. Tamtejszy kanclerz Olaf Scholz chciałby to zmienić. Co ciekawe, zamiast chęci ukrócenia rozmaitych patologii ciągnących się za branżą usług seksualnych, lewicowy polityk powołuje się w całości na jej niemoralność. Zmiana podejścia w Niemczech rzuca nowe światło na legalność prostytucji po polsku.

Legalność prostytucji w Niemczech budzi gniew kanclerza Olafa Scholza

Prostytucja rzekomo stanowi najstarszy zawód świata. Z tym stwierdzeniem można polemizować, bo na pewno pokrzywdzeni mogą się poczuć rolnicy i myśliwi. Nie da się jednak ukryć, że zjawisko to towarzyszy ludzkości mniej-więcej od początków cywilizacji. Cały czas znajdują się jednak moraliści, którzy chcieliby ten stan rzeczy ukrócić. Zwykle kojarzymy taką postawę z różnego rodzaju duchownymi i gorliwie wierzącymi w przeróżne religie świeckimi. Teraz jednak do tego grona dołączył… kanclerz Niemiec Olaf Scholz.

Jak podaje Deutsche Welle, Scholz zaapelował w Bundestagu o nałożenie dalszych restrykcji prawnych na prostytucję. Podał przy tym kilka argumentów, których teoretycznie nie powinniśmy się spodziewać po polityku lewicowej partii SPD. Stwierdził na przykład, że „sprzedawanie seksu jest nie do zaakceptowania” oraz że pod żadnym pozorem nie powinno być „normalizowane”. Dodał także, że „nie jest w stanie zaakceptować, by mężczyzna kupował sobie kobiety”, a także że taki stan rzeczy zawsze wzbudzało w nim gniew. Ani słowa o szkodliwości społecznej, czy o patologii towarzyszącej.

Ktoś dostatecznie złośliwy stwierdziłby, że najwyraźniej Scholz nie widzi problemu w tym, by usługi seksualne świadczyli mężczyźni. Sprawa jest jednak poważna. Kanclerz wezwał w końcu do ukrócenia dotychczasowych praktyk. Legalność prostytucji w Niemczech staje więc pod znakiem zapytania. Zwłaszcza że politycy SPD od jakiegoś czasu nawołują do wprowadzenia u naszych zachodnich sąsiadów tzw. modelu skandynawskiego. Zgodnie z nim samo prostytuowanie się pozostaje legalne, ale już korzystanie z takich usług podlegałoby karze.

Jaki miałoby to sens? Teoretycznie założenie jest proste: kary mają ograniczyć popyt, a tym samym samo zjawisko i jego negatywne konsekwencje dla społeczeństwa miałoby być ograniczone. Warto jednak wspomnieć, że Skandynawowie zakładają także szeroką pomoc państwa dla osób prostytuujących się w wyjściu z branży. Nie da się także ukryć, że mamy tutaj całkiem świadomą rezygnację z uznawania praw jednostki do dokonywania nawet złych wyborów jako wartość nadrzędną.

Polskie rozwiązania prawne może i są głupie, ale chyba najmniej szkodliwe ze wszystkich alternatyw

Warto wspomnieć, że sama legalność prostytucji w Niemczech jest taka stara, jak Republika Federalna Niemiec. Równocześnie promowanie usług seksualnych i ich reklama były zabronione do 2002 roku. Ówczesna zmiana przepisów pozwoliła również prostytutkom na uzyskanie dostępu do szeregu usług publicznych takich, jakie przysługują każdemu innemu pracującemu. W grę wchodzi na przykład dostęp do opieki zdrowotnej, ubezpieczenia emerytalnego czy zasiłków dla bezrobotnych.

Kolejne przepisy z 2017 roku miały w założeniu wzmocnić pozycję prawną prostytutek, między innymi poprzez ich rejestrację i regularne badania lekarskie. Co prawda skuteczność nowego prawa ma podlegać ewaluacji w 2025 roku, ale wygląda na to, że niemiecka rzeczywistość odbiega od oczekiwań legislatorów. Być może w tym należy upatrywać chęć zaostrzenia kursu.

Gdzieś pomiędzy całkowitym zakazem prostytucji, jej pełną legalnością oraz modelem skandynawskim znajdują się rozwiązania obowiązujące w Polsce. W naszym kraju prostytucja jest w zasadzie legalna. Przestępstwa stanowią jedynie wszelkie próby wykorzystania sytuacji osób parających się tą profesją w postaci sutenerstwa, stręczycielstwa oraz kuplerstwa. To ostatnie przestępstwo jest zresztą osobliwe, bo samo ułatwianie uprawiania prostytucji wydaje się czymś zupełnie nieszkodliwym. Przynajmniej do momentu, gdy zauważymy, że to sprytna furtka stosowana przez sutenerów i stręczycieli.

Legalność prostytucji w Polsce ma jednak swoje granice. Ściślej mówiąc: są to granice szarej strefy, do której usługi seksualne zostały zepchnięte. Osoby parające się tym zajęciem nie mają co liczyć na legalizację swojej działalności. W momencie, gdy urzędy skarbowe odmawiają opodatkowania dochodu z prostytucji, nasze państwo przekracza granicę absurdu. Równocześnie Fiskus nie ma nic przeciwko wyciąganiu pieniędzy w stronę osób zarabiających na portalach w rodzaju Only Fans.

Polski model wydaje się mieć same wady. W praktyce jednak nie jest obarczony absurdalnością rozwiązań skandynawskich oraz nie wiąże się z przyzwoleniem państwa dla wszelkich patologii ciągnących się za nierządem. Może być więc tak, że jeżeli coś jest głupie i działa, to wcale nie jest takie głupie.