Spór pomiędzy młodymi pracownikami a pracodawcami, którzy swoje firmy rozkręcali w latach 90-tych jest faktem. Młodym zarzuca się, że do pracy przychodzą jak do szkoły, nic nie chcą dać od siebie, a w dodatku brakuje im pokory. Czy pracodawcy są w porządku? Czy problemem są tylko leniwi pracownicy?
Jak donosi portal gs24.pl, młodzi pracownicy ze Szczecina nieraz potrafią zajść za skórę swoim pracodawcom. Często są to studenci, a jeśli płaci się im za dzień, podobno są bardzo lekceważąco nastawieni do stanowiska. Traktują je tak, jak przyjście na zajęcia. Niejednokrotnie powiadamiają, że nie pojawią się następnego dnia, zaś zapytani dlaczego, potrafią odszczeknąć „bo nie”.
Wina przepaści pokoleniowej?
Co jakiś czas media biją na alarm, że młodzi pracownicy nie są przesadnie związani z miejscem pracy, do którego się udają. Według Głosu Szczecińskiego, brakuje im przede wszystkim pokory. Nie mają zbyt bogatego CV, często w nim kłamią, a potem nie potrafią obsłużyć podstawowych przyrządów. Wszystkiego trzeba ich uczyć od początku, a oni nie tylko nie wykazują za to wdzięczności, ale wręcz uważają, że są za dobrzy na to, by pracować w danym miejscu.
Z drugiej strony mamy takie teksty, jak słynna już „Prawda o pokoleniu 90.” w serwisie Mamadu, gdzie zaniepokojony przedsiębiorca snuje straszną wizję o młodych pracownikach, którzy nie cieszą się z faktu, iż w ogóle pracują (a w dodatku domagają się zarobków). Nie znamy relacji drugiej strony, wiemy natomiast, że istnieje pewien spór, którego obie strony nie potrafią obejść. Z jednej strony pracodawcy uważają, że pracownicy z pokolenia 90. są leniwi, roszczeniowi i niepokorni, z drugiej strony, ci młodzi są bardzo zaskoczeni tym, że każe im się zostawać więcej, niż ustalone wcześniej osiem godzin (oczywiście bezpłatnie),
Leniwi pracownicy, brak kultury i… umowa zlecenie
Młodym zarzuca się również, że bywają bezczelni (wzmiankowane „bo nie”). Tłumaczą spóźnienia „kwadransem studenckim”, co zapewne wynieśli właśnie z uczelni. Czasami potrafią w ogóle nie przyjść na umówione zmiany, toteż są prawdziwą solą w oku pracodawców.
Z drugiej strony, pracodawcy narzekają, że młodzi nie odróżniają stawek brutto od netto, a także, że fakt pracowania na umowę zlecenie wpływa na ich stosunek do pracy. Ciekawe, dlaczego? Skoro pracodawca idzie po linii najmniejszego oporu i oferuje śmieciówkę zamiast umowy na czas określony, może powinien się zastanowić, dlaczego nikt nie całuje go po rękach? Skoro młodzi krzywią się też na kwoty netto, oznacza to, że stawka im najwyraźniej nie odpowiada. W roku 2018 na umowę zlecenie minimalna za godzinę wynosi 13,70 zł (brutto). Jasne, że człowiek bez doświadczenia i wiedzy nie powinien wybrzydzać, ale szacunek musi iść z obu stron.
Każda praca uczy
Jak w każdym sporze, jedna i druga strona mają nieco swoich racji. Pracodawcy powinni wziąć do serca fakt, że wieczne oferowanie umów-zlecenie będzie oznaczało wieczny problem z pracownikami, a także, że nowego zawsze trzeba przyuczyć i nie można się dziwić, że nie ma doświadczenia. Młodzi z kolei powinni wiedzieć, że nowa praca oznacza nowe doświadczenia, a pewnym zasadom trzeba się podporządkować. To jasne, że w pierwszej pracy uzyskuje się szlify, dostosowuje do reguł panujących w firmie. Jeśli ktoś przepracuje swoje, będzie miał już pewną trwałą lekcję życiową… i w następnej pracy, być może, nie zacznie popełniać błędów.