Nie dziwi mnie, gdy młodzi socjaliści są zaskoczeni, że większość społeczeństwa niechętnie patrzy na wizję państwa socjalnego. Ale zdziwienie liberałów, że dla pewnej grupy osób lewica jest naturalnym wyborem wskazuje już na ich krótkowzroczność.
Walka o zasoby czy wybieranie rozwiązań, które są dla nas najbardziej korzystne także pod względem finansowym to klasyczne rozwiązania bliskie wolnorynkowcom. Postawię więc kontrowersyjną tezę: a może lewica, gdyby tak bliżej się przyjrzeć, jest w rzeczywistości frakcją na wolnym rynku, a nie jego zaprzeczeniem?
Komunizm dał nam Tetrisa, kilka lotów w kosmos, a wszystko to za cenę ludzi, którzy żyli w nędzy, kanapka z McDonald’s przez lata była dla nich marzeniem, a jeszcze lata po upadku komunizmu – synonimem luksusu i ekskluzywnej kolacji. Nie da się ukryć, że względnie wolnorynkowe społeczeństwo jest społeczeństwem lepszym, bardziej cywilizowanym, szczęśliwszym i mądrzejszym, na tempo produkując coraz lepsze gry, filmy, samochody, meble czy smartfony.
Część społeczeństwa zdaje sobie jednak sprawę z tego, że w wyścigu fundowanym przez kapitalizm nie jest w stanie wygrać ze względu na brak predyspozycji. To mogą być zresztą bardzo różne predyspozycje: fizyczne, intelektualne, społeczne, mentalne. Kapitalizm nigdy nie kwestionował, że sukces jest wypadkową talentu, pracy, ale też łutu szczęścia. I że porażka jest częścią tego kapitalizmu.
Jeżeli więc lewicowiec dokonał recenzji swoich umiejętności, przeanalizował sytuację, w której się znajduje, a następnie stwierdził, że najbardziej opłacalny dla niego jest system kolektywny, w którym radzący sobie lepiej łożą na jego przywileje, nie sposób odmówić temu rozumowaniu pewnej logicznej spójności.
Centrum musi pilnować, by ta wizja nie stała się atrakcyjna dla zbyt wielu osób
Negatywny wpływ postulatów lewicowych na gospodarkę został dowiedziony nie tylko naukowo, ale przede wszystkim empirycznie. Historii sukcesów socjalizmu jest jak na lekarstwo, natomiast nieudane próby zaprowadzania go kończyły się często katastrofą, a w konsekwencji biedą czy nawet głodem.
Dlatego stąd płynie lekcja dla rozważnego ekonomicznie establishmentu, partii centrum, centro-lewicowych czy centro-prawicowych, by wzrost gospodarczy rozkładał się z korzyścią dla wszystkich obywateli. Dobrym przykładem takiej sytuacji są rządy Platformy Obywatelskiej w latach 2007-2015. Wprawdzie kilkukrotnie dowodzono, że głównymi beneficjentami tamtej epoki byli właśnie mniej zamożni, „stawali się mniej biedni”, to jednak Platforma nie umiała tego komunikować, w konsekwencji naród wybrał populistycznych socjalistów, którzy rozdają pieniądze. Rozdają nie poprzedzając tego gruntownymi reformami systemowymi, co w gruncie rzeczy przyjmuje postać najbardziej szkodliwego socjalizmu, w którym przejada się np. pieniądze, które powinny pójść na rozwój.
Ustrój patchworkowy
Demokratyczne państwa, które w niedostateczny sposób troszczą się o gospodarcze i systemowe rozwiązania służące najuboższym, w naturalny sposób popychają obywateli w ręce lewicy – niezależnie czy świeckiej, czy tej pseudokatolickiej.
Gospodarczy ustrój Polski nazwałbym czymś w rodzaju ustroju patchworkowego, co zresztą wcale nie musi być złe. Z jednej strony rozwiązania silnie liberalne (jak choćby podatek liniowy 19%), potrafią tworzyć wspólny system z irracjonalną redystrybucją dóbr w zamian za de facto głosy wyborcze (program 500+).
Silnym problemem państwa jest też fakt, iż w tak wielu jego obszarach instytucje państwowe pozorują prywatne firmy, nierzadko nierentowne, uzależnione od pomocy z zewnątrz i zarządzane przez kadry z nadania partyjnego. Wiele mówi się o spółkach skarbu państwa, ale przecież nie mniejsze patologie znajdziemy w regionach.
Oligarchowie socjalizmu i Marcin z Twittera
Krytyka nigdy nie jest przyjemna, natomiast mając portal docierający do 4 milionów osób miesięcznie, na pewnym etapie się z nią po prostu oswajamy. To jest ten mechanizm, że znany sportowiec przekazuje milion złotych na leczenie dzieci, a w komentarzach pojawia się narzekanie, że mało i że zarabia przecież o wiele, o wiele więcej. We współczesnym świecie nie da się zadowolić wszystkich, a w konsekwencji nie ma co popadać w samozachwyt przy pochwałach, ani w depresję przy krytyce. Kiedy pisze się na tematy społeczne, gospodarcze, często publicystykę z natury rzeczy emocjonalnie zahaczającą o tego typu kwestie, siłą rzeczy podwójnie trzeba liczyć się z tym, że wzbudza ona bardzo silne emocje.
Zdarza się jednak krytyka lepsza i gorsza. Od startu Bezprawnika w 2015 roku regularnie na Twitterze zaczepiał nas chłopak, który pisał raczej wulgarnie, agresywnie, a na dodatek wszystko to czynił bardzo nieskładnym językiem. Pomyślałem sobie „jakiś wojowniczy gimnazjalista z bojówek Partii Razem”. Takie wiecie, typowe lewicowe konto w polskim internecie z avatarem z kreskówki, dziwnym pseudonimem i porcją niespójnych tweetów. Zablokować i zapomnieć. Z dużym zaskoczeniem po latach zupełnie przypadkiem dowiedziałem się, że pod tym kontem ukrywa się… radca prawny… po 40-tce.
Od razu uspokoję zainteresowanego. Anonimowość Marcina uszanuję, bo tak na dobrą sprawę nie ma ona większego znaczenia dla tezy głównej artykułu: lewicowość nie jest ideologią jutra, jest bardzo dzisiejszą grą własnych interesów.
Ciekawość wzięła górę i bardzo szybko okazało się, że radca prawny własnej kancelarii chyba nawet nie prowadzi, a przynajmniej nic na to nie wskazuje, za to jest rozchwytywany przez zarządy i rady nadzorcze różnych spółek. Chciałoby się pogratulować, wręcz pozazdrościć, bo na przykład jak ja chcę być w zarządzie jakiejś spółki (co wbrew powszechnemu przekonaniu nie jest wcale takim Disneylandem), to muszę ją sobie sam stworzyć. Mam z tym jednak jeden problem – wszystkie spółki, w których zasiada Marcin, to spółki miejskie. Ich jedynym udziałowcem jest gmina, a właściwie: gminy.
Podatnicy samorządów sp. z o. o.
Zawsze mam mieszane uczucia, gdy czytam pomysły na decentralizację Polski. Bo oczywiście można snuć wizje o tym, że postępowy Śląsk nie będzie musiał się dokładać do zaściankowego Podkarpacia, a Płock lepiej wie, że potrzebuje obwodnic i trawników, niż górująca nad nim Warszawa.
Zapomina się jednak o tym, że w regionach też tworzą się koalicje partyjne, a docelowo kliki. I że lokalne media w Polsce nie mają im jak patrzeć na ręce, bo są słabe, biedne, mają kilku dziennikarzy na krzyż, którzy na dodatek w małych miejscowościach śpią w nogach łóżek lokalnej śmietanki politycznej, a ewentualne narażenie jej się mogłoby skutkować śmiercią w zawodzie. Polska bardziej regionalna to zatem jeszcze więcej przekrętów? Tego wykluczyć nie można.
Wróćmy więc do Marcina, który zawsze chętnie obśmiał lub obraził jakiś nasz – z reguły mój – tekst na przykład o tym, że dobre jest państwo minimalne. Że podatki są za wysokie, że spółki skarbu państwa generują patologie, że ludzie sami lepiej wiedzą na co wydawać pieniądze od rządu itd.
Kancelarii Marcina nie znalazłem, ale za to w jednym mieście – rada nadzorcza spółki. W drugim mieście – członek zarządu i dyrektor miastowej spółki. Jego nominację już rok przed faktem wieściły lokalne media wskazując, że SLD w ramach lokalnej koalicji z PO chce przejąć władzę w spółce. Po roku informowano, że stał się właśnie członkiem jednego z większych w mieście, bo aż trzyosobowego, zarządu, co samo w sobie było obiektem zainteresowania miastowych mediów.
Nie bez irytacji, ale co one tam sobie mogą, lokalne media wyliczały, że wspaniała jest to spółka i nie zapomną jej nigdy. Prezes – żona wiceprzewodniczącego SLD, wiceprezes – działacz PO, w radzie nadzorczej asystenci posła PO, obecni i byli działacze SLD. Marketing? Radny PO. PR? Syn senatora SLD. I tak dalej, i tak dalej. I oczywiście można przyjąć, że ściągnęli sobie do tej spółki Marcina, bo przecież ktoś musi tym bałaganem w końcu zarządzać. Ale Marcin na Twitterze nieśmiało i powoli atakuje 170 000 napisanych tweetów od momentu założenia konta, dla porównania ja – a z perspektywy właściciela medium to moje naturalne miejsce także pracy – przez 10 lat uzbierałem ich koło 10 000, więc albo ma znacznie lepszą ode mnie organizację czasu, albo miejskie spółki naprawdę warto sprywatyzować. To jest właśnie taki rodzaj patologii nieodłącznie niesionej przez lewicowy model państwa w modelu słowiańskim, z którym jako wolnościowiec walczę. Marcin tę walkę wyśmiewa. Teraz trochę lepiej rozumiem dlaczego.
Socjalizm brutto czy netto
Te same lokalne media donosiły, że choć spółce przy jej skali kolejny członek zarządu nie jest potrzebny, to jednak powinien on liczyć na wynagrodzenie w okolicy 3-krotności średniej krajowej. Jeżeli ten przelicznik został zachowany, to w 2020 roku jest to 15681 złotych brutto, a im bardziej rząd będzie pensje minimalne podnosił, tym bardziej te wynagrodzenia będą przecież rosły. Jak tu nie kochać socjalizmu, gdy nawet nasze wynagrodzenie bezpośrednio się skaluje z tym rozdawnictwem. I to potrójnie.
Pamiętajmy też, że Marcin prócz stanowiska w zarządzie, pełni dodatkową funkcję w spółce na stanowisku kierowniczym. Moim zdaniem w dobrym tonie jest również wypłacać z tego tytułu wynagrodzenie (a przynajmniej byłbym zaskoczony, gdyby tak nie było), a także w radzie nadzorczej spółki z innego miasta. Forum Obywatelskiego Rozwoju kilka dni temu opublikowało kalkulator podatkowy, który wywołał histeryczną reakcję lewicy (w zasadzie bez konkretnego powodu, po prostu nie spodobało im się, że prości ludzie mogą dowiedzieć się ile kosztuje nas państwo). Ale wśród tych zarzutów pojawiło się też kilka argumentów o tym, że kalkulator w bezczelny sposób pozwala założyć zarobki nawet na poziomie 20 000 złotych („tyle to nawet Lewandowski i Kulczyk nie zarabiają!!!”), a tymczasem zapewne więcej zarabia nawet naczelny lewak polskiego twittera.
Jak wiecie, ja jestem liberałem. Jeśli ktoś zarabia pieniądze uczciwie, nie zazdroszczę mu, nie chcę odebrać połowy, ani nawet nie chcę by cegła spadła mu na głowę. Co więcej, bycie lewicowcem nie wyklucza przecież wysokich zarobków. Dobry status materialny wręcz naturalnie popycha w kierunku liberalizmu, by nie dzielić się ze słabszymi, stąd nawet nutka szacunku dla Marcina.
Martwią mnie jednak okoliczności takich zarobków. Dwie spółki miastowe, które prawdopodobnie można prowadzić w sposób zdecydowanie bardziej rentowny i tańszy, a może nawet wcale nie są potrzebne. Spółki, gdzie stanowiska w zasadzie obsadza koalicja PO-SLD (a jak brakuje to dodatkowe też tworzy), to wszystko to, co budzi przerażenie na twarzach liberałów. Ziarnko do ziarnka i zbierają się z tego gigantyczne pieniądze, za które w sprawnie zarządzanym państwie można budować szpitale, kupować czołgi, budować drogi lub podnieść kwotę wolną od podatki.
Socjaliści z kolei wierzą, że nikt lepiej nie pokieruje państwem, niż takie właśnie układziki. To się dzieje już teraz w – ich zdaniem – erze kapitalizmu, więc strach pomysleć co by było po ponownym nastaniu znanego nam już socjalizmu, gdy dygnitarzem zostawało się z nadania, a nie z talentu, pracowitości i szczęścia. Raz jeszcze – to się wszystko dzieje już teraz, gdy o zatrudnieniu w większości firm na szczęście decyduje księgowa z kadrami, a tylko w tych patologicznych – partia.
Lewica walczy o zasoby. Prawica gospodarcza musi być mądra
Prawica gospodarcza nie ma teraz władzy w państwie. Poza niewielkimi impulsami nigdy zresztą realnie jej nie miała. Co więcej, nawet gdy partia udająca prawicę gospodarczą dochodzi do władzy, to pamiętajmy, że to tylko politycy. Od liceum dmuchali baloniki na wiecach, marząc o zawodzie posła, jako o awansie zawodowym. To nierzadko są ludzie mali, dla których celem jest rządzenie, a nie zarządzanie.
I oczywiście absolwentka ASP, która w okolicy 30-tki nadal nie może znaleźć żadnego rynku dla swojej „sztuki” będzie ze squatu wykrzykiwać, że głoduje przez wyzysk korporacji (są tacy co faktycznie mają przez to problemu, ale akurat ona głoduje z powodu trwania od dekady w błędnej decyzji), a do tego wszystkiego będzie podjudzał ją lewicowy działacz zarabiający krocie.
Centrum i prawica muszą być mądre. Szczególnie liberałowie, bo przecież dla nich piszę ten artykuł, muszą pamiętać, że ideologia lewicowa to nic więcej, jak próba zdobycia zasobów wypracowanych przez innych drogą polityczną. Jest to działanie w zupełności naturalne dla ich aktualnej pozycji rynkowej i społecznej. Trzeba na nie pozwolić, nie można dać mu się zdominować.