Lex Tusk to legislacyjne kuriozum i strzelenie sobie w stopę przez PiS

Państwo Dołącz do dyskusji
Lex Tusk to legislacyjne kuriozum i strzelenie sobie w stopę przez PiS

Prezydent Andrzej Duda znowu nie wykorzystał szansy, by stanąć na straży Konstytucji. Wolał podpisać, co mu dali i tym samym sprawić, że nowe Lex Tusk stanie się prawem. Dzięki temu będziemy mieli specjalną sejmową komisję, która może i nie popracuje dłużej niż 5 miesięcy, ale za to zajmie się… szczepionkami.

Prezydent Andrzej Duda musi chyba naprawdę nie lubić PiS, skoro podpisał ustawę Lex Tusk

Jeżeli ktoś się łudził, że prezydent Andrzej Duda zdecyduje się zawetować nowe Lex Tusk, to chyba przespał ostatnie osiem lat. Owszem, obecnej głowie państwa zdarzały się pojedyncze przejawy troski o jakość stanowionego w Polsce prawa, ale nie dotyczy to zwykle spraw kluczowych dla partii rządzącej z politycznego punktu widzenia. Tym samym powołanie specjalnej sejmowej komisji śledczej do spraw badania wpływów rosyjskich na bezpieczeństwo wewnętrzne Rzeczypospolitej Polskiej w latach 2007–2022.

Na pierwszy rzut oka z góry wiadomo, o co i o kogo rządzącym chodziło. Nie posługuję się przecież nazwą „nowe Lex Tusk” bez powodu. Wybory parlamentarne zbliżają się wielkimi krokami, a Prawu i Sprawiedliwości coś nie bardzo chce przyrastać w sondażach. Nie pomagają już sprawdzone sposoby w postaci rozdawnictwa i podgrzewania polsko-polskiej plemiennej wojenki. Obywatele coś kręcą nosem na 800 Plus, do tego szczucie na gejów, migrantów, „lewaków” i Niemców też nie przynosi spodziewanego rezultatu.

Nowogródzka najwyraźniej wymyśliła sobie, że jeśli uderzy w osobę Donalda Tuska i szerzej rządy PO-PSL w latach 2007-2015, to wszystko wróci do normy. Mnie dobry humor polityków Platformy i ich sondażowe notowania nie interesują tak bardzo, jak jakość stanowionego prawa. Tutaj Lex Tusk nie zawodzi. To znaczy: od podpisana przez prezydenta ustawa stanowi legislacyjny koszmarek, którego miejsce powinno by w sejmowej niszczarce albo w śmietniku.

Tekst oczywiście zawiera trochę mniejszych i większych bzdur. Tym razem nie chodzi jednak o to, że w tekście ustawy znalazły się jakieś krytyczne luki, które wysadzają ją komisję w powietrze już na starcie. Ten moment nastąpił jeszcze zanim projekt został po raz pierwszy przyjęty przez Sejm. Wszystko przez to, że sens powołania specjalnej sejmowej komisji śledczej już od dawna nie istnieje.

Można się spodziewać, że komisję zasilą głównie polityczni harcownicy dobrzy w pohukiwaniu i przekrzykiwaniu się

Ktoś mógłby mi zarzucić, że mam coś przeciwko zwalczaniu i rozliczaniu wpływów rosyjskich w Polsce. Tak jednak nie jest. Prawdę mówiąc, jak na każdego polskiego patriotę przystało, prezentuję postawę wściekle wręcz antyrosyjską. Uważam, że wszelkiej maści agentura wpływu Kremla działająca w Polsce powinna zostać wykryta a jej działalność uniemożliwiona. Nie jestem zwolennikiem cackania się ze środowiskami prorosyjskimi w Polsce, wliczając w to te kryjące się za jakimś idiotycznym „ukrainosceptycyzmem”. Niestety, ta komisja śledcza nie jest w stanie nijak dopomóc w realizacji tych założeń.

Problem jest tutaj dość oczywisty. Do wyborów zostało pięć, może sześć miesięcy. Później wybrany zostanie nowy Sejm, a obecna komisja straci swoją rację bytu. Jeżeli zakończy swoje prace, to będzie mogła dalej opracowywać sprawozdanie. Żadna wcześniejsza sejmowa komisja śledcza nie miała do dyspozycji tak mało czasu na doprowadzenie swojej działalności do końca. Komisja do spraw tzw. afery Rywina miała ponad rok. Ta w sprawie śmierci Barbary Blidy funkcjonowała przez praktycznie cała kadencję Sejmu. Komisja dotycząca afery Amber Gold miała trzy lata.

Można się przy tym spodziewać, że prace komisji nie będą przebiegać sprawnie. Pewną wskazówką jest tutaj już sam fakt zbliżających się wyborów. Wśród przepisów ustawy powołującej komisję znajdziemy kolejne. Spośród wymogów członkostwa w komisji, w art. 9 ust. 1 pkt 5), znajdziemy jedyny tak naprawdę istotny element.

Członek komisji musi posiadać „wykształcenie wyższe lub niezbędną wiedzę w zakresie funkcjonowania organów władzy publicznej”. Nie musi być prawnikiem, nie musi mieć okołoprawniczego wykształcenia kierunkowego, nie musi mieć nawet matury. Minimum to „wiedza w zakresie funkcjonowania organów władzy publicznej”. Czyż tego wymogu nie spełnia dosłownie każdy poseł, który teoretycznie zajmuje się tym na co dzień?

Lex Tusk zakłada, że komisja śledcza będzie tropić rosyjskie wpływy program szczepień

W połączeniu z potrzebami wyborczymi oznacza to tyle, że partie polityczne do komisji wystawią raczej swoich dyżurnych harcowników. Mowa o posłach, którzy może i na niczym konkretnym się nie znają, ale za to dobrze się przekrzykują w programach publicystycznych. Taka jest w końcu konieczność uprawiania polityki w epoce Twittera.

Jakby tego było mało, sam zakres przedmiotowy prac komisji został skonstruowany w taki sposób, by maksymalnie skomplikować dochodzenie do jakichś konstruktywnych wniosków. Okazuje się bowiem, że specjalna sejmowa komisja śledcza do spraw badania wpływów rosyjskich zajmie się… szczepionkami. Tutaj warto zwrócić uwagę na art. 4 ust. 2 ustawy.

Komisja bada również przypadki wpływów rosyjskich na działalność osób innych niż wskazane w ust. 1, o ile w istotny sposób oddziaływały one na bezpieczeństwo wewnętrzne lub godziły w interesy Rzeczypospolitej Polskiej w zakresie:
1) wpływu na środki masowego przekazu;
2) rozpowszechniania fałszywych informacji;
3) działalności stowarzyszeń lub fundacji;
4) działalności związków zawodowych, związków lub organizacji pracodawców;
5) funkcjonowania infrastruktury krytycznej;
6) funkcjonowania partii politycznych;
7) organizacji systemu opieki zdrowotnej, w szczególności zwalczania chorób zakaźnych;

Co ma Kreml do organizacji systemu zwalczania chorób zakaźnych w Polsce? Trudno sobie wyobrazić jakiś sensowny związek. Można się spodziewać, że chodzi o jakiś ukłon ze strony PiS w stronę sejmowych reprezentantów środowisk antyszczepionkowych. Pytanie tylko, czy chodziło o wewnętrzną partyjną opozycję, czy o Konfederację? W tym drugim przypadku nie wyszło, bo partia ta zagłosowała przeciwko odrzuceniu senackiego weta razem z resztą opozycji.

Lex Tusk dało opozycji wiatr w żagle. Rządzący tym samym sami sobie podłożyli świnię

Lex Tusk obserwatorom sceny politycznej już teraz przynosi to, z czym wiążą się niemal wszystkie sejmowe komisje śledcze: kupę śmiechu, często przez łzy. Czy jednak ustawa przyniesie jakieś korzyści Prawu i Sprawiedliwości? Prawdę mówiąc, Andrzej Duda zrobiłby Zjednoczonej Prawicy ogromną przysługę, gdyby ustawę zawetował, albo chociaż wysłał do dysfunkcyjnego Trybunału Konstytucyjnego. Powód jest bardzo prosty: komisja przyniesie PiS całe mnóstwo kłopotów i niewiele korzyści.

Jeżeli ktoś na Nowogródzkiej naprawdę myśli, że ktoś z ich wyborców nie załapał partyjnego przekazu po tych latach systemowego szczucia w mediach publicznych, to jest chyba strasznym pesymistą. Trudno byłoby sprawić, by twardy elektorat PiS bardziej znienawidził Donalda Tuska i Platformę Obywatelską. Cała reszta Polaków właściwie już się przyzwyczaiła. „Für Deutschland”, którym byliśmy bombardowani przez długie miesiące, stało się memem. Różne kuksańce pod adresem przewodniczącego PO już chyba na nikim nie robią większego wrażenia.

Nawet stwierdzenie przez komisję czyjejś winy niewiele pomoże. Naprawdę ktoś jeszcze myśli po latach nierozliczonych przekrętów obecnej władzy, że Polacy jakoś bardzo się przejmują aferami? Drodzy politycy PiS, gdyby tak rzeczywiście było, to już dawno mielibyście przechlapane. W rzeczywistości ten sam mechanizm apatii, znużenia i zniechęcenia chroni teraz polityków opozycji. Mamy w końcu na głowie kryzys gospodarczy i zwiększone koszty życia. Kogo jeszcze poza betonowymi elektoratami obchodzą wasze partyjne wojenki?

Samo podpisanie Lex Tusk przez prezydenta może być znakomitym prezentem dla opozycji. Istnieje w końcu spora szansa, że dzięki uchwaleniu tej nieszczęsne ustawy marsz zaplanowany na 4 czerwca wcale nie okaże się frekwencyjną porażką, na którą się zanosiło. Nawet przedstawiciele Polski2050 przestali się dystansować od tej inicjatywy Platformy Obywatelskiej.

Jeżeli nawet grupie posłów-amatorów uda się kogoś złapać, to PiS i tak nie uzyska żadnych korzyści przed wyborami

Dobrze, przyznaję: jest ktoś, kogo wynik pracy komisji może żywo zainteresować. Jeżeli dojdzie do nałożenia na jakiegoś ważnego polityka opozycji zakazu pełnienia funkcji związanych z dysponowaniem środkami publicznymi, to mogę się założyć, że Komisja Europejska nie da Polsce nawet złamanego eurocenta z pieniędzy z KPO. Niezależnie od tego, czy Bruksela kupi ostatnie akrobacje związane z Sądem Najwyższym.

Warto przy tym wspomnieć, że żeby ktokolwiek poważny uznał legitymację do nałożenia takiego zakazu, to dowody musiałyby być niezbite. Już widzę, jak komisja posłów-amatorów znajdzie taki dowód w parę miesięcy, przy tak szerokim zakresie przedmiotowym.

Jakby tego było mało, nałożony przez komisję zakaz może zostać wzruszony. Ustawodawca, akurat całkiem przytomnie, zdecydował się zastosować do niego przepisy ustawy o odpowiedzialności za naruszenie dyscypliny finansów publicznych. Jak najbardziej istnieje druga instancja w postaci Głównej Komisji Orzekającej.

Tutaj mamy już do czynienia z profesjonalistami, którzy muszą posiadać wykształcenie prawnicze, administracyjne lub ekonomiczne oraz wiedzę z zakresu problematyki finansów publicznych i prawa, oraz niezbędne doświadczenie zawodowe. Nie jest to co prawda niezawisły sąd w ścisłym tego słowa rozumieniu, ale wciąż mamy do czynienia z organem gwarantującym przynajmniej minimum niezawisłości.