List Mosbacher odbił się szerokim echem w mediach. Zawrzało: USA, nasz wielki brat, nie traktują nas poważnie. A ja mam pytanie: dlaczego by mieli? Nie mamy żadnych sensownych sojuszników, jak na razie. I nic się w tej sprawie za bardzo nie zmienia.
Obecnie, jeśli o dyplomację chodzi, nie stoimy jakoś bardzo dobrze. Niby mamy z Chinami ten Jedwabny Szlak, okupiony paroma sprzeczkami. Niby Państwo Środka nie ma jakichś większych pretensji, ale z nimi jest tak, że nigdy dla nas nic nie zrobią. Chyba że mają w tym zysk. Chińczycy nie są sentymentalni, nie mają jakiegoś poczucia, że oto nasi wielcy przyjaciele z Polski potrzebują pieniędzy, to teraz będziemy nimi w nich rzucać. Tymczasem polskiemu rządowi się wydaje, że kiedy chiński ambasador się uśmiechnie, ukłoni i powie 认识你很高兴, że miło nas widzieć, to sukces, udało się nam, jesteśmy potęgą, Smok nas kocha!
Relacje z Francją nie są o wiele lepsze. Niby mamy kupić jakiś sprzęt, ale potem jednak nie chcemy, a może kupimy, ale niekoniecznie. Relacje z Rosją nie istnieją. Relacje z Niemcami wiszą na krótkim sznurku, bo Angela Merkel ma mnóstwo cierpliwości i wie, że PiS nie będzie rządził wiecznie. Węgrzy, nasi legendarni przyjaciele, idą pod rękę z Putinem i zwyczajnie nas wykorzystują.
Zostaje USA, do którego łasimy się wręcz nieprzyzwoicie. To właśnie Radosław Sikorski miał na myśli w legendarnych taśmach od „Sowy i przyjaciół”. Teraz wygląda na to, że i z ambasador Mosbacher się pogryziemy. A nie powinniśmy.
List Mosbacher
Amerykanie mają fioła na punkcie wolności prasy i mediów. To, że prokuratura ściga reportera TVN, jest dla nich nie do przyjęcia. Nie chodzi o to, że Trump wali codziennie na Twittera zdania w stylu „CNN is bringing us #FakeNews. Sad!”, bo Trump ma prawo się zjeżyć na daną stację czy gazetę. Ale jeśli użyłby swojej władzy, jeśli uruchomiłby aparat państwowy przeciwko dziennikarzom, Republikanie pod rękę z Demokratami wynieśliby go na widłach. Tak jest to postrzegane w Stanach Zjednoczonych. Rząd może się krzywić, mówić o tym, że TVN kłamie, ale nie wolno mu szykować na niego sznura. Szumne zapowiedzi o repolonizacji mediów są niczym innym jak zapowiedziami tłumienia wolności słowa.
List Mosbacher nie jest może napisany szczególnie poprawnie (ech, te literówki), aczkolwiek jest listem ważnym. Sygnalizuje nam, że ostatni sojusznik, w dodatku taki, przed którym bezwstydnie się płaszczymy, nie będzie tolerował pewnych rzeczy. To nie tak, że Stany Zjednoczone są pionierami, jeśli o wolność słowa chodzi, ale w rankingu stoją i tak wyżej niż Polska.
Obrażanie się więc na nich, że mówią, iż nasze standardy demokracji są niskie, to już opluwanie ostatniej osoby, która nam jeszcze została. Dalekiego sąsiada, który jako jedyny wpadł na naszą imprezę urodzinową, a i to tylko dlatego, że miał ochotę na darmowe piwo. Ten, kto uważa inaczej, myśli, że ktokolwiek jest na tej arenie sentymentalny i zależy mu na naszym dobru, oszukuje siebie samego.
Zostaliśmy sami
Tymczasem na Twitterze pogoń i nagonka, wstrętna Barbie z USA nas obraża! No tak, tupnijmy nogą, wyjdźmy, rozpłaczmy się. Szybko przekonamy się, że zraziliśmy wszystkich dookoła i nikt nie chce mieć z nami do czynienia. Kto chce się bratać z państwem, które jest pokłócone ze wszystkimi? Które nie ma nic do zaoferowania? Musimy być bardzo naiwni, sądząc, że Stany Zjednoczone nie widzą, jak już pies z kulawą nogą nie chce w nas sojusznika. Dziwicie się, że list Mosbacher jest niechlujny? A co się jej stanie? USA wcale nie traktują nas jak partnera, do którego trzeba zwracać się z szacunkiem i ostrożnością. Od czasu do czasu rzucą nam kość, żebyśmy pomerdali ogonem na ich widok, pośmieją się i pójdą.
Polityka zagraniczna to nie jest kwestia sentymentów, romantycznych zrywów, rozpamiętywania dawnych uraz. Tam nie ma miejsca na to, że jakiś ambasador coś powiedział i my zaczynamy ocierać łezki, bo mamy swoją godność. Godność nie ma tu nic do rzeczy. Niemcy nie rozpamiętują, Francuzi nie rozpamiętują, Chińczycy nie rozpamiętują, Amerykanie nie rozpamiętują. Potrafią zbratać się z wrogiem dla realizacji własnych interesów. Czy więc powinniśmy wybaczyć Niemcom II Wojnę Światową, Rosji komunizm, Szwedom potop, a Ukraińcom Wołyń? Tak, gdy jest to w naszym interesie! Niemcy wybaczyły (choć nie zapomniały) Rosjanom wejście Armii Czerwonej i podział kraju. I jakoś teraz na tym dobrze wychodzą.
Oczywiście na tym scenariuszu najbardziej zyskuje Rosja, która aż przebiera nogami, licząc na podzielony i skłócony Zachód. Dla Putina reakcja polskich internautów na list Mosbacher to tak, jakby w tym roku Died Maroz przyszedł szybciej niż Mikołaj. Gdybyśmy tylko schowali te wszystkie urazy do kieszeni, dogadali się z Niemcami i Francją, doprowadzilibyśmy Rosjan do szału, ale wszyscy zaczęliby się z nami liczyć, z USA włącznie. A tak? Jesteśmy ubogim krewnym, który myśli, że tańczy samodzielnie, ale ta muzyka dziwnie przypomina czastuszki.
To nie jest jednak tak, że Rosja nie jest nam potrzebna, bo jest. Ktoś nas musi chronić przed Chinami w razie czego, chociaż ten sam kraj na razie pręży muskuły, żeby ich południowy sąsiad nie pomyślał, że są słabi. Z nimi więc też nie powinniśmy mieć tak potwornie kiepskich relacji.