Jedną z wielu przeszkód dla budownictwa mieszkaniowego w Polsce jest brak działek budowlanych. Teoretycznie każde większe miasta zawiera ogródki działkowe. Tak się składa, że posiadacze poszczególnych działek nie dysponują tytułem własności do „swojego” kawałka ziemi. Płonne są jednak nadzieje deweloperów, bo takie rozwiązanie pozostaje popularne w społeczeństwie. Los ogródków działkowych będzie przypieczętowany dopiero wtedy, gdy Polacy się od nich odwrócą. Czyli prawdopodobnie nigdy.
Działek budowlanych w metropoliach trzeba szukać gdzie indziej
Niedostateczna podaż mieszkań to poważny problem nie tylko w Polsce. Jednym z powodów niemożności jego rozwiązania jest dość prozaiczny. Deweloperzy muszą najpierw mieć gdzie budować. Tymczasem o dobrą działkę budowlaną w największych polskich metropoliach jest już trudno. Owszem, teoretycznie można rozwijać miasta wszerz. Nie da się jednak ukryć, że nie jest to rozwiązanie idealne. Im dalej od ścisłego centrum, tym częściej dominuje zabudowa stosunkowo niewysoka, jednorodzinna albo szeregowa.
Równocześnie jednak praktycznie w każdym mieście znajdziemy kawałek terenu, który najzwyczajniej w świecie się marnuje. Przynajmniej jeśli patrzymy na problem właśnie z punktu widzenia chęci postawienia jak największej ilości budynków mieszkalnych. Mowa oczywiście o rodzinnych ogródkach działkowych. Składają się z niewielkich domków letniskowych, kawałków trawnika, rabatek i drzew. Co szczególnie istotne: posiadacze działek nie są ich właścicielami. Dysponują jedynie prawem dzierżawy uprawianego kawałka gruntu.
Aż się prosi więc, by przypieczętować los ogródków działkowych i jakąś sprytną sztuczką legislacyjną przejąć te atrakcyjne tereny położone wciąż blisko serca polskich miast. Następnie wystarczy zmienić ich przeznaczenie w obowiązującym w danej gminie dokumencie planistycznym i można stawiać bloki. Jest tylko jeden mały problem: Polacy z jakiegoś powodu bronią swoich działek niczym niepodległości.
Warto w tym momencie przypomnieć ostatnie kontrowersje związane właśnie z ustawą o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym. Przypomnijmy: proponowany jeszcze latem projekt wprowadzał aż 13 różnych stref planistycznych, z których jedynie trzy uwzględniały istnienie ogródków działkowych. Tym samym, jeśli taki znajdowałby się w innej sferze, to mogłoby się skończyć jego likwidacją.
Oburzenie ze strony działkowców sprawiło jednak, że Ministerstwo Rozwoju i Technologii zweryfikowało swoje plany. O żadnym ukradkowym przekształcaniu działek w innego rodzaju zabudowę mowy nie ma. Ogródki na wszelki wypadek dopisano do pozostałych stref.
Los ogródków działkowych jest niezagrożony ze względu na sympatię ze strony Polaków
Deweloperzy z pewnością mogą czuć się niepocieszeni. Podobnie jest z Urzędem Miasta Stołecznego Warszawy, który traktuje je najwyraźniej jako „barierę architektoniczną”. Pytanie jednak brzmi: dlaczego właściwie los ogródków działkowych jest w polskich warunkach niezagrożony? Odpowiedź jest bardzo prosta: Polacy je po prostu lubią. Nie bez powodu istnieje ich aż 5 tysięcy o łącznej powierzchni 40 tysięcy hektarów.
Mieszkańcy polskich miast potrzebują własnego kawałka gruntu, na którym mogliby odpocząć, urządzić sobie grilla ze znajomymi i poobcować z przyrodą w jakiejś formie. Z punktu widzenia właściciela domu z własnym ogródkiem chęć posiadania takiej działki może się rzeczywiście wydawać pewną abstrakcją. Chęć wyrwania się na chwilę z wszechobecnej betonozy typowej dzielnicy mieszkalnej typowego większego miasta znakomicie zrozumieją osoby mieszkające w blokach. Nie sposób także lekceważyć aspektu kulturowego istnienia ogródków działkowych.
Należy także przypomnieć, że nie wszyscy Polacy mieszkają w tych kilku największych metropoliach, w których problem mieszkaniowy jest najpoważniejszy. Ogródki działkowe istnieją zaś wszędzie tam, gdzie wydawały się potrzebne. Dotyczy to także wyludniającej się „Polski powiatowej” i stutysięcznych miejscowości. Nie ma tam aż tak dużego zapotrzebowania na działki budowlane. Tymczasem rozwiązania prawne tworzone na szczeblu centralnym dotyczą w równym stopniu wszelkiego rodzaju polskich miast.
Właśnie dlatego najlepiej by było, gdyby samorządy zostawiły ogródki działkowe w spokoju. Ich istnienie nie przeszkadza mieszkańcom poszczególnych miast. Ktoś złośliwy mógłby także zasugerować, że samo pojawienie się działek budowlanych nie sprawiłoby automatycznie, że powstałoby na nich sporo mieszkań „do mieszkania”. Nie da się w końcu ukryć, że jednym z głównych źródeł wysokich cen nieruchomości mieszkalnych jest masowe niemalże traktowanie ich jak dobra spekulacyjnego.
Rozwiązaniem dylematu, co zrobić z ogródkami działkowymi, byłoby pójście w zupełnie przeciwnym kierunku. Zapewnienie dzierżawcom uczciwej drogi do własności najprawdopodobniej zamknęłoby raz na zawsze temat.