Kasy samoobsługowe są już taką zmorą, że mBank postanowił straszyć nimi w swoich reklamach

Finanse Na wesoło Zakupy Dołącz do dyskusji
Kasy samoobsługowe są już taką zmorą, że mBank postanowił straszyć nimi w swoich reklamach

W najnowszej reklamie mBank uderza w kasy samoobsługowe. Oczywiście z przymrużeniem oka, ale ewidentnie ktoś w dziale marketingu czyta emocje potencjalnych klientów. Rozwiązanie, które miało zrewolucjonizować zakupy, wciąż dla wielu kojarzy się raczej z przykrą alternatywą dla stania w kolejce.

mBank uderza w kasy samoobsługowe

„Umieść artykuł w strefie pakowania” to zdanie, które automatycznie kojarzy nam się z zakupami w dyskontach. Kasy samoobsługowe w Biedronce bardzo lubią go używać, podobnie jak rugać klientów za zbyt szybkie zabranie artykułu ze strefy, wybranie złego kodu czy wsadzenie do strefy artykułu, który z jakichś powodów nie powinien się tam znaleźć. Zresztą kasom w Lidlu również brakuje kindersztuby, tyle dobrego że ktoś wpadł na pomysł, by nie prosiły nieustannie klientów o „potrzebne informacje”. W każdym razie złe doświadczenia z kasami samoobsługowymi ma chyba każdy z nas, dlatego prędzej czy później ktoś musiał to wykorzystać.

W swojej najnowszej reklamie mBank postanowił pośmiać się ze złośliwości rzeczy martwych, z jaką mamy do czynienia próbując samodzielnie skasować swoje zakupy. Bohaterka spotu próbuje zważyć arbuza, ale kasa cały czas ma z tym problem. Po kilku nieudanych próbach pani przenosi się w czasie i przestrzeni do swojego mieszkania, gdzie dokonuje e-zakupów przy pomocy aplikacji mBanku. – A w mBanku z technologią nie trzeba się siłować, bo jest zaprojektowana po ludzku, by dawać ci wsparcie, a nie utrudniać – mówi głos lektora z offu. Zresztą zobaczcie sami jak to wygląda.

mBank nie bawi się tu w nieuczciwą konkurencję, bo za mało przyjazne dla klientów kasy regularne wizerunkowe bęcki zbierają praktycznie wszystkie sklepy. Ale fakt, że powstają takie spoty, pokazuje że coś w tej technologii trzeba zmienić, w przeciwnym razie ludzie coraz chętniej zaczną przerzucać się na zakupy internetowe. Bo póki co alternatywą są długie kolejki do kas obsługiwanych przez „żywych” kasjerów, a – jak wiemy – te otwarte należą już do rzadkości (średnia z moich osobistych doświadczeń to 1, max 2 otwarte kasy na sklep). Wierzę, że tęgie głowy w Lidlu i Jeronimo Martins już od dłuższego czasu myślą jak tu poradzić sobie z tym kukułczym samoobsługowym jajem. Ale najwidoczniej wciąż zebrali do tego za mało „potrzebnych informacji”.