W internecie wybuchło poruszenie, bo Prezes NBP Adam Glapiński przyznał sobie podwyżkę. Trzeba przyznać jedno – jego zarobki wyglądają naprawdę solidnie. Przy tej okazji dowiedzieliśmy się także o jednej niepokojącej rzeczy – prawdy o państwie jako pracodawcy. Smutnej prawdy. W temat podwyżki Prezesa NBP włączył się szef MSZ Radosław Sikorski informując o swoich zarobkach. Chciałem napisać „chwaląc się”, ale tak naprawdę nie ma tutaj czym się chwalić.
Zarobki na poziomie juniora w korporacji
Dziesięć tysięcy z kawałkiem – tyle zarabia Minister Spraw Zagranicznych Polski. Mówiąc dokładniej: dziesięć tysięcy sześćdziesiąt cztery złote i siedem groszy na rękę. Przypominam – jest to wynagrodzenie szefa polskiej dyplomacji, jednego z najważniejszych resortów. To on odpowiada za reprezentowanie i ochronę interesów Polski i jej obywateli. To on ma za zadanie utrzymywać dobre stosunki z innymi krajami i organizacjami międzynarodowymi. W końcu jest także częściowo odpowiedzialny za promocję Polski i polskiej kultury w świecie. To nie jest szeregowy urzędnik, junior w korporacji, czy pracownik fizyczny. Skala odpowiedzialności jest nieporównywalnie większa.
https://twitter.com/sikorskiradek/status/1841740017678393759
To nie jest recenzja pracy szefa MSZ
Nie chcę oceniać pracy samego Radosława Sikorskiego, ponieważ jest on jedną z wielu osób, które pełniły w III RP funkcję ministra spraw zagranicznych i nie to jest sensem moich rozważań. Chodzi mi o docenienie samego prestiżu stanowiska szefa polskiej dyplomacji. Niestety tkwimy w błędnym kole – znakomita część obywateli jest przeciwna jakimkolwiek podwyżkom dla polityków, ponieważ (delikatnie mówiąc) nie sympatyzują z osobami, które obecnie są u władzy. Których obywateli mam na myśli? Odpowiedzcie sobie sami – wszystko zależy od tego, która opcja polityczna jest obecnie u władzy.
Błędne koło powoduje, że narzekając na to, że mamy beznadziejnych polityków jednocześnie nie dopuszczamy do sytuacji, aby osoby, nazwijmy je roboczo „profesjonalistami w swoim fachu”, były zainteresowane polityką, a w konsekwencji stały się urzędnikami państwowymi. Chcę jednocześnie podkreślić – nie mam zamiaru w jakikolwiek sposób usprawiedliwiać tych polityków, którzy aktualnie dzierżą władzę czy są w opozycji.
Jakość, nie ilość
Panuje również błędne przekonanie, że walka z przerostem biurokracji ma implikować jednoznaczne cięcia kosztów gdziekolwiek się da. Śmiem stwierdzić, że utrzymywanie wynagrodzeń sektora publicznego na poziomie niższym (żeby nie powiedzieć nawet śmiesznie niskim) niż sektora prywatnego prowadzi właśnie do rozrostu biurokracji.
Dopóki pracownicy będą postrzegać pracę w sektorze publicznym jako „dodatek” albo co gorsza, jako ścieżkę kariery dla tych, którym nie udało się w sektorze prywatnym, nic nie zmieni się na lepsze. Odnosząc się do osoby Radosława Sikorskiego nie sugeruję, że jest kimś nieprofesjonalnym czy kimś, kto nie poradziłby sobie na rynku prywatnym. Należy spojrzeć na to od innej strony – szef MSZ jest w polityce od wielu lat, więc skupmy się na tych, którzy przyjdą na jego miejsce w przyszłości. I tutaj pojawia się problem – kto to będzie?
Zadajmy sobie pytanie
Czy sytuacja, w której szef polskiej dyplomacji zarabia mniej od kierownika w korporacji czy programisty w stopniu „mid” jest czymś, co chcemy utrzymać? Ze swojej strony odpowiem, że nie. Przykro to mówić, ale to po prostu uderza w powagę państwa. Jeszcze raz powtórzę – to w żaden sposób nie zachęca, aby urzędnikami państwowymi zostawali najlepsi z najlepszych.
Jeśli mam być szczery, to w wielu względach większy problem dostrzegam w zbyt niskich zarobkach ministrów, aniżeli zarobkach Prezesa NBP. Czy to kontrowersyjne stwierdzenie? Nie sądzę – i to pomimo tego, że Adam Glapiński zarabia mniej niż jego odpowiednicy w innych krajach europejskich. Należy jednak przy tym pamiętać, że w tych samych krajach nie występuje taka przepaść zarobkowa między ministrami a szefem banku centralnego.